Jamie przez dobre trzy godziny leżała w bezruchu na kanapie, opatulona
kocem jak malutkie dziecko. Rany na jej plecach były opatrzone, lecz mocno
ściśnięty na żebrach bandaż, a co za tym idzie każdy kolejny oddech, przynosił
jej coraz większy ból. Andy opatrzył ją umiejętnie, choć o wiele za mocno. Nie
mogła narzekać – w końcu nie zamknął jej nigdzie, pozwolił spać w
cywilizowanych warunkach, a jakby tego było mało, miała mieć pełny dostęp do
wszystkich pomieszczeń w domu, z wyjątkiem jego sypialni i piętra. Co z tego,
że mogła się udusić? Zmarłaby w luksusie, którego nie doświadcza żadna porwana
osoba.
Andy nie przypominał w najmniejszym stopniu porywacza. Był miły,
odnosił się do niej z szacunkiem, dał jej ubranie. Nie obchodziło ją, że
bielizna była za duża, a bluza zawijała się za każdym razem, gdy chciała
przekręcić się na zdrowy bok. Grunt, że nie paradowała przed nim nago, co
byłoby całkowitym pogwałceniem jej
prywatności i poczucia własnej wartości. Zaopiekował się nią, choć był
bardzo powściągliwy w tym, co mówił. Odkąd odzyskała przytomność nie powiedział
jej o sobie niczego, dzięki czemu mogłaby uwzględnić jego tożsamość. Był
przebiegły i inteligentny. Stanowił dla niej prawdziwe wyzwanie, bo, gdyby
okazał się być nieostrożnym idiotą, bez problemu wykradłaby mu telefon,
odnalazła kluczyk i uciekła, lub obezwładniła go. Wtedy mogłaby zadzwonić do
matki lub ojca, ewentualnie pod numer alarmowy.
Ale Andy zachowywał pełnię ostrożności. Jej telefon zniknął z torby,
podobnie jak wszystko, co mogłoby nadawać sygnał z jej położeniem. Jak się
domyślała, karta SIM telefonu już dawno leżała złamana gdzieś pośród pustkowia.
Rzuciła krótkie
spojrzenie na książkę leżącą na małej ławie przed nią. Miała może trzysta
stron, nieciekawą okładkę, której autorem był jeden z najgorszych grafików, o
jakim kiedykolwiek słyszała i nudny, zniechęcający do lektury opis. Andy dał
jej ją do przeczytania w nocy, żeby nie zasypiała. Cóż, nie dziwiła mu się. Z
tego, co zauważyła, na zmianę traciła i odzyskiwała przytomność przez ładne
pięć godzin. Mogła mieć jakiś uraz głowy.
Rozumiała w pełni jego
intencję. Wielokrotnie czytała, lub słyszała o tym od matki. Osobie, która
doznała uderzenia w głowę, lub chociażby długotrwałego zaniku świadomości,
powinno się nie pozwalać na sen przez okrągłą dobę. Pozostało dwadzieścia jeden
godzin.
Wzięła tomiszcze do ręki
i przyjrzała mu uważnie. Nie kojarzyła nazwiska autora, choć wątek; tajemnicze
morderstwo, znikający ludzie i jeden, ale bardzo inteligentny, poważany
detektyw na tropie mordercy, który pod koniec śledztwa zapewne dostanie
załamania nerwowego z powodu braku poszlak, a potem wpadnie na genialny pomysł,
i morderca zgnije w więzieniu, był jej doskonale znany. Mogłaby streścić mu tę
książkę w dwie minuty, nie przeczytawszy wcześniej ani jednej strony.
Podobnie robiła ze
szkolnymi lekturami.
Po omacku namacała
dłonią włącznik lampy stojącej obok kanapy. Żółtawe światło błyskawicznie
rozświetliło ciemne pomieszczenie, docierając nawet do najbardziej skrytych
zakamarków i rzucając na ściany długie, przerażające cienie. Wyobraźnia zaczęła
płatać jej figle.
Przez krótką chwilę
zdawało jej się, że za oknem ktoś stoi i patrzy w jej szare oczy, które teraz
błyszczały od strachu. Długie, cieniste szpony muskały jej skórę, pozostawiając
po sobie nieprzyjemne mrowienie i przerażający chłód.
Pospiesznie zerwała się
z kanapy, zrzucając z siebie koc i cofnęła kilka kroków do tyłu. Do jej uszu
dotarło skrzypnięcie, jak podejrzewała z sypialni Andy’ego. Obudziło go
światło? Czy może jej ciężkie kroki na ciemnych panelach?
Miała wrażenie, że serce
za chwilę wyskoczy z jej piersi, wyrwie się z pułapki, z której próbowało uciec
przez ostatnich kilka godzin. Jej oddech gwałtownie przyspieszył.
Niech mnie ktoś przytuli
– przemknęło jej przez myśl.
Błyskawicznie odrzuciła
swoje bezsensowne wymysły. Jedyną osobą, która mogłaby ją teraz przytulić, był
chłopak śpiący kilka metrów dalej.
Obróciła się i oparła
plecami o kuchenny blat. Wzięła oddech na tyle głęboki, na ile pozwalał jej
opatrunek i spuścił głowę.
To tylko wyobraźnia, Jamie. Nie ma się czego bać.
Wypuściła powietrze
nagromadzone w płucach i zabrała łokcie z blatu, po czym założyła je pod
piersiami.
Później rozległ się
trzask.
Spojrzała w dół i
jęknęła. Zbiła niemal pełną popielniczkę, w efekcie czego popiół, ostre odłamki
i filtry papierosów walały się na podłodze. Przykucnęła obok i zaczęła zbierać
malutkie kawałeczki, kiedy w oczy rzuciły jej się.. klucze. Schowek w
popielniczce? Sprytne. Ale nie dość sprytne.
Zerwała się z podłogi,
całkowicie pewna, że dźwięk obudził właściciela domu. Nie myliła się. Zza drzwi
słychać było stek cichych, zduszonych przekleństw, a później skrzypnięcie
podłogi. Nie miała czasu.
Szybciej, Jamie, szybciej!
W momencie znalazła się
przy frontowych drzwiach domu i trzęsącymi się dłońmi usiłowała trafić w
dziurkę od klucza. Wszystkie jej starania szły na marne, gdy klucz uderzał
wszędzie, z wyjątkiem otworu dla niego przeznaczonego. Jeszcze raz ostrożnie
spróbowała wycelować w zamek, lecz klucz nagle okazał się być zbyt duży.
Powstrzymała szloch
zawodu. I wtedy drzwi „zakazanej” sypialni się otworzyły.
Nie zdążyła nawet
spojrzeć na Andy’ego. Znalazł się przy niej w ułamku sekundy, złapał mocno za
szyję, podniósł i z całej siły przycisnął ją do ściany.
- Co ty, do kurwy jasnej,
robisz?
Ton jego głosu niczym
nie przypominał tego sprzed trzech godzin. Stracił tą przyjazną nutkę, którą
zastąpiła złość, frustracja i gardłowe warczenie. Brzmiał jak dzikus –
niebezpieczny i nieprzewidywalny.
Kluczyk wypadł spomiędzy jej kościstych
palców. Zaczęło brakować jej tchu.
- Nic.. – wydusiła tylko,
zaciskając swoje zabarwione na najróżniejsze kolory palce na jego nadgarstku.
Starała się rozluźnić jego uścisk.
- Nic? Kurwa mać, jakie
nic?!Ostrzegałem cię, że ucieczki będą surowo karane!
Przysunął się do niej.
Nie musiał już nawet jej podtrzymywać. Mogła przysiąc, że właśnie stała się
częścią ścinany na stałe.
- Nie.. bij…
- Bić? O nie, Jamie, nie mam zamiaru cię bić –
sapnął.
Z ogromnym trudem łapała
oddech. Jego druga dłoń zacisnęła się na
odkrytym udzie Jamie. Jęknęła.
- Proszę, nie.
Gwałtownie odsunął się
od niej. Jej kolana uderzyły o podłogę, rozsyłając promieniujący ból po całym
jej ciele. Plecy machinalnie wygięły się w łuk, głowa lekko uniosła.
Andy to wykorzystał.
Złapał jej podbródek i
spojrzał w oczy z chęcią mordu. Następnie wymierzył jej mocny policzek, a ona
zatoczyła się w bok, zasłaniając twarz włosami.
To również wykorzystał.
Rude loki błyskawicznie
owinęły się wokół jego pięści. W mgnieniu oka przywrócił ją do pionu i znów
przycisnął do ściany, tym razem umieszczając kolano miedzy jej udami.
Spojrzał na jej twarz,
wielkie z przerażenia oczy, które w mdłym świetle były zielone, miejscami wręcz
wpadające w jasny, miodowy brąz. Po jej policzkach spływały łzy.
- Rozepnij mi spodnie –
warknął.
Jamie była zdruzgotana.
- Co?
- To co słyszałaś.
Rozepnij mi spodnie. Już!
Przełknęła nerwowo ślinę
i - zupełnie tak, jak to robiły dziewczyny na filmach – przesunęła dłonie z
jego klatki piersiowej, do rozporka. Dopiero teraz zauważyła, że miał na sobie
jeansy, których zapewne zapomniał zdjąć. Przez chwilę walczyła z guzikiem, lecz
finalnie, choć była to jedna z jej porażek, pokonała zbyt małą dziurkę i mogła
zająć się zamkiem, który powoli rozsunęła.
- Klęknij.
Jego ton stał się
bardziej miękki. Delikatniejszy, ale nadal władczy i nieprzyjazny. Posłusznie
zaczęła osuwać się na kolana, asekurując się jego biodrami, na których znalazła
miejsce idealne dla swoich rąk. Coś jednak jej przeszkodziło. Spojrzała w dół,
wprost na jego kolano, tkwiące pomiędzy jej nogami. Skierowała na jego twarz wymowny wzrok. Andy
powoli cofnął nogę, w zamian jednak ułożył rękę zaraz pod jej pośladkami. Gdy
powoli zsuwała się w dół, opuszki jego palców przesuwały się po skórze, znikały
na chwilę pod ubraniem i bielizną.
- Co teraz? – zapytała
najciszej, jak tylko potrafiła. Na wysokości oczu miała jego podbrzusze i kilka
ciemnych włosków, biegnących wąską linią do pępka.
- Teraz grzecznie
przeproś.
- Przepraszam.
Oficjalnie cała jej
godność, cały honor i duma stały się przeszłością. Poniżył ją bardziej niż
nauczyciel plastyki, gdy podczas jednej lekcji skrytykował wszystkie jej prace.
Później, rzecz jasna,
musiała razem ze swoją rodzicielką stawić się w gabinecie dyrektora, po tym,
jak ona skrytykowała (używając przy tym bardzo ostrych słów) nauczyciela i jego
kwalifikacje.
- Ładnie przeproś –
przewrócił oczami.
Mało brakowało, a w
geście rozpaczy uderzyłaby głową o najbliższą płaszczyznę, jednak zważywszy na
fakt, że najbliższa płaszczyzna łączyła się z jego kroczem, zrezygnowała.
- Ładnie przepraszam.
Czuła, jak jego dłoń
przesuwa się powoli po jej kręgosłupie, między łopatkami i po zaciśniętym
bandażu. Pomagając sobie drugą dłonią i lekko się przy tym pochylając,
rozluźnił „duszące więzy”. Następnie podniósł ją, upokorzoną i zapłakaną i
kciukiem otarł z jej policzka łzę.
- Jeszcze raz spróbujesz
uciec, a przysięgam, że twoje pełne usteczka będą miały więcej do roboty przy
przeprosinach.
Energicznie pokiwała
głową na znak, że wie, o co mu chodzi. Bo wiedziała i to nazbyt dobrze.
- A teraz, jak przystało
na posłuszną dziewczynkę, pójdziesz spać. Ale nie tam! – nie zgodził się, gdy
nieśmiało wysunęła nogę w stronę kanapy. – Śpisz ze mną.
Nie ruszyła się nawet o
milimetr, gdy odszedł od niej i zgarnął z kanapy koc oraz poduszkę, po czym
skierował się do swojej sypialni. Zatrzymał się w drzwiach i patrzył na nią
wyczekująco.
- Przyrosłaś do podłogi?
– uśmiechnął się z kpiną.
Och, tak, oczywiście.
Przecież powinna już leżeć w jego łóżku rozebrana i gotowa do działania.
- Naprawdę nie mogę spać
na kanapie?
- Nie- warknął,
ostentacyjnie przesuwając się w bok.
Nie mogąc się
powstrzymać, prychnęła z pogardą i skierowała się w jego stronę. Nie zwracając
uwagi na dwuznaczny uśmieszek kwitnący na jego ustach, weszła do pomieszczenia
i usiadła na ledwie widocznym w mroku łóżku. Chwilę później, pod jego karcącym
spojrzeniem położyła się, zakrywając nogi kołdrą.
Nieśmiało rozejrzała się
po pokoju. W niebieskawym świetle wpadającym przez okno, widać było jedynie
niewyraźny zarys meblościanki i fotela, na który chłopak kilka sekund później
rzucił koc.
Materac ugiął się pod
jego ciężarem. Cień, który rzucał na ścianę, przypominał trochę lwa polującego
na swoją ofiarę.
Po chwili cień zniknął,
a Andy położył się niebezpiecznie blisko niej, obejmując ją w pasie ramieniem.
Odszukał jej dłoń, schowaną przy podbrzuszu i schował w swoich. Jak na złość,
ich ciała pasowały do siebie idealnie. Brunet oparł podbródek na czubku jej
głowy i przyciągnął ją do siebie. Ich
biodra były połączone niczym najbardziej precyzyjna układanka.
Jamie chciała się
przesunąć. Przez dłuższą chwilę wierciła się, próbowała wyrwać. Nic nie
skutkowało. Jego uścisk był zaskakująco silny. W jego chudych ramionach było o
wiele więcej krzepy, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
A może to ona była taka
słaba?
- Jamie, jeszcze raz się
o mnie otrzesz, a przysięgam, że zrobię ci krzywdę – wyszeptał wprost do jej
ucha.
Przez dłuższą chwilę
zastanawiała się, o co mu chodzi. A później o jej udo otarło się sporej
wielkości wybrzuszenie. Wtedy zrozumiała.
xxxx
Pierwszy raz przyszło
jej dzielić łóżko z mężczyzną, który prawdopodobnie był od niej starszy o
dziesięć lat. Za każdym razem, gdy jej oczy zaczynały się zamykać, myślała o
jego przyrodzeniu przyciśniętym do jej ud. Bez większego zaskoczenia odkryła,
że świadomość jego niepożądanej bliskości rozbudzała lepiej niż mocna kawa, czy
niekonwencjonalne obrazy teraźniejszych artystów.
W przeciwieństwie do
Andy’ego, który przespał twardo całą noc i połowę poranka, ona nie zmrużyła oka
aż do siódmej rano. Gdy się obudziła, zegarek stojący na stoliku nocnym
wskazywał dziesiątą.
Przeciągnęła się z
typową dla siebie kocią powolnością i gracją, i przetarła zapuchnięte,
podkrążone oczy pięściami. Ziewnęła przeciągle i uchyliła ciężkie powieki.
Przez białe zasłony do
pokoju sączyło się światło dnia. Meble wykonane z jasnego, najprawdopodobniej
lipowego drewna pozbawione były naturalnej barwy, podobnie jak okładki książek
ułożonych na półkach. Wszystko miało szarawy odcień, który zachęcał ją do
zapadnięcia w głęboki sen, lecz powstrzymywała się przed tym z całych sił.
Ostatecznie wstała i lekko chwiejnym krokiem podreptała do drzwi. Bose stopy
bolały niemiłosiernie za każdym razem, gdy stawiała krok. Czuła się tak, jakby jej
stawy wypełnione były wodą, a ciało ołowiem. Ledwie udało jej się otworzyć
drzwi i przejść przez korytarz a następnie salon. Instynktownie zmierzała do
kuchni, choć w rzeczywistości nie miała pojęcia, co robić. Przecież to nie był
jej dom, a Andy nie był kimś, komu mogłaby zaufać. Utwierdził ją w tym
przekonaniu w nocy.
- Wyspana? – spytał
życzliwie, patrząc na nią przez ramię.
- Yhm – skłamała, nie
chcąc wylewać wszystkich swoich trosk.
Andy stał przy kuchence
i najwyraźniej próbował coś ugotować. Sądząc po zapachu, który do niej
docierał, szło mu to całkiem nieźle, a na pewno o wiele lepiej niż jej. Był
rozczochrany, ale wyglądał na wypoczętego. Spod jego oczu zniknęły sińce, skóra
nabrała trochę koloru, usta wydawały się pełniejsze.
- Właśnie widzę – westchnął, nakładając
jedzenie do miseczki. Następnie postawił przed nią naczynie i dodał: -
Smacznego.
- Nie jestem głodna –
burknęła, nawet nie patrząc na coś, co przypominało waniliowy kleik dla dzieci,
do którego do tej pory miała słabość.
- Nie obchodzi mnie to.
Masz jeść.
- Bo co? – spojrzała
wyzywająco w jego oczy.
Zdawała sobie sprawę, że
dla osoby postronnej cała sytuacja wydałaby się śmieszna. Ona; rozczochrana,
niewyspana i praktycznie nieubrana, mierząca się wzrokiem z mężczyzną, który,
jeśli tylko chciał, mógł ją skatować równie efektywnie jak w średniowieczu.
- Bo nie chcę, żebyś mi
się tu zagłodziła. Z resztą, jesteś tak chuda, że niewygodnie się z tobą śpi –
mruknął, a na jego twarz wkradł się uśmiech. Gestem, do którego już przywykła,
odgarną włosy z jej twarzy i założył za ucho, po czym jego uśmiech zgasł. – To
ja ci to zrobiłem? – spojrzał na siniec na policzku Jamie i przesunął chłodnymi
palcami po wystającej, czerwonej żyłce.
- To wszystko mi
zrobiłeś- spuściła wzrok.
- Nie chciałem –
powiedział cicho. - Przepraszam.
Przepraszał? Sądził, że
tym jednym słowem zalecz wszystkie rozcięcia i stłuczenia na jej ciele? Jeżeli
tak, grubo się mylił.
- Skoro nie chciałeś, po
co mnie porwałeś?
- Dla zasady.
- Zasady? – dociekała.
Nie odpowiedział. Odbił
się dłońmi od blatu i skierował w stronę drewnianych, wąskich schodów. Przed
wejściem na pierwszy stopień, mruknął:
- Jak już skończysz, pozmywaj.
I zniknął.
Od autorki: Znów przepraszam za opóźnienie. Brak internetu, niestety i to przez cały tydzień.
Cóż, przynajmniej mogłam bez żadnego rozpraszania napisać rozdział, he. Ostatnio mam dziwny nadmiar weny, który zdecydowanie nie służy na kartkówkach i sprawdzianach. Mimo to w niedzielę postaram się dodać rozdział czwarty. Myślę nad pisaniem z perspektywy Biersacka. Jak mówicie, dobry pomysł? No cóż, co by tu jeszcze...
Ach, tak.
Widzę, ile osób to czyta (nie, nie ukryjecie się przede mną) więc proszę Was, wstawcie chociaż kropkę w komentarzu, żebym wiedziała, że jest w miarę okej. Nie wymagam wypracowań, ani nic takiego. Chyba, że ktoś ma ochotę, wtedy nie mam nic przeciwko.
I serdecznie przepraszam, że nie komentuję Waszych blogów, ale mam blokadę. Ktoś mnie nie lubi, huhu ☺
Do niedzieli!
Rzdział okey. Żal mi się zrobiło jak Jamie mu się " skarżyła " przy śniadaniu. :-(
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. Trochę zaskakujący. Przepraszający porywacz.. hmm... ciekawe. xD Tak, czy inaczej, genialnie piszesz ^^. Chyba nie muszę życzyć weny xD Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział dodawaj je częściej. Pozderki życzę weny!!!!
OdpowiedzUsuńNa początek pozdrawiam świetny rozdział i czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńRozdział jak najbardziej na duuzy +. :3
OdpowiedzUsuńWow! Kocham ten rozdział!
OdpowiedzUsuńDo następnego i weny życzę !
Heeeej kotek XD :* <3
OdpowiedzUsuńMasz tu kropkę, widziss? . Najebie ci ich więcej ............................................ Widzisz? XD
Myślałam, że serio mu obciągnie ;-;Ale z Andy'ego jebany chuj (tak, wiem co chcesz powiedzieć XD)
Czekam na następny zboku :*
Do jutra ❤
3 RAZY PRÓBOWAŁAM WSTAWIĆ KOMENTARZ NA TELEFONIE, ALE CO CHWILĘ ODŚWIEŻAŁO MI STRONĘ. NOŻ... *agresywnie pisze komentarz na laptopie*
OdpowiedzUsuńTak więc... Och, Ędi, ty to umiesz kobiety podrywać (przynajmniej ja to tak widzę, ew). Ucz mnie, mistrzu.Ostatnio nie łatwo mnie zainteresować jakimkolwiek ff, ale ty to zrobiłaś :). Bardzo mi się podoba i czekam na następny rozdział.
Tymczasem zapraszam do mnie :v http://you-are-so.blogspot.com/
Nie umiem w pisanie komentarzy...
No super rozdział, po prostu KC kobieto.
OdpowiedzUsuńChociaż Andy jest chujem przez duże Ch.
Jesteś mistrzem zboczenia, nawet bardziej niż Ja.
Zaczynam czytać od dziś i jakbyś mogła to mnie od czasu do czasu informejszyn na moim blogu. Dziś tak krótko, bo nie mam pomysłu na komentarz ;-;
http://psychedelic-dance.blogspot.com/2015/09/bloody-catharsis-4.html
I zapraszam do siebie