niedziela, 31 lipca 2016

Rozdział 16

Jamie Addams się poddała.
Nie wiedziała już, jaki jest dzień tygodnia. Zapomniała gdzie leżą jej ulubione swetry. Nie rozpoznawała nic, co ją otaczało. Przestała czuć się bezpiecznie. Już nie kochała tego miejsca, nie rozpoznawała ludzi. Nie pamiętała nawet ich imion.
Czuła się tak, jakby nagle odebrano jej cały świat. Przeniesiono do innej rzeczywistości, obcego domu, kazano żyć pośród ludzi, którzy wpatrywali się w nią jak w dziwadło, wzrokiem pełnym niekiedy fałszywego współczucia. Nie podobał się jej ten świat. Jamie nie chciała żyć w ten sposób.
Spojrzała na swoje wychudłe dłonie i westchnęła ciężko. Nieświadomie szarpała nitkę wystającą ze swetra, zaciągając go na niemal połowie długości rękawa. Ostrożnie wygładziła ubranie i wstała, by przejść się po pokoju.
To pomagało jej myśleć. Wyciszała się i uspokajała, a chaos w jej głowie samoistnie znikał, zastąpiony porządkiem. Teraz to jednak nie pomagało. Mały, irytujący głos z tyłu głowy wciąż powtarzał te same słowa, za każdym razem z coraz większą mocą i naciskiem. Bała się, że przez to zwariuje, albo rozpłacze się jak maleńkie dziecko, niezdolna do tego, by spełnić swój nowy obowiązek.
Zatrzymała się w połowie drogi między łóżkiem a szafą. Nazwała to obowiązkiem. 
Ciężar własnych myśli spadł na nią tak nagle, że ledwie utrzymała się na nogach. Z trudem usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Oddychała ciężko i płytko. Obowiązek. Przymus. To BYŁ jej obowiązek i musiała go spełnić.
Czy miała jakiś wybór? Nie. Ale... Czy miała go kiedykolwiek?
Powoli zdawała sobie sprawę, że całe jej życie było złożone z niesamodzielnie podjętych decyzji, wydarzeń, na które ona sama nigdy nie miała wpływu. To nie ona zdecydowała o tym, że chce malować. Pierwsze farby dostała przecież od rodziców, chociaż równie dobrze mógłby je zastąpić bębenek albo deskorolka. Nie ona zdecydowała o tym, do której szkoły pójdzie, jaki przedmiot będzie miała rozszerzony. Wszystkie ważne wybory podejmował ktoś inny, czasami nawet ktoś, kto z Jamie nie miał nic wspólnego.
A teraz, można by sądzić, że stanęła przed najważniejszym z nich.
Ale on już dawno zapadł.


Dzień dziewięćdziesiąty ósmy

 - Andy, chodź szybciej, film się zaczyna!
 Siedziała na łóżku, okręcona kocem i wpatrzona w ekran telewizora. Właśnie zaczynał się jej ulubiony film i mimo, że normalnie spałaby już od dwóch godzin, postanowiła obejrzeć go do końca.
Zawsze oglądała go z kimś ważnym dla siebie. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby tym razem nie zrobić tego z Andy'm.
Mężczyzna jednak nie był zainteresowany kolejnym filmem z DiCaprio, cały wieczór dawał jej jasne sygnały, że wolałby pójść spać i obejrzeć powtórkę następnego dnia. Jamie była jednak nieugięta.
Znów go ponagliła. Gdy pojawił się w drzwiach sypialni, uśmiechnęła się szeroko.
 - Chodź, początek też jest ważny!
Andrew skrzywił się, wyraźnie niezadowolony i usiadł obok niej. Pachniał miętą i papierosami, tak, jak najbardziej lubiła. Kilka kropel z jego włosów spadło na jej koszulkę, kiedy przeczesał je palcami.
 - Nie możemy obejrzeć tego jutro? - Skrzywił się i posłał jej zmęczone spojrzenie. - Jamie, jest już późno, jutro będziemy chodzić jak zombie.
Wzruszyła ramionami, ignorując karcący ton głosu, który przybrał mężczyzna. Przywykła już do niego i nie robił na niej takiego wrażenia, jak na samym początku.
 - Zawsze oglądamy to, co ty chcesz - fuknęła z irytacją. odtrąciła ramię, którym chciał ją objąć i odsunęła się kilka centymetrów, żeby uniemożliwić mu ponowną próbę.
 - Trudno. Ja idę spać, ty sobie oglądaj, jak tak bardzo chcesz.
Mruknęła coś w odpowiedzi, na tyle niewyraźnie, że po sekundzie sama zapomniała, co to było. Westchnęła ciężko i potarła dłońmi twarz. Była zmęczona bardziej, niż myślała. Przez moment nawet zastanawiała się, czy nie posłuchać jego wcześniejszych rad i nie pójść spać, ale była zbyt uparta, by utrzymać tę myśl dłużej niż jedną chwilę.
 - Świetnie. Śpij sobie, sporo to jest dla ciebie ważniejsze ode mni...
Nie dokończyła. Andy natychmiast się podniósł i spojrzał w jej oczy w sposób, od którego miękły jej kolana.
 - Nawet tak nie mów, Jamie.
 - Nieważne. Idź spać - ucięła.
Andrew przekręcił się plecami do niej. Wiedziała, że rano nie będzie już śladu po jego złym humorze, a nawet jeśli, zdoła poprawić go smacznym śniadaniem. Przez trzy miesiące nauczyła się gotować i wychodziło jej to coraz lepiej, niezależnie od tego, jaki posiłek przyrządzała. Odkryła, że gotowanie może być podobne do mieszania farb - i robiła to coraz chętniej, ku wielkiej uciesze Andy'ego.
Kilka minut później oddech mężczyzny unormował się, a on sam zaczął cicho pochrapywać. Uśmiechnęła się łagodnie i okryła go, a potem pocałowała w policzek. Czasami ją tym budził, ale zdarzało się to coraz rzadziej. Nigdy nie powiedziała mu o tym, że chrapie.  Zachowała to sobie jako słodki sekret.
Spojrzała jeszcze raz na śpiącego mężczyznę i poczuła niepokój. Nie wiedziała jeszcze dlaczego, ale dręczyło ją dziwne, nieuzasadnione przeczucie, że wydarzy się coś złego. Instynktownie wtuliła się w jego plecy i zamknęła oczy. Skupiła się na jego obecności, cieple, jakie jej dawał i poczuciu bezpieczeństwa.
Chwilę później zasnęła.


Wszystko wydarzyło się około piątej nad ranem.
Nagły trzask wyrwał Jamie ze snu. Zerwała się do siadu i rozejrzała. Cisza. Potem kolejny trzask, chwilę po nim nagły, długi jęk łamiącego się drewna i huk, jakby coś ciężkiego nagle uderzyło o podłogę. Wezbrał w niej nagły strach, oczy zaszły łzami. Czuła, że ledwie oddycha.  Słyszała krzyki. Ktoś wołał jej imię.
Spojrzała na Andy’ego. Wpatrywał się w drzwi, był śmiertelnie blady. Jego błękitne tęczówki były zaczerwienione i błyszczące, pełne przerażenia. Oddychał ciężko przez rozchylone wargi, a dłoń zacisnął na jej nadgarstku, boleśnie wbijając w niego palce. Wiedział, co się dzieje.
I ona też już wiedziała.
Jak przez mgłę pamiętała moment, gdy drzwi do sypialni otworzyły się gwałtownie, a do pomieszczenia wpadło kilku ludzi ubranych w mundury, trzymających broń wycelowaną w nią i Andrew. W jednej chwili odciągnęli ją od niego i wyprowadzili do salonu. Rozległ się łomot ciała spadającego na podłogę, stłumiony jęk bólu. Bili go, wiedziała to. Katowali. Nie mogli mieć litości.
Ktoś okrył ją kocem. Tym samym, którym Andy otulił ją w dniu, w którym do niego trafiła. Ktoś inny pomógł jej wstać i zaczął prowadzić w stronę wyjścia.
Szarpała się. Wyła.
Udało jej się odwrócić w stronę sypialni, lecz drzwi były zamknięte.


Dzień sto siedemdziesiąty piąty

Nawet nie mogła się z nim pożegnać.
Wypominała to sobie za każdym razem, gdy budziła się wtulona w mokrą od ciągłego płaczu poduszkę po kolejnym sennym koszmarze. Towarzyszyły jej każdej nocy, którą udało jej się przespać.  Zawsze były podobne – on, blady i spocony wpatruje się z przerażeniem w drzwi, a ona nie może nic z tym zrobić. Jest kompletnie bezsilna i bezużyteczna, zbędna. Nie może go przytulić ani uspokoić, a on oddala się coraz bardziej w miarę jej starań. Jego ciało pokrywa się nowymi ranami gdy woła go, a om głośniej to robi, rany są głębsze i krwawią mocniej.
Kiedy przychodził moment jego śmierci , Jamie budziła się spanikowana i zlana potem. Potem nie potrafiła już zasnąć i cały dzień chodziła zmęczona, by wieczorem, po kolejnych godzinach bezsenności, przywitać znów ten sam sen.
Dziś miał zapaść wyrok w jego sprawie, a ona miała go wydać.
Korytarz sądowy nie zmienił się ani odrobinę od chwili, kiedy jako mała dziewczynka czekała w nim na ojca. Był wąski, ciemny i klaustrofobiczny. Wzdłuż jednej ze ścian, na całej jej długości ustawione były niewygodne ławki, przypominające nieco te stojące na szkolnych korytarzach. Ściana naprzeciw była zupełnie pusta, gdyby nie liczyć dziesięciu par podwójnych drzwi stojących w równych odległościach. Każda z nich opatrzona była mosiężną tabliczką z numerem. Jamie siedziała naprzeciwko tych, za którymi miała odbyć się jej sprawa.
Obserwowała ludzi, którzy wchodzili jedynie po to, by sprawdzić, czy ktoś oprócz niej czeka już na rozprawę. Naliczyła niemal sto osób (chociaż mogła się pomylić, matematyka nadal była jej słabym punktem). Niektórzy podchodzili do niej, żeby przywitać się albo wyrazić swoje współczucie.
Nie miała nic przeciwko temu, zdobywała się na blady uśmiech i ciche podziękowanie, choć jej serce rozpadało się za każdym razem, gdy ktoś dla podkreślenia swoich słów nazywał Andy’ego bestią, psychopatą lub przestępcą.
Podniosła się powoli, krzywiąc i odetchnęła głęboko. Za pół godziny miała rozpocząć się rozprawa, a jej rodziców i oskarżyciela nadal nie było, mimo, że mieli przyjść po nią kilka minut wcześniej. Rzuciła przeciągłe spojrzenie w stronę wejścia, gdy drzwi uchyliły się.  Ktoś zajrzał do środka, lecz chwilę później zniknął.
Jamie wsłuchiwała się w równomierne tykanie zegara, licząc sekundy, a potem minuty. Czekała. Nie miała innego wyboru.
Dwadzieścia dwie minuty przed rozprawą  na korytarz wszedł wysoki mężczyzna ubrany w garnitur, nieco tęższy. Jego ciemne włosy były gdzieniegdzie poprzetykane siwymi pasmami, oczy przyblakły, a policzki nabrały szarawej barwy.  Znała go, bardzo dużo z nim rozmawiała, jednak nie mogła zapamiętać, jak się nazywa, choć miał być dziś oskarżycielem.
Chwilę później weszli jej rodzice, chłodni i milczący. Westchnęła cicho. Od kilku dni przypominali marmurowe posągi. Nie uśmiechali się, niemal nie rozmawiali. Zaglądali tylko czasem do pokoju Jamie, żeby sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku.
Gdy tylko Jamie wróciła do domu, jej mama nie potrafiła wypuścić jej z objęć. Codziennie przytulała ją kilkanaście minut, wieczorem siedziała w jej pokoju, pilnując, by dziewczyna zasnęła spokojnie. Często udawała, że zasypia, by Madison również mogła się położyć i odpocząć przed kolejnym dyżurem.
Mężczyzna wyciągnął dłoń. Jamie niepewnie odwzajemniła gest.
 - Dziś wielki dzień, Jamie. Bądź dzielna – pokrzepiająco uścisnął jej dłoń i ku jej zdziwieniu, mrugnął w dziwny sposób. Nie miała dobrych przeczuć. – Zrobię wszystko co w mojej nocy, żeby trafił za kratki.
 Jeszcze nikt nie wypowiedział przy niej jej imienia. Nazywali go po prostu „on”.
Przytaknęła.
 - Kiedy się tu pojawi? – spytała cicho.
 - Zobaczysz go dopiero na rozprawie. Nie musisz się bać – odparł jej ojciec.
Znów przytaknęła.
Dowiedziała się, że to psycholog zakazał wymawiania przy niej jego imienia. Podobno to miało pomóc wyprzeć go z pamięci i dojść znacznie szybciej do siebie.
Od trzech miesięcy bez rezultatu.


Sala sądowa wypełniona była ludźmi.
Jamie nie sądziła, że tylu ludzi zechce obejrzeć proces sądowy. Tymczasem wszystkie miejsca dla publiczności były wypełnione, a z tego, co wiedziała od mamy, korytarz wypełnił się reporterami.  Nie miała pojęcia, że zwykłe porwanie zyska tak wielki rozgłos, podczas gdy niektóre morderstwa pozostaną ciche i zapomniane.
Rozprawa już trwała. Przedstawiono dowody, nagranie ze szkolnych i ulicznych kamer, znalezione w domu Andy’ego notatki. Wszystkie były jednoznaczne. Mężczyzna był winny. Domyślała się decyzji już po samych minach członków rady przysięgłych. Wyglądali na zdecydowanych i bezlitosnych, zupełnie jak policjanci tamtej nocy.
 - Wzywam na świadka pokrzywdzoną Jamie Lilith Addams!
Podniosła głowę. Raz już złożyła zeznania przed prawnikiem Andy’ego i sądziła, że powiedziała już wszystko, co mogłoby być znaczące w sprawie. Opowiedziała cały tamten dzień, swoje zdenerwowanie, sposób, w jaki Andy zaskoczył ją i przewiózł do siebie. Nie rozumiała, po co znów ma to robić, lecz wstała i wyszła zza ławy, przy której miała swoje miejsce. Przygryzła wargę i podeszła do miejsca dla świadka.
Pytanie prokuratora spadło na nią zupełnie niespodziewanie.
 - Czy oskarżony kiedykolwiek cię uderzył?
Rozchyliła usta, by złapać oddech. Czuła, że powoli ogarnia ją strach, zmiękczając kolana,ściskając żołądek i rozpalając w płucach ogień. 
Czy powinna powiedzieć prawdę? Z pewnością tego nie chciała, ale wiedziała, że kłamstwo byłoby złe. Czy prawda okazałaby się lepsza?
Spojrzała na siedzącego prawie na przeciw niej mężczyznę. Wychudł i zbladł. Jego policzki zapadły się jeszcze bardziej, włosy były zbyt długie i przetłuszczone, nieułożone. Oczy straciły dawny blask, wydawały się szare, zimne i zmęczone. Nawet garnitur miał niedbały, z krzywo zapiętą koszulą, co najwyraźniej starał się zatuszować wpuszczeniem jej w spodnie i zapięciem marynarki. 
Wyglądał jak mały, bezbronny chłopiec i Jamie mogła być pewna, że wyglądał tak też ostatnim razem.
 - Nie - odpowiedziała.
Oskarżyciel odchrząknął i uniósł brew, podchodząc bliżej. Jego spojrzenie było pełne niepewności i niewielkiej dozy politowania lub kpiny. Jamie nie wiedziała dokładnie, czy złość też w nim była. Nie to jednak chciał usłyszeć.
 - Jesteś tego pewna? Na twoim ciele były liczne blizny - stwierdził. Skierował pełen pogardy wzrok na Andrew, a potem znów na nią. - Nie musisz się bać, Jamie. Oskarżony już nie zrobi ci krzywdy.
Dziewczyna przełknęła ślinę i pokręciła głową.
 - Nie uderzył mnie. Nigdy - dodała z naciskiem.
Spojrzała w kierunku ławy przysięgłych. Dwanaście par oczu świdrowało ją spojrzeniem. Nie mogła okazać słabości. nie mogła pokazać, że kłamie.
 - W takim razie, czy dopuścił się jakichkolwiek niewłaściwych zachowań w stosunku do ciebie?
Nabrała powietrza. Odetchnęła. A potem znowu i jeszcze raz. Uścisk w żołądku nie ustępował.
 - Nie. Ady bardzo o mnie dbał. Zawsze. Był dla mnie trochę jak przyjaciel.
Kilka osób poruszyło się niespokojnie. Jej rodzice spojrzeli na nią z niepokojem, ojciec poprawił okulary. Robił to zawsze,gdy zaczynał się denerwować. Nawet Andy uniósł głowę i uśmiechnął się do niej delikatnie.
OBOWIĄZEK.
 - Uprawiałaś z nim seks? - padło.
Pytanie natychmiast zwróciło uwagę wszystkich. Ludzie zaczęli wpatrywać się w nią z wyczekiwaniem i pełnym zainteresowaniem.
Zarumieniła się.
 - Tak. 
 - Zadrapania na twoich plecach świadczą o tym, że byłaś do tego zmuszana.
Czuła, że to nie jest pytanie. Zarumieniła się jeszcze mocniej i spuściła głowę, zaczynając wpatrywać w swoje dłonie.
 - Nigdy nie do niczego nie zmusił. Sama inicjowałam stosunki.
Trzask.
Uniosła głowę, akurat chwili gdy pod wpływem silnego uderzenia szkiełko wypadło z okularów ojca. Mężczyzna poczerwieniał z wściekłości i żalu.
Oskarżyciel wyglądał na równie zdezorientowanego. Spojrzał w kierunku sędziego i odchrząknął, żeby po dłuższej chwili kontynuować wędrówkę po sali.
 - Opowiedz o waszych relacjach - nakazał.
 - Więc... Przyjaźniliśmy się. Przynajmniej.. przynajmniej tak się przy nim czułam. Jak przy przyjacielu. - Uśmiechnęła się delikatnie. - Często rozmawialiśmy. Oglądaliśmy razem filmy i.. Andy pomagał mi się uczyć. Często, kilka razy w tygodniu - urwała. Przymknęła oczy i zacisnęła oczy na poręczy balkonika. - Jest jedynym człowiekiem, który chciał mnie poznać i traktował mnie dobrze. Czułam się przy nim bezpieczna i kochana.
Otworzyła oczy.
Była silna. Była sobą. W końcu mówiła to, co myśli.
Nie miała już żadnego obowiązku.


Rada przysięgłych dyskutowała nad wyrokiem siedem godzin.
Jamie wpatrywała się w sędziego, niepewna tego, co się wydarzy. Matka ściskała jej dłoń, ojciec patrzył z wyrzutem.
Czuła się pusta. Jakby przez kilka godzin straciła nagle kilka miesięcy życia.
 - ... Wyrokiem sądu najwyższego i rady przysięgłych stanu California, sąd najwyższy wydaje wyrok na oskarżonego Andrew Dennisa Biersacka o porwanie małoletniej Jamie Lilith Addams w postaci zakazu zbliżania się na okres lat pięciu.
Młotek uderzył o stół.



________________________________________________________
Od autorki: Oszalałam.
Miałam to napisać już tydzień temu, ale przez swoje lenistwo i chorobę jakoś mi się zeszło i skończyło się tak, że dopisywałam rozdział dzisiaj - w burzę, bo czemu nie?
Jest to przedostatni rozdział, moi drodzy, możliwe, że niektóry z was po pojawieniu się epilogu będą woleli potraktować go jako ostatni, ale cóż.
W każdym razie, proszę was o masę komentarzy, niech każdy bloger zostawi tu po sobie jakiś mały znak, link do swojego bloga, cokolwiek. Potrzebuję dużej motywacji, bo naprawdę ciężko mi to wszystko napisać a czuję się tak, jakbym pisała to raptem dla pięciu osób.
W każdym razie, życzę wam miłych wakacji, bo zostało ich tylko trochę.
Pozdrawiam każdego, kto czekał na to x czasu, znosił mnie kiedy nie odpisywałam, kiedy mówiłam "zaraz", "czekaj, piszę" albo coś podobnego.
Dobrej nocy!
oreuis
.
.
.
.
.
.