środa, 25 marca 2015

Rozdział 3

Jamie przez dobre trzy godziny leżała w bezruchu na kanapie, opatulona kocem jak malutkie dziecko. Rany na jej plecach były opatrzone, lecz mocno ściśnięty na żebrach bandaż, a co za tym idzie każdy kolejny oddech, przynosił jej coraz większy ból. Andy opatrzył ją umiejętnie, choć o wiele za mocno. Nie mogła narzekać – w końcu nie zamknął jej nigdzie, pozwolił spać w cywilizowanych warunkach, a jakby tego było mało, miała mieć pełny dostęp do wszystkich pomieszczeń w domu, z wyjątkiem jego sypialni i piętra. Co z tego, że mogła się udusić? Zmarłaby w luksusie, którego nie doświadcza żadna porwana osoba.
Andy nie przypominał w najmniejszym stopniu porywacza. Był miły, odnosił się do niej z szacunkiem, dał jej ubranie. Nie obchodziło ją, że bielizna była za duża, a bluza zawijała się za każdym razem, gdy chciała przekręcić się na zdrowy bok. Grunt, że nie paradowała przed nim nago, co byłoby całkowitym pogwałceniem jej  prywatności i poczucia własnej wartości. Zaopiekował się nią, choć był bardzo powściągliwy w tym, co mówił. Odkąd odzyskała przytomność nie powiedział jej o sobie niczego, dzięki czemu mogłaby uwzględnić jego tożsamość. Był przebiegły i inteligentny. Stanowił dla niej prawdziwe wyzwanie, bo, gdyby okazał się być nieostrożnym idiotą, bez problemu wykradłaby mu telefon, odnalazła kluczyk i uciekła, lub obezwładniła go. Wtedy mogłaby zadzwonić do matki lub ojca, ewentualnie pod numer alarmowy.  Ale Andy zachowywał pełnię ostrożności. Jej telefon zniknął z torby, podobnie jak wszystko, co mogłoby nadawać sygnał z jej położeniem. Jak się domyślała, karta SIM telefonu już dawno leżała złamana gdzieś pośród pustkowia.
Rzuciła krótkie spojrzenie na książkę leżącą na małej ławie przed nią. Miała może trzysta stron, nieciekawą okładkę, której autorem był jeden z najgorszych grafików, o jakim kiedykolwiek słyszała i nudny, zniechęcający do lektury opis. Andy dał jej ją do przeczytania w nocy, żeby nie zasypiała. Cóż, nie dziwiła mu się. Z tego, co zauważyła, na zmianę traciła i odzyskiwała przytomność przez ładne pięć godzin. Mogła mieć jakiś uraz głowy.
Rozumiała w pełni jego intencję. Wielokrotnie czytała, lub słyszała o tym od matki. Osobie, która doznała uderzenia w głowę, lub chociażby długotrwałego zaniku świadomości, powinno się nie pozwalać na sen przez okrągłą dobę. Pozostało dwadzieścia jeden godzin.
Wzięła tomiszcze do ręki i przyjrzała mu uważnie. Nie kojarzyła nazwiska autora, choć wątek; tajemnicze morderstwo, znikający ludzie i jeden, ale bardzo inteligentny, poważany detektyw na tropie mordercy, który pod koniec śledztwa zapewne dostanie załamania nerwowego z powodu braku poszlak, a potem wpadnie na genialny pomysł, i morderca zgnije w więzieniu, był jej doskonale znany. Mogłaby streścić mu tę książkę w dwie minuty, nie przeczytawszy wcześniej ani jednej strony.
Podobnie robiła ze szkolnymi lekturami.
Po omacku namacała dłonią włącznik lampy stojącej obok kanapy. Żółtawe światło błyskawicznie rozświetliło ciemne pomieszczenie, docierając nawet do najbardziej skrytych zakamarków i rzucając na ściany długie, przerażające cienie. Wyobraźnia zaczęła płatać jej figle.
Przez krótką chwilę zdawało jej się, że za oknem ktoś stoi i patrzy w jej szare oczy, które teraz błyszczały od strachu. Długie, cieniste szpony muskały jej skórę, pozostawiając po sobie nieprzyjemne mrowienie i przerażający chłód.
Pospiesznie zerwała się z kanapy, zrzucając z siebie koc i cofnęła kilka kroków do tyłu. Do jej uszu dotarło skrzypnięcie, jak podejrzewała z sypialni Andy’ego. Obudziło go światło? Czy może jej ciężkie kroki na ciemnych panelach?
Miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy z jej piersi, wyrwie się z pułapki, z której próbowało uciec przez ostatnich kilka godzin. Jej oddech gwałtownie przyspieszył.
Niech mnie ktoś przytuli – przemknęło jej przez myśl.
Błyskawicznie odrzuciła swoje bezsensowne wymysły. Jedyną osobą, która mogłaby ją teraz przytulić, był chłopak śpiący kilka metrów dalej.
Obróciła się i oparła plecami o kuchenny blat. Wzięła oddech na tyle głęboki, na ile pozwalał jej opatrunek i spuścił głowę.
To tylko wyobraźnia, Jamie. Nie ma się czego bać.
Wypuściła powietrze nagromadzone w płucach i zabrała łokcie z blatu, po czym założyła je pod piersiami.
Później rozległ się trzask.
Spojrzała w dół i jęknęła. Zbiła niemal pełną popielniczkę, w efekcie czego popiół, ostre odłamki i filtry papierosów walały się na podłodze. Przykucnęła obok i zaczęła zbierać malutkie kawałeczki, kiedy w oczy rzuciły jej się.. klucze. Schowek w popielniczce? Sprytne. Ale nie dość sprytne.
Zerwała się z podłogi, całkowicie pewna, że dźwięk obudził właściciela domu. Nie myliła się. Zza drzwi słychać było stek cichych, zduszonych przekleństw, a później skrzypnięcie podłogi. Nie miała czasu.
Szybciej, Jamie, szybciej!
W momencie znalazła się przy frontowych drzwiach domu i trzęsącymi się dłońmi usiłowała trafić w dziurkę od klucza. Wszystkie jej starania szły na marne, gdy klucz uderzał wszędzie, z wyjątkiem otworu dla niego przeznaczonego. Jeszcze raz ostrożnie spróbowała wycelować w zamek, lecz klucz nagle okazał się być zbyt duży.
Powstrzymała szloch zawodu. I wtedy drzwi „zakazanej” sypialni się otworzyły.
Nie zdążyła nawet spojrzeć na Andy’ego. Znalazł się przy niej w ułamku sekundy, złapał mocno za szyję, podniósł i z całej siły przycisnął ją do ściany.
 - Co ty, do kurwy jasnej, robisz?
Ton jego głosu niczym nie przypominał tego sprzed trzech godzin. Stracił tą przyjazną nutkę, którą zastąpiła złość, frustracja i gardłowe warczenie. Brzmiał jak dzikus – niebezpieczny i nieprzewidywalny.
 Kluczyk wypadł spomiędzy jej kościstych palców. Zaczęło brakować jej tchu.
 - Nic.. – wydusiła tylko, zaciskając swoje zabarwione na najróżniejsze kolory palce na jego nadgarstku. Starała się rozluźnić jego uścisk.
 - Nic? Kurwa mać, jakie nic?!Ostrzegałem cię, że ucieczki będą surowo karane!
Przysunął się do niej. Nie musiał już nawet jej podtrzymywać. Mogła przysiąc, że właśnie stała się częścią ścinany na stałe.
 - Nie.. bij… 
 - Bić? O nie, Jamie, nie mam zamiaru cię bić – sapnął.
Z ogromnym trudem łapała oddech.  Jego druga dłoń zacisnęła się na odkrytym udzie Jamie. Jęknęła.
 - Proszę, nie.
Gwałtownie odsunął się od niej. Jej kolana uderzyły o podłogę, rozsyłając promieniujący ból po całym jej ciele. Plecy machinalnie wygięły się w łuk, głowa lekko uniosła.
Andy to wykorzystał.
Złapał jej podbródek i spojrzał w oczy z chęcią mordu. Następnie wymierzył jej mocny policzek, a ona zatoczyła się w bok, zasłaniając twarz włosami.
To również wykorzystał.
Rude loki błyskawicznie owinęły się wokół jego pięści. W mgnieniu oka przywrócił ją do pionu i znów przycisnął do ściany, tym razem umieszczając kolano miedzy jej udami.
Spojrzał na jej twarz, wielkie z przerażenia oczy, które w mdłym świetle były zielone, miejscami wręcz wpadające w jasny, miodowy brąz. Po jej policzkach spływały łzy.
 - Rozepnij mi spodnie – warknął.
Jamie była zdruzgotana.
 - Co?
 - To co słyszałaś. Rozepnij mi spodnie. Już!
Przełknęła nerwowo ślinę i - zupełnie tak, jak to robiły dziewczyny na filmach – przesunęła dłonie z jego klatki piersiowej, do rozporka. Dopiero teraz zauważyła, że miał na sobie jeansy, których zapewne zapomniał zdjąć. Przez chwilę walczyła z guzikiem, lecz finalnie, choć była to jedna z jej porażek, pokonała zbyt małą dziurkę i mogła zająć się zamkiem, który powoli rozsunęła.
 - Klęknij.
Jego ton stał się bardziej miękki. Delikatniejszy, ale nadal władczy i nieprzyjazny. Posłusznie zaczęła osuwać się na kolana, asekurując się jego biodrami, na których znalazła miejsce idealne dla swoich rąk. Coś jednak jej przeszkodziło. Spojrzała w dół, wprost na jego kolano, tkwiące pomiędzy jej nogami.  Skierowała na jego twarz wymowny wzrok. Andy powoli cofnął nogę, w zamian jednak ułożył rękę zaraz pod jej pośladkami. Gdy powoli zsuwała się w dół, opuszki jego palców przesuwały się po skórze, znikały na chwilę pod ubraniem i bielizną.
 - Co teraz? – zapytała najciszej, jak tylko potrafiła. Na wysokości oczu miała jego podbrzusze i kilka ciemnych włosków, biegnących wąską linią do pępka.
 - Teraz grzecznie przeproś.
 - Przepraszam.
Oficjalnie cała jej godność, cały honor i duma stały się przeszłością. Poniżył ją bardziej niż nauczyciel plastyki, gdy podczas jednej lekcji skrytykował wszystkie jej prace.
Później, rzecz jasna, musiała razem ze swoją rodzicielką stawić się w gabinecie dyrektora, po tym, jak ona skrytykowała (używając przy tym bardzo ostrych słów) nauczyciela i jego kwalifikacje.
 - Ładnie przeproś – przewrócił oczami.
Mało brakowało, a w geście rozpaczy uderzyłaby głową o najbliższą płaszczyznę, jednak zważywszy na fakt, że najbliższa płaszczyzna łączyła się z jego kroczem, zrezygnowała.
 - Ładnie przepraszam.
Czuła, jak jego dłoń przesuwa się powoli po jej kręgosłupie, między łopatkami i po zaciśniętym bandażu. Pomagając sobie drugą dłonią i lekko się przy tym pochylając, rozluźnił „duszące więzy”. Następnie podniósł ją, upokorzoną i zapłakaną i kciukiem otarł z jej policzka łzę.
 - Jeszcze raz spróbujesz uciec, a przysięgam, że twoje pełne usteczka będą miały więcej do roboty przy przeprosinach.
Energicznie pokiwała głową na znak, że wie, o co mu chodzi. Bo wiedziała i to nazbyt dobrze.
 - A teraz, jak przystało na posłuszną dziewczynkę, pójdziesz spać. Ale nie tam! – nie zgodził się, gdy nieśmiało wysunęła nogę w stronę kanapy. – Śpisz ze mną.
Nie ruszyła się nawet o milimetr, gdy odszedł od niej i zgarnął z kanapy koc oraz poduszkę, po czym skierował się do swojej sypialni. Zatrzymał się w drzwiach i patrzył na nią wyczekująco.
 - Przyrosłaś do podłogi? – uśmiechnął się z kpiną.
Och, tak, oczywiście. Przecież powinna już leżeć w jego łóżku rozebrana i gotowa do działania.
 - Naprawdę nie mogę spać na kanapie?
 - Nie- warknął, ostentacyjnie przesuwając się w bok.
Nie mogąc się powstrzymać, prychnęła z pogardą i skierowała się w jego stronę. Nie zwracając uwagi na dwuznaczny uśmieszek kwitnący na jego ustach, weszła do pomieszczenia i usiadła na ledwie widocznym w mroku łóżku. Chwilę później, pod jego karcącym spojrzeniem położyła się, zakrywając nogi kołdrą.
Nieśmiało rozejrzała się po pokoju. W niebieskawym świetle wpadającym przez okno, widać było jedynie niewyraźny zarys meblościanki i fotela, na który chłopak kilka sekund później rzucił koc.
Materac ugiął się pod jego ciężarem. Cień, który rzucał na ścianę, przypominał trochę lwa polującego na swoją ofiarę.
Po chwili cień zniknął, a Andy położył się niebezpiecznie blisko niej, obejmując ją w pasie ramieniem. Odszukał jej dłoń, schowaną przy podbrzuszu i schował w swoich. Jak na złość, ich ciała pasowały do siebie idealnie. Brunet oparł podbródek na czubku jej głowy i przyciągnął ją do siebie.  Ich biodra były połączone niczym najbardziej precyzyjna układanka.
Jamie chciała się przesunąć. Przez dłuższą chwilę wierciła się, próbowała wyrwać. Nic nie skutkowało. Jego uścisk był zaskakująco silny. W jego chudych ramionach było o wiele więcej krzepy, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
A może to ona była taka słaba?
 - Jamie, jeszcze raz się o mnie otrzesz, a przysięgam, że zrobię ci krzywdę – wyszeptał wprost do jej ucha.
Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, o co mu chodzi. A później o jej udo otarło się sporej wielkości wybrzuszenie. Wtedy zrozumiała.

xxxx

Pierwszy raz przyszło jej dzielić łóżko z mężczyzną, który prawdopodobnie był od niej starszy o dziesięć lat. Za każdym razem, gdy jej oczy zaczynały się zamykać, myślała o jego przyrodzeniu przyciśniętym do jej ud. Bez większego zaskoczenia odkryła, że świadomość jego niepożądanej bliskości rozbudzała lepiej niż mocna kawa, czy niekonwencjonalne obrazy teraźniejszych artystów.
W przeciwieństwie do Andy’ego, który przespał twardo całą noc i połowę poranka, ona nie zmrużyła oka aż do siódmej rano. Gdy się obudziła, zegarek stojący na stoliku nocnym wskazywał dziesiątą.
Przeciągnęła się z typową dla siebie kocią powolnością i gracją, i przetarła zapuchnięte, podkrążone oczy pięściami. Ziewnęła przeciągle i uchyliła ciężkie powieki.
Przez białe zasłony do pokoju sączyło się światło dnia. Meble wykonane z jasnego, najprawdopodobniej lipowego drewna pozbawione były naturalnej barwy, podobnie jak okładki książek ułożonych na półkach. Wszystko miało szarawy odcień, który zachęcał ją do zapadnięcia w głęboki sen, lecz powstrzymywała się przed tym z całych sił. Ostatecznie wstała i lekko chwiejnym krokiem podreptała do drzwi. Bose stopy bolały niemiłosiernie za każdym razem, gdy stawiała krok. Czuła się tak, jakby jej stawy wypełnione były wodą, a ciało ołowiem. Ledwie udało jej się otworzyć drzwi i przejść przez korytarz a następnie salon. Instynktownie zmierzała do kuchni, choć w rzeczywistości nie miała pojęcia, co robić. Przecież to nie był jej dom, a Andy nie był kimś, komu mogłaby zaufać. Utwierdził ją w tym przekonaniu w nocy.
 - Wyspana? – spytał życzliwie, patrząc na nią przez ramię.
 - Yhm – skłamała, nie chcąc wylewać wszystkich swoich trosk.
Andy stał przy kuchence i najwyraźniej próbował coś ugotować. Sądząc po zapachu, który do niej docierał, szło mu to całkiem nieźle, a na pewno o wiele lepiej niż jej. Był rozczochrany, ale wyglądał na wypoczętego. Spod jego oczu zniknęły sińce, skóra nabrała trochę koloru, usta wydawały się pełniejsze.
 - Właśnie widzę – westchnął, nakładając jedzenie do miseczki. Następnie postawił przed nią naczynie i dodał: - Smacznego.
 - Nie jestem głodna – burknęła, nawet nie patrząc na coś, co przypominało waniliowy kleik dla dzieci, do którego do tej pory miała słabość.
 - Nie obchodzi mnie to. Masz jeść.
 - Bo co? – spojrzała wyzywająco w jego oczy.
Zdawała sobie sprawę, że dla osoby postronnej cała sytuacja wydałaby się śmieszna. Ona; rozczochrana, niewyspana i praktycznie nieubrana, mierząca się wzrokiem z mężczyzną, który, jeśli tylko chciał, mógł ją skatować równie efektywnie jak w średniowieczu.
 - Bo nie chcę, żebyś mi się tu zagłodziła. Z resztą, jesteś tak chuda, że niewygodnie się z tobą śpi – mruknął, a na jego twarz wkradł się uśmiech. Gestem, do którego już przywykła, odgarną włosy z jej twarzy i założył za ucho, po czym jego uśmiech zgasł. – To ja ci to zrobiłem? – spojrzał na siniec na policzku Jamie i przesunął chłodnymi palcami po wystającej, czerwonej żyłce.
 - To wszystko mi zrobiłeś- spuściła wzrok.
 - Nie chciałem – powiedział cicho. - Przepraszam.
Przepraszał? Sądził, że tym jednym słowem zalecz wszystkie rozcięcia i stłuczenia na jej ciele? Jeżeli tak, grubo się mylił.
 - Skoro nie chciałeś, po co mnie porwałeś?
 - Dla zasady.
 - Zasady? – dociekała.
Nie odpowiedział. Odbił się dłońmi od blatu i skierował w stronę drewnianych, wąskich schodów. Przed wejściem na pierwszy stopień, mruknął:
 - Jak już skończysz, pozmywaj.
I zniknął.



______________________________________________________________________
Od autorki: Znów przepraszam za opóźnienie. Brak internetu, niestety i to przez cały tydzień.
Cóż, przynajmniej mogłam bez żadnego rozpraszania napisać rozdział, he. Ostatnio mam dziwny nadmiar weny, który zdecydowanie nie służy na kartkówkach i sprawdzianach. Mimo to w niedzielę postaram się dodać rozdział czwarty. Myślę nad pisaniem z perspektywy Biersacka. Jak mówicie, dobry pomysł? No cóż, co by tu jeszcze...
Ach, tak.
Widzę, ile osób to czyta (nie, nie ukryjecie się przede mną) więc proszę Was, wstawcie chociaż kropkę w komentarzu, żebym wiedziała, że jest w miarę okej. Nie wymagam wypracowań, ani nic takiego. Chyba, że ktoś ma ochotę, wtedy nie mam nic przeciwko.
I serdecznie przepraszam, że nie komentuję Waszych blogów, ale mam blokadę. Ktoś mnie nie lubi, huhu ☺
Do niedzieli! 

9 komentarzy:

  1. Rzdział okey. Żal mi się zrobiło jak Jamie mu się " skarżyła " przy śniadaniu. :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny. Trochę zaskakujący. Przepraszający porywacz.. hmm... ciekawe. xD Tak, czy inaczej, genialnie piszesz ^^. Chyba nie muszę życzyć weny xD Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział dodawaj je częściej. Pozderki życzę weny!!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początek pozdrawiam świetny rozdział i czekam na kolejny

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jak najbardziej na duuzy +. :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow! Kocham ten rozdział!
    Do następnego i weny życzę !

    OdpowiedzUsuń
  7. Heeeej kotek XD :* <3
    Masz tu kropkę, widziss? . Najebie ci ich więcej ............................................ Widzisz? XD
    Myślałam, że serio mu obciągnie ;-;Ale z Andy'ego jebany chuj (tak, wiem co chcesz powiedzieć XD)
    Czekam na następny zboku :*
    Do jutra ❤

    OdpowiedzUsuń
  8. 3 RAZY PRÓBOWAŁAM WSTAWIĆ KOMENTARZ NA TELEFONIE, ALE CO CHWILĘ ODŚWIEŻAŁO MI STRONĘ. NOŻ... *agresywnie pisze komentarz na laptopie*
    Tak więc... Och, Ędi, ty to umiesz kobiety podrywać (przynajmniej ja to tak widzę, ew). Ucz mnie, mistrzu.Ostatnio nie łatwo mnie zainteresować jakimkolwiek ff, ale ty to zrobiłaś :). Bardzo mi się podoba i czekam na następny rozdział.
    Tymczasem zapraszam do mnie :v http://you-are-so.blogspot.com/

    Nie umiem w pisanie komentarzy...

    OdpowiedzUsuń
  9. No super rozdział, po prostu KC kobieto.
    Chociaż Andy jest chujem przez duże Ch.
    Jesteś mistrzem zboczenia, nawet bardziej niż Ja.
    Zaczynam czytać od dziś i jakbyś mogła to mnie od czasu do czasu informejszyn na moim blogu. Dziś tak krótko, bo nie mam pomysłu na komentarz ;-;
    http://psychedelic-dance.blogspot.com/2015/09/bloody-catharsis-4.html
    I zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń

oreuis
.
.
.
.
.
.