niedziela, 29 listopada 2015

Rozdział 11

 - Ja ciebie też lubię, Jamie.
Patrzyła, jak na jego twarz wkrada się niepewny, pełen ulgi uśmiech. Mimowolnie zarumieniła się i przygryzając dolną wargę, spuściła głowę. Już dawno nie czuła się przy nim tak onieśmielona.
W salonie panował półmrok. Ostatnie promienie słońca pokrywały ściany głęboką, nasyconą czerwienią. Jedynym dźwiękiem, jaki docierał do uszu Jamie było powolne tykanie ściennego zegara i jej własny, urwany oddech. Mimo upału, jej ciało przechodziły zimne dreszcze, połączone z nagłym zawrotem głowy. Przez chwile nie mogła oddychać. Poczuła, jak dziwny, łaskoczący skurcz przechodzi od jej podbrzusza, zaciska się na klatce piersiowej, by na końcu zniknąć w opuszkach palców. Uniosła głowę, w niemym, nie do końca świadomym zachwycie obserwując ciemne kosmyki włosów opadające na jego policzki. Niepewnym gestem założyła je za jego ucho. Tak, teraz wyglądał zdecydowanie lepiej.
 - Cała się trzęsiesz, Jamie. - Andy obdarzył jej twarz krótkim spojrzeniem. - Jest ci.. no nie wiem, zimno?
Nonsens, pomyślała. Jest pieprzone trzydzieści kilka stopni, a jej miałoby być zimno?
Addams potrząsnęła głową i cicho westchnęła. Podniosła do ust butelkę piwa i pociągnęła długi łyk. Płyn był gorzki, odrobinę pikantny; nie smakował jej i choć czuła chęć natychmiastowego odłożenia butelki z pozostałą zawartością, wypiła jeszcze trochę i dopiero wtedy odstawiła butelkę na stół.
Nim ciepło zaczęło rozlewać się po jej ciele, minęło kilka minut. Znów poczuła zawrót głowy i przymknęła oczy.
 - Nic nie rozumiesz - wysepleniła, choć próbowała zabrzmieć wyraźnie - Ja.. lubię cię w inny sposób. Zupełnie inny - dodała po chwili zastanowienia, wbijając spojrzenie w zagłówek kanapy.
Andy nie wyglądał na zaskoczonego. Powoli pokiwał głową i wypuścił z płuc nagromadzone powietrze. Zaczął powoli głaskać jej plecy.
 - Rozumiem - odparł cicho. - Właściwie, nawet bardzo dobrze to rozumiem.

*Od tego momentu zaczyna się scena przeznaczona wyłącznie dla pełnoletnich czytelników*

Jamie nawet nie wiedziała kiedy wylądowała w jego ramionach, ubrana jedynie w bieliznę, lecz nie próbowała powstrzymywać jego dłoni błądzących po jej ciele. Zamknęła oczy, opierając głowę na jego ramieniu i cicho westchnęła. Oplotła ramionami jego szyję, przygryzła wargę. Czuła, jak jego dłonie powoli wędrują na jej plecy i zaczynają masować wystające łopatki.
Właściwie, nigdy nie przypuszczała, że pozwoli w ten sposób dotykać się dorosłemu mężczyźnie, ale teraz wydawało się to o wiele ciekawsze, niż wizja spędzenia wieczoru w niezręcznej ciszy. Pozwoliła mu zdjąć z siebie stanik. Nie czuła żadnego wstydu; alkohol nie pozwalał jej na odczuwanie większości negatywnych emocji, jakie powinny owładnąć jej ciało.
Nie wstydziła się. Nie bała. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia.
Nie myślała teraz o konsekwencjach. Oddawała mu się, chłonąc pocałunki, które powoli składał na jej szyi. Jego usta powoli przesuwały się po jej skórze, w górę, aż do linii szczęki i znów w dół, do obojczyków, między którymi stworzył małą, bladą malinkę. Minęło kilka sekund, nim uniósł głowę znad jej dekoltu i spojrzał w szare oczy Jamie.
Widziała w jego oczach dziwny błysk, gdy przysunął swoją twarz do jej twarzy i zawahał się na moment. Położyła dłoń na jego policzku i przymknęła oczy. Czas zdawał się na chwilę zwolnić, gdy przytuliła usta do jego warg, a potem rozchyliła je, zapraszając jego język do środka.
Jamie nie spodziewała się, że zwykły pocałunek może sprawić jej tyle przyjemności. Jej oddech przyspieszył, a serce zaczęło mocniej bić, gdy Andy czubkiem języka masował podniebienie dziewczyny.
To było.. coś zupełnie innego, niż pocałunki, którymi obdarzał ją wcześniej. Coś głębszego i znacznie bardziej intymnego.
Jego język po kilku sekundach  opuścił jej usta i znów znalazł się na szyi. Zamruczała cicho, z aprobatą, odchylając głowę do tyłu.
Czuła się dobrze, choć podświadomość podpowiadała jej, że nie powinna. To było złe. Złe i zwariowane.
Ale teraz to nie miało znaczenia.
Poczuła, jak mężczyzna wstaje, jednocześnie podnosząc ją i mocniej do siebie przyciskając. Jego dłonie przesunęły się na jej uda i zacisnęły na nich, sprawiając, że jęknęła wprost w jego usta. Zawstydzona powoli odsunęła się od niego i przygryzła wargę, obserwując, jak na jego twarz wkrada się zwycięski uśmiech.
Chwilę później położył ją na łóżku i sam zawisł nad nią, z ustami przy jej dekolcie. Powoli, nieśmiało przesunęła dłonie na jego plecy i zdjęła koszulkę, odrzucając ją na bok. Tym razem to Jamie pozwoliła sobie na zwycięski grymas.
Gdy znów ją pocałował, nie miała na sobie żadnych ubrań. Wplotła palce w jego włosy i cicho jęknęła, ciągnąc za nie. Poczuła, jak jego kolano wsuwa się pomiędzy jej uda, powoli je rozchylając.
- Spójrz na mnie, Jamie.
Dopiero po chwili zorientowała się, że już jej nie całuje. Rozchyliła powieki spojrzała w jego lekko przymglone oczy.
 - Teraz może trochę zaboleć.
Mocniej objęła go ramionami i przygotowała na ukłucie w środku. To jednak nie nastąpiło. Z wahaniem spojrzała w dół, z zaskoczeniem stwierdzając, że jest w niej.
Andy dał jej chwilę na przyzwyczajenie. Oparł czoło o jej ramię, odczekując kilka sekund, które zdawały się Jamie trwać wieczność. Po chwili podniósł głowę i rozłożył ciężar ciała na łokciach, przekręcając się.
 - Wszystko dobrze?
Jamie kiwnęła głową. Nie odczuwała bólu. Przeciwnie; czuła się rozluźniona i zrelaksowana, do chwili, gdy Andy poruszył  się niepewnie. Skrzywiła się, czując lekkie ukłucie w podbrzuszu. A potem kolejne, odrobinę lżejsze, i następne, pojawiające się synchronicznie z ruchami bioder Andy'ego. 
To było dziwne uczucie. Jednocześnie bolesne, ale też w pewien sposób przyjemne, miękkie. Była pewna, że nie da się porównać go do innego przeżycia. 
 - Chryste, Jamie. Jesteś taka.. mała.
Jęknęła cicho, wplatając palce w jego włosy i ciągnąc za nie lekko. Niepewność, która do tej pory ukrywała się głęboko w jej podświadomości, na chwilę wymknęła się ze swojej klatki. Przez chwilę nawet udało się jej napełnić Jamie niepokojem, lecz w momencie, w którym dziewczyna miała przerwać, usta Andy'ego dotknęły jej piersi.
Wątpliwości natychmiast zniknęły. Jamie podkuliła nogi i pomrukując z rozkoszy, skupiła się na krótkich, słodkich pocałunkach, którymi mężczyzna obsypywał jej ciało. Chciała się za nie odwdzięczyć, ale nie wiedziała, jak ma to zrobić. Jedynie uniosła biodra i lekko przygryzła wargę mając cichą nadzieję, że to wystarczy.
I nie myliła się.  
Biersack spojrzał na nią, miała wrażenie, że z wdzięcznością. Wsuną dłoń pod jej kolano i oparł ciężar ciała na jednym łokciu. Poruszał się mocniej, zsuwając dłoń na jej udo. Pogłaskał je delikatnie. 
Kolejny jęk wyrwał się z ust Jamie, gdy zimne palce dotknęły jej czułego miejsca i zaczęły pocierać wrażliwą skórę. Jej oddech przyspieszył. Przyjemne mrowienie przebiegło po jej ciele, niknąc w miejscu, w którym byli złączeni.
Zamknęła oczy. Tego było zbyt wiele.
Niespodziewany skurcz ścisnął jej podbrzusze. Jęknęła cicho, gdy Andy poruszył się szybciej. Docisnęła udo do jego biodra i zastygła na kila chwil. To było tak dziwne i niespodziewane. Nie wiedziała, co dzieje się z jej ciałem. Jej serce biło jak oszalałe. Nie mogła nawet się poruszyć.
Spojrzała na Andrew, szukając odpowiedzi na jego twarzy. Uśmiechał się, a po chwili przestał poruszać biodrami, mocno wtulając się w jej ciało i oddychając ciężko.
Westchnęła cicho i pogłaskała go po ciemnych włosach, które teraz częściowo spoczywały na jej ramieniu. Jego ciepły oddech drażnił jej szyję, a długie rzęsy łaskotały, gdy powoli otwierał oczy.
 - Mógłbyś.. um, zejść ze mnie? - zapytała po jakimś czasie. 
Andy podniósł głowę i spojrzał na nią odrobinie nieprzytomnie. Dopiero po chwili, jakby zdając sobie sprawę ze znaczenia jej słów, powoli wysunął się z niej i położył obok.
Wstała, nie zwracając uwagi na zawroty głowy i lekkie mdłości, ani nawet na jego spojrzenie, które wypalało w niej dziurę. Nie mogąc odnaleźć wzrokiem swojej bielizny, chwiejnym krokiem podeszła do szafki i wyjęła świeżą. Nim zdążyła założyć stanik, usłyszała:
 - Załóż moją koszulkę. Będzie ci wygodniej.
Odwróciła się i pokiwała głową. Niezdarnie podniosła jego koszulkę i wciągnęła na siebie, a potem wróciła na łóżko i zakopała się w miękkiej, pachnącej pościeli. Nie musiała długo czekać; tors Andy'ego niemal od razu przyległ do je pleców, a podbródek oparł się na czubku głowy. 
Nie lubiła, gdy przytulał się do niej w ten sposób, bo czuła się mała. Ale teraz nie przeszkadzało jej to - poczuła się bezpiecznie, gdy objął ją w ten sposób.
 - Właściwie - podjęła po chwili. - Nie chce wracać do domu. Wolę zostać z tobą.
Może w tamtej chwili nie zdawała sobie sprawy, jakie słowa wypowiada, lecz poczuła się lepiej, gdy wyrzuciła je z siebie.  Lubiła go. Nawet bardzo. Nie kochała, lecz chyba była tego bliska. Nie obchodziło jej, że to działanie syndromu sztokholmskiego.
Czuła się dobrze. Czuła się kochana.
Jamie Addams naprawdę czuła się kochana.



___________________________________________________________
Od autorki: Huh, tęskniliście za mną?
No, tak więc, po prawie trzech miesiącach, przybywam do was z nowym, świeżym, pachnącym rozdziałem, który napisałam wczoraj dziś i... któregoś dnia, jakiś miesiąc temu. Pragnę się usprawiedliwić - jestem w trudnej klasie, w której dochodzi sporo nowego materiału, mam masę sprawdzianów i kartkówek, a na.. wtorek, mam lekturę, która ledwie tknęłam xd
No, więc jak wam się podobał rozdział? Nie lubię tej scenki, ugh. Jakoś. nie wyszła mi i niezbyt mi się podoba.
No dobrze, nie będę przedłużać, bo mam jeszcze pracę domową do odrobienia. Przy okazji, czytelników Hello my hate informuję, że rozdział pojawi się za dwa dni, bo mam już pół, a jest, hm, dość rozbudowany.
Wprowadzam supernową zasadę - czas, w którym pojawi się rozdział zależy od ilości komentarzy. Im więcej, tym szybciej.



środa, 7 października 2015

List gończy

Moi kochani!
Nastał październik, miesiąc wyjątkowo nieprzyjazny dla mózgowców i kujonów, szczególnie narażonych na udział w olimpiadach przedmiotowych. Niestety, zaliczam się do grona tychże nieszczęśników, toteż na moich barkach spoczął obowiązek reprezentowania mojego gimnazjum na trzech olimpiadach z przedmiotów ścisłych - biologii, matematyki i geografii. Żałuję, że nie mogę być z matematyki tak kiepska jak Jamie!
Co wiąże się z nadejściem października? Ano, susza literacka. Nie mogę napisać nic w miarę sensownego, a jeśli mogę, to nie mam na to czasu.  W dodatku, muszę czytać (właściwie, to lektura na wczoraj) Krzyżaków, żeby nie dostać kolejnego karabinu w dzienniku!
Tak właśnie, obowiązek czytania lektur chyba zakłóci rutynowy ciąg moich ocen w dzienniku.
Jednakże, postaram się być dzielna jak Zbyszko z Bogdańca i do końca października postaram się wstawić rozdział! A jeśli nie - jest jeszcze listopad!
Mam nadzieję, że do tej pory nie wyjdę z wprawy i uda mi się doprowadzić losy Marmolady i Andrzeja do samego końca.
Umh, więc, skoro już tak się rozgadałam, może podzielicie się ze mną swoimi domysłami co do dalszych losów bohaterów? Podpowiem tylko - nie będzie nudno!
A teraz, pozwolę sobie wstawić cytat, który idealnie opisuje to, co przeżywam w murach szkoły:

"It wasn't my day. My week. My month. (...)" - Charles Bukowski

White Rabbit

*Jeśli ktoś nie wyłapał gry słownej - pierwszy człon imienia Jamie (jam) to po prostu dżem bądź marmolada :)

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 10

Dzień dwudziesty ósmy

W przeciągu pięciu dni Andy podjął jedną z najważniejszych decyzji swojego życia - zostanie singlem już na zawsze.
Wiedział, że kobiety są czasami nieznośne, ale Jamie z każdym kolejnym dniem przechodziła samą siebie, racząc go wyzwiskami, wybuchając histerycznym płaczem, lub zamykając się na kilka godzin w sypialni. Było mu źle z tym, że tak się zachowywała, choć miał świadomość tego, że być może w większości jej humory były po prostu grą aktorską. Jeśli tak, byłaby naprawdę świetna, z pewnością zostałaby doceniona. A jeśli nie... pozostało mu współczuć ludziom, którzy akurat wtedy przebywali w jej towarzystwie.
Westchnął ciężko, wracając myślami do dni, w których to on stracił wolność, mimo, że nie zrobił niczego złego. Czuł się podle, ale mimo to wytrwał do końca i odzyskał normalne życie, a ona? Ona nie potrafiła się z tym pogodzić, chociaż nie traktował jej źle. Naprawdę, starał się, nie zawsze mu to wychodziło, ale nie chciał jej krzywdzić. Gdyby współpracowała...
No właśnie, gdyby współpracowała.
Andrew zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo, miło i kolorowo, ale Jamie zdecydowanie przesadzała w okazywaniu swojego buntu.
Właściwie, gdzie ona była?
Spojrzał na zegarek w swoim telefonie; dochodziła druga. Kiedy ostatni raz widział Addams? Trzy godziny wcześniej? Tak, nazwała o ohydnym zboczeńcem, bo na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na jej nogach. Nie miał złych zamiarów, nie wyobrażał sobie niczego. Zastanawiał się tylko, dlaczego jest tak cholernie chuda, w końcu jadła dość sporo.. ba! Czasami nawet więcej od niego!
Zmarszczył lekko brwi, jeszcze raz spoglądając na zegarek. Wskazywał te samą godzinę, zmienioną zaledwie o dwie minuty. Biersack zmarszczył lekko brwi i podniósł głowę z miękkiego podłokietnika kanapy, po czym rozejrzał się dookoła.
Jamie nie było w kuchni, na korytarzu, ani w fotelu, który od tygodnia zajmowała wieczorami, czytając książki z jego skromnej biblioteczki.
Opuścił nogi na podłogę, przeciągając się . Co, jeśli uciekła? Nie, nie możliwe, słyszałby. A może...
Wstał gwałtownie, potrącając kolanami mały, drewniany stolik, który odsuną się odrobinę, rysując panele.
 - Jamie?! - zawołał, otwierając kolejno drzwi znajdujące się na korytarzu. Wetknął głowę do łazienki i rozejrzał się. W pomieszczeniu jak zawsze panował porządek, gdyby nie liczyć dwóch ręczników zwiniętych w kłębek na pralce i jego piżamy wiszącej na brzegu wanny. Nie do końca wiedział, co ona tam robiła, w końcu jej tam nie zostawił.. chociaż nie, jednak mógł to zrobić.
Sprawdził też sypialnię, nie tak czystą, jak łazienka. Rozkopana pościel leżała częściowo na podłodze, poduszka należąca do Jamie leżała na parapecie, ale samej dziewczyny nigdzie nie było.
 -Zamów mi pizzę zwyrolu!
Spojrzał z ulgą na schody i przymknął powieki, licząc do dziesięciu. Jamie nie uciekła. Była w domu, a on mógł być spokojny. Nie wróci do więzienia.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że Addams weszła na górę, chociaż jej na to nie pozwolił. Natychmiast wezbrała w nim fala irytacji i żalu, która kazała wbiec mu na górę i zwlec tę nieposłuszną nastolatkę na dół, a potem zamknąć w piwnicy, razem z myszami i wszystkim, co jeszcze tam żyło.
Przeskakując po trzy stopnie na raz, wbiegł na piętro i rozejrzał się. Dwa niewykończone pokoje były zupełnie puste, ale klapa prowadząca na strych otwarta. Już wiedział, gdzie znajdzie Jamie.
Błyskawicznie wdrapał się po drabinie, rozglądając dookoła. Oprócz nieotwartych pudeł ze swojego starego mieszkania, zakurzonego fotela i kilku starych obrazów ustawionych pod ścianą, nie zauważył niczego. Dopiero później, spojrzał w górę i zamarł.
Jamie, jak gdyby nigdy nic, siedziała spokojnie na jednej z belek nośnych, z nogami zwieszonymi po jednej stronie. Opierała się o skośny strop dachu, uśmiechając się szeroko i machając do niego.
 Spokojnie, Andy, tylko spokojnie.
 - Co ty tam, do kurwy, robisz? - spytał, siląc się na spokojny ton głosu.
Jamie beztrosko wzruszyła ramionami, zaczynając machać nogami na przemian. Na jej bosych stopach widział drobne blizny, które przypomniały mu o tamtym felernym dniu, gdy prawie mu uciekła.
 - Siedzę sobie. Nie widać? - odbiła pytanie wesoło, zupełnie jakby było uderzoną piłeczką.
 - Złaź tu natychmiast!
Pokręciła jedynie głową, i zaśmiała, gdy rude włosy zakryły jej twarz. Zaczesała je do tyłu z szerokim uśmiechem na ustach.
 - Nie zejdę - odparła.
Andy z przerażeniem obserwował, jak dziewczyna próbuje wstać, a finalnie, niczym przetrącona akrobatka zaczyna przechadzać się w tę i z powrotem po belce.
 - Jamie, ja nie żartuję! Złaź, albo cię stamtąd zdejmę!
Jego groźba nie przyniosła żadnych rezultatów, poza kolejną salwą śmiechu.  Jamie zachwiała się niebezpiecznie i kurczowo złapała ściany.
 - Nie wchodź tu, bo skoczę!
Do irytacji Andrew dołączyło prawdziwe przerażenie. Gdyby faktycznie skoczyła, mogłaby się połamać, albo zabić! Wtedy musiałby zawieźć ją do lekarza (albo kostnicy) i z całą pewnością wylądowałby w więzieniu.
 - Okej. Nie wejdę - założył ręce na piersi, odsuwając się trochę od wejściowej klapy - Jakie masz warunki?
Dziewczyna uśmiechnęła się, wykonując kilka chwiejnych kroków.
 - No nie wiem. Chcę pizzę!
Spokojnie, Andy, pamiętaj, nie możesz zrobić jej krzywdy.
 - Dobrze - Westchnął ciężko, przymykając oczy - Dostaniesz pizzę, ale błagam cię, zejdź na dół - dodał spokojnie. Czuł się jak pieprzony negocjator rozmawiający z zapalonym samobójcą.
 - Nie! Chcę jeszcze farby! I kredki! - zawołała.
 - Dobra! Dostaniesz pizzę, farby i kredki. Zadowolona? - sapnął zrezygnowany, chowając twarz w dłoniach i patrząc na nią przez rozchylone palce.
Jamie energicznie pokiwała głową. Potem przykucnęła i opuściła nogi na oparcie fotela, który przechylił się lekko, ale nie przewrócił. Następnie zawiesiła się na wyciągniętych ramionach, kurczowo trzymając beli i puszczając się, gdy jej stopy znalazły się ledwie kilka centymetrów nad podłogą.
Nie potrafił ukryć zaskoczenia, kiedy podeszła bliżej, obejmując jego szyję ramionami i stanęła na palcach, żeby pocałować go w policzek.
 - Jesteś najukochańszym porywaczem na całym świecie - zachichotała, przytulając twarz do jego klatki piersiowej.
Nie do końca wiedział, jak ma się zachować. Położył jedną dłoń na jej plecach, przyciskając ją do siebie. Ukrył twarz w rozczochranych włosach Jamie, wzdychając cicho i wciągając ich zapach. Pachniały konwaliami i.. kurzem, ale zapach kwiatów zdecydowanie przeważał.
 - Co ja z tobą mam, Marmoladko..

xxxx

Andrew westchnął cicho, odkładając drewnianą łyżkę, którą mieszał warzywa na patelni. Wyłączył gaz, opierając ramionami po dwóch stronach kuchenki i wziął głęboki oddech, starając się zignorować zapach przypalonego jedzenia. Tak, zdecydowanie nie potrafił gotować.
Odbił się dłońmi od blatu, z zamiarem znalezienia Jamie i zmuszenia jej do zrobienia obiadu. Ona, co prawda, nie odnajdywała się w kuchni dużo lepiej od niego, ale przynajmniej niczego nie przypalała.
Podejrzewał, gdzie może ją znaleźć. Właściwie, nawet to wiedział, w końcu to właśnie na strychu spędziła trzy ostatnie dni, prawie nie schodząc na dół. Nie miał pojęcia, co tam robiła, było mu trochę przykro, że nie spędza czasu z nim, ale nie poruszał tego tematu, gdy wspólnie jedli posiłki, czy kładli się spać. W końcu, nie powinno być mu z tym źle, prawda? Nie powinien jej lubić, do cholery, przecież ją porwał!
Powoli wspiął się po schodach, nadal czując subtelny zapach spalenizny, a potem po drabinie wdrapał się na strych i rozejrzał.
Odkąd Jamie zrobiła tam sobie pracownię, poddasze przeszło gruntowną przemianę. Nie mógł wyjść z podziwu, jak drobnej postury szesnastolatce udało się posprzątać w tak krótkim czasie. Zniknął kurz i pająki - tego oczywiście mógł się spodziewać, Addams nawet bez jego próśb, czy raczej rozkazów dbała o porządek, szczególnie w tej kwestii. Nie spodziewał się jednak, że dziewczyna posunie się do wyprania starego fotela, czy złożenia półki z jego starego mieszkania i ułożenia na niej mniejszych pudeł. Hej, ten fotel od zawsze miał tak intensywny, chabrowy kolor?
Skierował spojrzenie na Jamie, zupełnie zaabsorbowaną pokrywaniem starego płótna farbą. Andy był z tego powodu zadowolony - nie musiał wydawać pieniędzy i pozbywał się starych bohomazów, które nijak nie pasowały do jego obecnego domu.
Siedziała półprofilem do niego, mając doskonały widok na wejście na strych, jednak zdawała się go nie zauważyć. Sięgając co chwila do pojemniczków z farbami, przesuwała palcami po płótnie, a potem wycierała je dokładnie, żeby nałożyć inny kolor. Ze zdziwieniem i iskierką satysfakcji zauważył, że nie miała na sobie koszulki, a jedynie materiałowy stanik bez ramiączek, przypominający pas. Jego wzrok prześlizgnął się po jej umazanych farbą ramionach, brzuchu, i twarzy, zastygłej w wyrazie skupienia. Efektu wcale nie psuła plamka zielonej farby na jej policzku i skroni, przeciwnie, nadawała jej dziwnego uroku.
Odchrząknął.
Nie zwróciła na niego uwagi, co wywołało u Andy'ego lekką irytację. Podszedł do Jamie, umiejscawiając dłonie na jej biodrach.
 - To widok z sypialni? - spytał z nutką zaciekawienia w głosie, przekrzywiając lekko głowę, starając się odtworzyć w myślach układ gór i pagórków.
Znów nie otrzymał odzewu. Andrew pomyślał, że jedynym sposobem na otrzymanie jakiejkolwiek odpowiedzi będzie dokuczenie jej. Nie wiedział tylko, jak mógłby to zrobić.
Po dłuższej chwili zastanowienia, przybrał możliwie najbardziej krytyczny ton i skrzywił nieznacznie, chcąc wyglądać naturalnie. Rzucił na obraz jeszcze jedno spojrzenie, po czym orzekł:
 - To światło odbijające się od skał wygląda jak gówno.
 - Przykro mi, jeśli twoje tak wygląda - odcięła się i spojrzała na niego zupełnie obojętnie, po czym z powrotem skierowała wzrok na obraz i poprawiła kontur jednej z gór paznokciem, tworząc na nim drobne wyżłobienia.
Andrew, zaskoczony jej szybką ripostą odsunął się o pół kroku, zdejmując dłonie z jej bioder. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się jej pracy, gorączkowo zastanawiając się, jak zmusić ją do gotowania.
Był głodnym facetem zdolnym do wszystkiego.
Po dłuższej chwili przygryzł wargę, powoli zanurzając palec w pojemniczku z czerwoną farbą. Na całe szczęście, Jamie niczego nie zauważyła, zbyt zajęta odwzorowywaniem struktury skał.
Igrał z życiem i doskonale o tym wiedział, ale głód był silniejszy. Znów pochylił się nad dziewczyną, wyciągając dłoń w kierunku obrazu. Zanim zdążyła zaprotestować, szybko strzelił palcami, opryskując góry i kawałek nieba czerwonymi, malutkimi plamkami.
Dziewczyna wyprostowała się natychmiast, po czym powoli wzięła szmatkę wiszącą na oparciu wysokiego krzesła barowego, które służyło Jamie za sztalugę. Wytarła ręce i odłożyła ją na bok.
 - Jeśli natychmiast stąd nie pójdziesz, włożę ci tę pięść w tyłek.
Jej słowa zawisły w zatęchłym powietrzu. Andy przełknął ślinę, przypominając sobie szalone, przekrwione oczy Franka, gdy z jadem wypowiadał podobną groźbę, wbijając kolano w jego krocze.
Przełknął ślinę, zdobywając się na kolejny ryzykowny ruch. Sięgnął do jej włosów, po czym wplótł w nie palce, pociągając jej głowę do tyłu. Jamie wygięła plecy w łuk, rozpaczliwie próbując utrzymać równowagę na chybotliwym krześle i nie wpaść w jego ramiona. Prychnęła, gdy wyszczerzył zęby w zwycięskim grymasie i założyła ręce.
Bronił się przed jej morderczym spojrzeniem, zanim zdążył zebrać całe swoje wyrachowanie i wpił się mocno w jej usta, pozbawiając jej tchu.  Dziewczyna sapnęła cicho, rym samym na krótki moment rozchylając wargi. Nie umknęło to jego uwadze i już po chwili pogłębił pocałunek, starając się znaleźć wygodną dla siebie pozycję.
Po chwili oderwał się od jej ust z tym samym, zwycięskim uśmiechem.
 - A teraz idź do kuchni, i zrób mi jeść - rozkazał lekko rozbawionym tonem, obserwując, jak stopniowo jej policzki pokrywają się szkarłatnym rumieńcem.
Wyplątał palce z jej włosów, wyprostował plecy i skierował do otwartej klapy. Nim zdążył choćby opuścić nogi, zabrudzona szmatka wylądowała na jego karku, pozostawiając po sobie kolorową plamę.
Zaśmiał się i skierował spojrzenie na Jamie, która pospiesznie ścierała czerwone plamki, starając się odratować swój krajobraz.
 - Jesteś okropny. Zepsułeś tyle mojej pracy - sapnęła zdenerwowana, w końcu odsuwając rożek chusteczki od obrazu i oceniając efekt swojej operacji.
 - Przestanę być, jeśli zrobisz mi coś do jedzenia - odparł.
Gdy schodził po schodach, usłyszał jeszcze krótką serię wyzwisk i zaśmiał się pod nosem. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, będąc na parterze, było otwarcie okna, kolejną - zmycie z siebie farb, co wcale nie okazało się zbyt łatwym zadaniem. Na samym końcu naszykował składniki potrzebne do zrobienia obiadu.
Kątem oka dojrzał Addams schodzącą leniwie po schodach. Posłała mu obrażone spojrzenie i zniknęła za drzwiami łazienki.
No dobrze, może przesadził, nie powinien niszczyć jej malunku, ale gdyby tego nie zrobił, czy teraz mógłby liczyć na normalne, nieprzypalone (najwyżej lekko niedogotowane) jedzenie? Wątpił w to szczerze, a nie miał ochoty na kolejną porcję płatków, albo błyskawicznej kaszki.
Po pięciu minutach Jamie pojawiła się w kuchni; nadal bez koszulki, co całkowicie mu odpowiadało, i bez warstwy farby na skórze. Podeszła do kuchenki, zerkając na składniki, a następnie na Andy'ego, pokręciła ze zrezygnowaniem głową i delikatnie odepchnęła go biodrem, włączając gaz.
Mężczyzna odsunął się na bok, zerkając co chwila na odsłonięte fragmenty jej ciała. Ze zdziwieniem wyłapywał nowe szczegóły, których nie zauważał wcześniej - białe, nitkowate blizny ułożone pod lekkim skosem na jej łopatkach, małe znamiona tworzące dziwaczne krzywe przypominające gwiazdozbiory. Nawet malutki, ciemny pieprzyk osadzony w jednym z dołeczków w dole jej pleców nie umknął jego uwadze.
 - Popilnuj tego przez chwilę - mruknęła Jamie. zmniejszyła szybko ogień i przekazała mu drewnianą łyżkę, obracając się przodem do niego. Zadarła głowę i niczym do dziecka, powoli i wyraźnie powiedziała: - Nie spal tego. Mieszaj, za trzy minuty dodaj ryż i pilnuj.
Uniósł brew, ale pozostawił jej słowa bez komentarza, zbywając to machnięciem ręki.
Jamie westchnęła cicho, odsuwając się i udając w stronę sypialni, gdzie zniknęła po dłuższej chwili, uprzednio dwukrotnie zerkając na niego przez ramie z dość specyficznym wyrazem twarzy, mieszaniną troski, zdenerwowania i irytacji.
Nie lubił, gdy Jamie wydawała mu polecenia. No dobrze, nie lubił jak ktokolwiek wydawał mu polecenia, ale ona tym bardziej nie powinna tego robić! Była w jego domu, porwana przez niego, przewieziona w jego bagażniku. To było tak nie logiczne, ale... Był głodny, mógł zrobić ten jeden, jedyny wyjątek. Odbije sobie to później.
Aby umilić sobie to monotonne zajęcie, włączył radio i uśmiechnął od ucha do ucha, gdy po ostatnich dźwiękach nieznanej mu piosenki głos spikera obwiesił początek audycji "Klub 27". Zaczęła się typowo, od Jimiego Hendrixa, Jima Morrisona i Kurta Cobaina.
Andy nawet nie zauważył, kiedy kiedy minęło dziesięć minut, a warzywa na patelni znów zaczęły się przypalać. Z transu wyrwało go dopiero głośne pukanie do drzwi, które zmusiło go, by wyłączył gaz i ściszył odrobinę odbiornik. Zmarszczył brwi, z przyzwyczajenia wycierając dłonie w ściereczkę.
Kto mógł przyjść o tej porze? Charlotte? Nie, od dwóch dni się nie odzywała, poza tym, z pewnością miała jeszcze dyżur w klinice.
Otworzył drzwi, zamierając na chwilę. Nie mógł wydusić z siebie choćby słowa, widząc przed nosem policyjną legitymację. Jedyne, na co było go stać, to zrobienie miejsca w drzwiach, aby szeryf wraz z innym policjantem mogli wejść do środka.
 - Dzień... d-dzień dobry. - Andy zamknął powoli drzwi, przełykając z trudnością ślinę. - O-o co chodzi?
Czuł, jak drży mu głos, jego kolana stają się miękkie, a stopy wrastają w podłogę. Wziął kilka głębokich oddechów, z trudem opanowując opanowujący go atak histerii. Nie mógł zdradzić się teraz. To byłoby.. nie znajdował odpowiedniego określenia, żeby powiedzieć, w jak fatalnej sytuacji by się znalazł, gdyby teraz zdradziło go jego dziecinne zachowanie.
 - Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań, Biersack - odparł Greg Elson, miejscowy szeryf, z nutką nonszalancji w głosie.
 - Proszę się nie stresować - dodał młodszy z policjantów, na oko trzydziestoletni. - To tylko kilka pytań uzupełniających. Uznaliśmy, że nie ma sensu ciągnąć pana na komisariat na te kilka minut. - Rozejrzał się z zaciekawieniem po przedpokoju, a następnie spojrzał na leżący w nim dywan i swoje buty. - Zdejmować?
Andrew pokręcił głową, na moment odrywając się od swoich czarnych myśli. Zmierzył funkcjonariusza wzrokiem, starając się przypomnieć sobie jego twarz. Z pewnością kiedyś go widział, był bardzo charakterystycznym człowiekiem; wysokim na prawie dwa metry i bardzo szczupłym. Wzdłuż jego przedramienia biegła sina, wystająca żyła, rozkrzewiająca się przy łokciu i znikająca pod białą, zgrubiałą blizną, wyraźnie odcinającą się na tle śniadej skóry. Włosy mężczyzny ściągnięte były z tyłu głowy w krótką, kręconą kitkę, a jego oczy przeszywały Andy'ego na wskroś, jakby chciały znaleźć wszystkie tajemnice pośród jego wnętrzności.
 - Nie, nie trzeba. - Biersack zamknął drzwi i potarł dłonią czoło, biorąc przy tym głęboki oddech.
Następnie skinieniem ręki wskazał swoim gościom kuchnię. Gdy zniknęli w pomieszczeniu, spojrzał nerwowo na drzwi sypialni. Przygryzł wargę, widząc w nich wystającą rudą czuprynę i parę stalowych oczu, spoglądających w stronę kuchni.
Posłał Jamie karcące spojrzenie, podążając w ślad za funkcjonariuszami, którzy zajęci byli sprawdzaniem zawartości patelni.
 - Mieszka pan sam? - zagadnął znów ten młodszy, stając obok Andy'ego, któremu bliżej było do zawału serca, niż uspokojenia się. - A, tak. Nie przedstawiłem się. Bill Hickok, drugi zastępca szeryfa. - Podał mu dłoń, przyzywając na usta lekki, chłodny uśmiech.
Andy uścisnął jego dłoń. Po chwili poczuł, jak uścisk mężczyzny staje się silniejszy. Zrozumiał, w co ten gra, wkładając połowę swojej siły, żeby mocniej zacisnąć palce na jego ręce.
Ten znów się uśmiechnął, zwalniając chwyt.
 - Bill Hickok? Jak ten rewolwerowiec?
 - Rodzice sobie z niego zakpili - wtrącił Elson, śmiejąc się pod nosem i rozsiadając przy stole. - Ciężko cię złapać, Biersack. Byliśmy tu, kilka dni temu, nie było cię.
Andy pokiwał głową.
 - Byłem u rodziców - wyjaśnił, opierając się o blat i wzruszył teatralnie ramionami, jakby pytanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Rewolwerowiec Billy* przytaknął krótko, wyciągając z kieszeni mały notes i równie niewielki długopis.
 - No dobrze. Przejdźmy może do rzeczy, bo chyba spodziewa się pan kogoś, a my będziemy przeszkadzać - stwierdził ze znaczącym uśmiechem.
Trybiki w głowie Andrew natychmiast ruszyły, przywracając kolor na jego policzki i uspokajając jego nerwy. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, oddychając z ulgą.
Jego zdenerwowanie zostało odebrane nie do końca tak, jak się spodziewał, ale lepiej, żeby myśleli, że ma się z kimś spotkać, niż odkryli Addams siedzącą w jego sypialni.
 - Poprosimy o dowód tożsamości - rzekł znów szeryf. Sięgnął do wiązania krawata i rozluźnił je przy szyi, odchylając lekko głowę - Procedury, sam rozumiesz.
W czasie gdy on kręcił się po pomieszczeniu, starając przypomnieć sobie, gdzie tym razem schował portfel, obaj mężczyźni rozsiedli się wygodnie przy stole, zostawiając miejsce jedynie naprzeciw nich.
 - Właściwie, to czemu nie przyjechali panowie no...  trochę wcześniej? W końcu na komisariacie byłem prawie trzy tygodnie temu - zagadał, przesuwając wzrokiem po bielonych półkach, które zdecydowanie wymagały odmalowania.
Greg skrzywił się nieznacznie, uderzając krótkimi palcami w drewno. Był to lekko przysadzisty mężczyzna, z krzaczastymi brwiami i wąsem. Łysina na jego głowie odbijała światło wpadające przez okno, sprawiając wrażenie, że jego głowa jest o wiele większa niż w rzeczywistości.
Mimo nieprzyjemnej aparycji i skłonności do paskudnych grymasów, Elson był jednym z najmilszych ludzi, jakich Andy znał. Potrafił zaskarbić sobie przyjaźń każdego, łącznie z dwudziestoczterolatkiem.
 - Jakoś.. nie mieliśmy czasu, ani sposobności. Sam rozumiesz - odparł bez skrępowania. - Masz ten dowód?
 - Gdzieś mam. - Stanął na palcach, starając się dosięgnąć wzrokiem przestrzeni między szafą a sufitem. Dojrzał czarny, skajowy przedmiot leżący blisko małej pajęczyny i wyciągnął po niego dłoń, wydobywając go znad szafki.
Podał dowód tożsamości szeryfowi, siadając naprzeciw nich i splatając palce, układając przedramiona płasko na blacie stołu.
 - Utrzymuje pan swoje zeznania z dwudziestego dziewiątego kwietnia?
 - Utrzymuję - przytaknął.
Hickok zapisał coś w swoim notesie, znów kierując spojrzenie na Andy'ego.
 - Alfred Shackeford wycofał pana alibi - oznajmił i oblizał kącik ust. - Proszę powiedzieć jeszcze raz, co robił pan dwudziestego drugiego kwietnia między godziną pierwszą a siódmą po południu?
Andy uśmiechnął się i odczekał kilka sekund, nim udzielił odpowiedzi. Naczytał się zbyt wiele kryminałów z Kathryn Dance, specjalistą od kinezyki, żeby wiedzieć, jak zachowywać się, by kłamstwo nie wyszło na jaw.
 - Około pierwszej byłem tu, w domu, oglądałem "The Andy Griffith Show". Później skoczyłem do sklepu po coś na obiad, wróciłem do domu i dalej oglądałem telewizję. Tyle - wzruszył ramionami.
 - Okej. To tyle - stwierdził Elson, podnosząc się powoli i spoglądając znacząco na swojego współtowarzysza - Nie będziemy dłużej go męczyć, skoro spodziewa się.. gości - dodał z szerokim uśmiechem.
Bill pokiwał głową, wstając i chowając notes do kieszeni. Za szeryfem podążył w stronę drzwi i złapał za klamkę.
 - Tak to jest Ands, jak małolaty uciekają z domu. Nagle jest tysiące podejrzanych, którzy mogli ich porwać - westchnął Greg - Jej rodzice wskazali przynajmniej z pięćdziesięciu innych gości. Jeszcze chwila, a zaczną drukować jej zdjęcia na opakowaniach mleka. - uścisnął serdecznie jego dłoń - Trzymaj się. I powodzenia - dodał jeszcze, nim obaj wyszli, a Andy zamknął drzwi.

xxxx

Andy poczuł się jak małe dziecko, które właśnie dostało torbę cukierków. Miał ochotę skakać, śmiać się i krzyczeć, co zrobił, wpadając wcześniej do sypialni i porywając zdezorientowaną Jamie w ramiona. Śmiał się, przytulając ją do siebie i obracając się, dopóki nie upadli razem na łóżko.
 - Zwariowałeś? - sapnęła, poprawiając zawiniętą niesfornie koszulkę.
 - Nie wydałaś mnie - odpowiedział bez związku, nawet nie próbując brzmieć poważnie. Jego głos był przesiąknięty śmiechem i pozytywnym akcentem, co z pewnością nie umknęło jej uwadze. - A mogłaś to zrobić i wrócić do domu. Ale nie zrobiłaś!
Zachichotał chrapliwie, nie mogąc do końca uwierzyć w swoje powodzenie. Czuł się błogo i lekko, zupełnie tak, jakby w tamtej chwili mógł dokonać rzeczy niemożliwych.
Dziewczyna pokręciła głową, patrząc na niego wzrokiem pełnym politowania. Nie obchodziło go to, że właśnie wychodzi na idiotę. Poderwał się szybko, łapiąc jej dłoń i niemalże siłą zaciągając ją do kuchni. Kręcił się przez dłuższą chwilę po pomieszczeniu, w końcu zaglądając do lodówki i wyciągając z niej dwie butelki piętnastoprocentowego piwa. Jedną z nich podał Jamie, a potem zajął się szukaniem w szufladach otwieracza, nie przemęczając się ich późniejszym zamykaniem.
 - Kanadyjskie - wyjaśnił, w końcu wydobywając "niezbędnik prawdziwego faceta". - Właściciel jednego baru jest Kanadyjczykiem. Raz na jakiś czas przywozi mi skrzynkę. - Otworzył w mgnieniu oka obie butelki i wyrzucił kapsle. - Spróbuj. Jest dużo lepsze od naszych sikaczy.
Nie czekając na jej odpowiedź, pociągnął ją za sobą w kierunku kanapy. Z cichym westchnieniem opadł na miękki mebel, sadzając ją na swoich kolanach i obejmując ramionami.
 - Nie musiałaś mnie ratować. Czemu to zrobiłaś? - spytał po chwili, biorąc łyk piwa.
Uniósł brew, gdy spuściła wzrok i przygryzła lekko dolną wargę. Zaczęła przesuwać palcem po szyjce butelki, nieświadomie wywołując u niego lawinę kosmatych myśli.
 - Nie chciałam, żebyś poszedł do więzienia. - Oderwała wzrok od swoich lekko kościstych dłoni i znów spojrzała na niego, lekko zarumieniona. - Bo cię lubię, Andy.




___________________________________________________________
Od autorki: Tumtumtumtumtumtuududududuuuum!
Jest rozdział! W końcu, chciałoby się rzec.
Początek jak i środek poszedł mi bezproblemowo, końcówka była bardzo ciężka. Andy chyba też ma okres. Nie jestem z niej zadowolona, w ogóle, miały być jeszcze dwie strony, ale stwierdziłam, że nie będę się aż tak produkować, skoro na PONAD 250 osób komentarz napisało zaledwie 12 i to w przeciągu trzech tygodni. Być może teraz zasłużycie na ładnie opisaną scenę +18, bo teraz raczej to nie wyszło do końca, he.
Jak tam poszło rozpoczęcie roku? U mnie - gorąco. A jutro zaczynam chemią, z której w tym roku robię projekt i wiecie, że autentycznie się z tego cieszę?
Jeszcze jutro gorąco, ugh, będę musiała kisić się w długich spodniach (które jednak na mnie jeszcze wchodzą). Nic mi się nie chce, autentycznie, mam siedem godzin, w tym dwie wolne, haha. Poświęcę je na pisanie!
Okej, nie będę już dużej gadać.

15 komentarzy - nowy rozdział
Tak, dla zachęty (bo +18, a wiem, jakie opisy lubicie, zboczuchy)

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 9

Dzień dwudziesty drugi 

 - Chcesz się bzykać, laleczko?
Tubalny głos Franka Martina odbił się od zimnych ścian celi, docierając do uszu Andrew w postaci przytłumionego echa. Blondyn zwiną się na łóżku, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki wdech, który po chwili uleciał spomiędzy jego zdrętwiałych warg. Aż nazbyt dobrze wiedział, że pytanie czterdziestosiedmioletniego mordercy jest skierowane do niego.
 - Nie słyszałeś, frajerze? Albo obciągniesz mi druta, albo masz wpierdol!
Zadrżał, gdy na policzku poczuł gorący oddech swojego oprawcy, ale nie odważył się otworzyć oczu. Bał się, tak cholernie mocno się bał, że Frank będzie chciał czegoś więcej, nisz szybkie zrobienie laski. To byłoby do niego podobne; wielokrotnie znęcał się nad dwudziestoletnim współwięźniem, wkładając dłoń w jego spodnie i dotykając go tam, gdzie Andrew nie chciał być dotykany. Oczywiście, nikt nie chciał mu wierzyć. Nawet jego matka, która odwiedziła go w przeciągu roku tylko raz, tylko po to, by powiedzieć mu, że musieli sprzedać jego mieszkanie w Los Angeles, nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Zbyła go krótkim „przesadzasz, Andrew”, a później rozgadała się na jeden z najbardziej nonsensownych tematów, jakie tylko mógł sobie wyobrazić.
Nerwowo przełknął ślinę, starając się uspokoić bolesne kołatanie serca. Może lepiej było dostać mocne lanie? Może któryś z klawiszy zauważyłby jego cierpienie i ocaliłby go, przenosząc sprawców do izolatki? Co prawda, po ich powrocie dostałby jeszcze bardziej, ale to nie miało znaczenia.
 - Ooo, nasza malutka dzidzia płacze! Może jeszcze za chwilę narobi w gacie, zanim zakorkuję mu dupę swoim kutasem?
Ryk pozostałej czwórki niemal zagłuszył jego ponure rozmyślania. Powoli wsunął dłoń za gumkę jaskrawoczerwonych spodni, odnajdując tam dokładnie to, czego szukał. Twardy, długi przedmiot zaostrzony na końcu, na chwilę dodał mu otuchy. Była to szczoteczka do zębów, którą udało mu się zaostrzyć, pocierając nią o betonową ścianę więziennej łazienki, w miejscu, gdzie jedna z płytek odpadła.
 - Zostaw mnie, Frank – warknął, ściskając swoją prowizoryczną broń tak mocno, jakby miała przynieść mu wybawienie. Hej, nie wyrżnie nią może wszystkich, ale jeśli chociażby trochę ich zrani, to będzie coś! - Dobrze ci radzę.
Kolejna salwa śmiechu rozeszła się po celi zwracając uwagę strażnika, który rzucił tylko przelotne spojrzenie na więźniów i pomaszerował dalej, jak gdyby chciał że ten okrutny rechot jest spowodowany co najwyżej słabym, sprośnym żartem.
 - Ty grozisz mi, Biersack? - rzucił zjadliwie Martin. - Jesteś tylko nędznym robakiem, nie znaczysz zupełnie nic. Nikt cię tu nie lubi. Moglibyśmy cię zgnieść, wepchnąć twój odcięty łeb między kraty, odrąbać ci chuja i wsadzić w twoją własną, śmierdzącą dupę.
Pochylił się, sapiąc mu do ucha te jadowite wyzwiska.
I to był jego największy błąd.
Andrew błyskawicznie wyprostował się i jak sprężyna skoczył na swojego współwięźnia, wbijając ostrze szczoteczki w jego ramię. Wyciągnął je natychmiast i ponowił cios, lecz tym razem zakrwawiony plastik trafił w nicość. Ryknął dziko, mierząc szaleńczym spojrzeniem pozostałą czwórkę, kierując się do najsłabszego, a jednocześnie najbardziej pyskatego ze wszystkich – Boba Brolina, niskiego chudzielca o szczurzej twarzy, skazanego za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. W jego oczach dostrzegł zdziwienie zmieszane z nutą przerażenia. Uśmiechnął się na ten widok i już miał rzucać w jego stronę, gdy grube, silne palce zacisnęły się wokół jego kostki i runął na podłogę z głuchym łoskotem. Szarpał nogami i rękami, wykrzykując groźby, za które jego wyrok mógłby być przedłużony o co najmniej rok. Zupełnie jak jak wcześniej, jego zwinięte w pięści dłonie i stopy odziane jedynie w plastikowe, odrażające kapcie nie napotykały na swojej drodze niczego. Wciągnął głęboko do płuc mieszaninę odoru stęchlizny, stóp i starego potu, szykując się do kolejnego krzyku. Szarpnął głową w bok, gdy potężny wrzask wydobył się z jego gardła, a pozostali rzucili się na pomoc swojemu panu. Nim zdążył znów szarpnąć, jego kończyny były unieruchomione, a spodnie opuszczone do kostek, ukazując w pełnej krasie jego męskość.
 - Co teraz, gnoju? - wyszeptał Frank, przesuwając wolną ręką po jego udzie. - Myślisz, że jesteś guru, tak? Zobaczymy, kto, kurwa, będzie na górze!
Został natychmiast przewrócony na brzuch, a jego ręce założone w bolesnej dźwigni na plecach. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w brudną podłogę. Ktoś szarpnął go za włosy, uderzając głową Andrew o podłogę.
 - Przygotuj się, sukinsynu.
Potem poczuł szarpiący ból; z jego wnętrza wydobył się rozdzierający krzyk...
I otworzył oczy.
Jego żyły wypełniała czysta adrenalina. Pot perlił się na czole, spływając po nosie i policzkach, skapując pod koniec na czarny, wymięty podkoszulek.
Jego ręce natychmiast powędrowały w tył. Pod opuszkami palców rozpoznał szorstki materiał ulubionych jeansów. Z ulgą wypuścił nagromadzone w płucach powietrze, uświadamiając sobie w pełni, że tylko śnił.
Dla całkowitej pewności rozejrzał się dokładnie, analizując miejsce, w którym się znajdował. Kierownica, dwa fotele z przodu, trzy miejsca z tyłu, do tego schowek, dwie dźwignie, trzy pedały, no dobrze, to z pewnością było wnętrze jego auta.
Z czułością pogłaskał miękką tapicerkę, opadając spokojnie na oparcie fotela. Jedna zagadka pozostała mu do rozwiązania. Gdzie on, do ciężkiej cholery był?
Zanim odważył się wyjść na zewnątrz, dokładnie rozejrzał się dookoła. Dwa samochody, dużo miejsca, białe prostokąty wymalowane na wyasfaltowanym placu. Żadnych ludzi. Parking.
Skierował spojrzenie na rozświetlony niebieskawym neonem budynek, o burych ścianach i burym dachu. Z rzędu sporych okien jarzących się zimnym, białym światłem, wyglądały pułki zastawione kolorowymi, błyszczącymi produktami. Nie musiał spoglądać na kilkumetrowy, czerwony znak, żeby wiedzieć, że była to stacja benzynowa.
Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, przecierając twarz dłońmi. Nim wszedł do budynku sprawdził, czy na pewno ma w kieszeni drobne i pchnął przeszklone drzwi.
Chłodne powietrze i zapach dezynfekujących detergentów otoczyły go ze wszystkich stron. Uśmiechnął się w duchu, podchodząc do lady, za którą siedziała dziewczyna, mniej więcej dwudziestoletnia. Miała blond włosy, związane różową frotką na czubku głowy i ze znudzonym wyrazem na swojej okrągłej twarzy przeglądała jakiś kolorowy magazyn, zapewne o modzie.
Odchrząknął.
Dziewczyna podniosła na niego mdłe spojrzenie szarawych oczu, po czym wyprostowała się i obdarzyła go perlistym uśmiechem idealnie równych zębów.
Przemknęło mu przez myśl, że jej rodzice musieli sporo wydać a ten uroczy grymas.
 - W czym mogę ci pomóc, przystojniaku? - zapytała kokieteryjnym głosem, powoli podnosząc się z wyliniałego krzesła. Poprawiła dyskretnie piersi, na które, rzecz jasna, zerknął, w końcu był facetem.
 - Macie może kawę.. Lucy? - odwzajemnił jej uśmiech, uprzednio znajdując jej imię na zmatowiałym identyfikatorze.
 - Mamy – Odparła od razu, a po chwili namysłu dodała: - Ale smakuje jak wióry.
Kiwnął nieznacznie głową, przestępując z nogi na nogę. Obserwował, jak opiera się łokciami o ladę, wyginając plecy w mocny łuk i bardziej prezentując obfity (choć wcale nie niekształtny!) biust.
 - Gdybyś chciał, mogę zaproponować ci coś innego na rozbudzenie.
Andy odniósł wrażenie, że wręcz wymruczała te słowa. Przeczesał palcami włosy, marszcząc lekko brwi. Czy tę dziewczynę naprawdę pociągał spocony, rozczochrany koleś w wymiętej podkoszulce i wystrzępionej kamizelce?
 - Wystarczy kawa. – odparł, sięgając dłonią do kieszeni, by wyciągnąć z niej drobne.
Lucy bez entuzjazmu ruszyła w stronę ekspresu, spoglądając na niego z ukosa. Chwilę zajęło jej zmienianie kapsułki i włączanie urządzenia, toteż nim dostał upragniony napój, minęło kilka minut.
 - Należą się cztery dolary – poinformowała mechanicznym głosem, stawiając na białej, lekko obdrapanej ladzie styropianowy kubek z plastikową nakrywką. Położył na ladzie dziesięć dolarów w banknocie i puścił do dziewczyny oczko, odwracając się w stronę wyjścia. - Smacznych wiórów i szerokiej drogi – sapnęła jeszcze, opadając na krzesło i biorąc do ręki magazyn.
 - Miłej nocy, Lucy - zaśmiał się cicho, zanim drzwi powoli się za nim zamknęły.
Wrócił do samochodu, przed jazdą postanawiając odczekać kilka minut. Patrząc przez okno, powoli sączył zdecydowanie zbyt słodką kawę o smaku styropianu. Włączył radio. Urządzenie huknęło za pewne na pół parkingu. Błyskawicznie wyciszył je, szukając odpowiedniej stacji.
Zastanawiał się, która była godzina. Na dworze było ciemno, niebo pokrywały migoczące gwiazdy, a od północy rozświetlała je jasnoróżowa łuna bijąca od jednego z najbardziej rozświetlonych miast świata. Zerknął na zegarek w swoim telefonie.
Północ.
Świetnie.
Charlotte go zabije.

xxxx

Zagryzł wargę i zapukał mocno do drzwi, mając cichą nadzieję, że Charlie i Jamie jeszcze nie śpią. Gdy ze środka dobiegł go cichy, zmęczony jęk, wiedział, że jedna z nich jest na nogach. Przez chwilę wsłuchiwał się w przytłumiony odgłos ciężkich kroków, a gdy drzwi się otworzyły, uśmiechnął się szeroko.
Nim zaspana Charlotte zdążyła rzucić go na pożarcie lwom za cały dzień opóźnienia, zamknął ją w żelaznym uścisku i ucałował w czoło, starając się ją obłaskawić. Dziewczyna przez chwilę stała sztywno, lecz po kilku sekundach wtuliła się w niego, chowając twarz w jego szyi.
 - Śmierdzisz, Biersack - stwierdziła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. - Nie wiesz, co to woda i mydło?
 - Nie, nie wiem.
Odsunął ją od siebie, śmiejąc się pod nosem. Dziewczyna przekrzywiła lekko głowę i zlustrowała jego twarz spojrzeniem. Zmarszczyła lekko brwi, kładąc dłoń na jego policzku i przesuwając po jego skórze opuszkami palców.
 - Płakałeś? - zapytała półszeptem po chwili ciszy, skutecznie ścierając uśmiech z jego twarzy.
Zrobił krok w tył, sprawiając, że jej dłoń zsunęła się z jego policzka i powoli opadła.
 - Nie bądź śmieszna - odparł szybko, ostrzejszym tonem, niżby chciał. - Wszystko w porządku. - dodał znacznie łagodniej, wchodząc do środka i powoli przemierzając jasny przedpokój, ozdobionymi okładkami płyt włożonymi w antyramy. Oparł się o komodę z ciemnobrązowej sklejki i cicho westchnął, zakładając ręce na klatce piersiowej.
Dziewczyna ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy pokręciła głową i zamknęła drzwi; następnie podeszła do niego powoli, łapiąc jego dłoń i splatając ich palce razem. Uśmiechnęła się niepewnie.
 - Jak było u rodziców?
Prychnął cicho, widząc to typowe dla niej zachowanie. Nigdy nie drążyła tematów, o których Andy nie chciał rozmawiać. Widocznie myślała, że kiedyś sam się otworzy i opowie jej o wszystkich swoich lękach. Jeśli tak, nie miała racji. Nie mówił jej o niczym nawet podczas swojej odsiadki.
Czy jej nie ufał? Nie, w żadnym razie. Ufał jej jak nikomu innemu, choć była sarkastyczna, irytująca i uparta jak mało kto. Była dla niego najbliższą osobą. Darzył ją ogromnym szacunkiem, ale nie chciał opowiadać jej o tym, co działo się w zamkniętej celi. Nie chciał jej... martwić?
 - Wybaczyli mi wszystkie grzechy i z powrotem przyjęli do rodziny - poinformował, starając się brzmieć zabawnie. - Chcieli zatrzymać mnie na cały tydzień, ale powiedziałem, że mam ważne sprawy i nie mogę zostać na tak długo.
Zaśmiała się.
 - Oczywiście, jesteś bardzo zapracowanym człowiekiem – mruknęła pod nosem Charlie. - Co prawda utrzymującym się z zasiłku i spadku, ale bardzo zapracowanym.
Andy z szerokim uśmiechem pokiwał głową.
 - Są przecież pozytywy, prawda? Ja mogę całymi dniami siedzieć w domu i w przeciwieństwie do ciebie nie muszę cztery razy w tygodniu jeździć do kliniki psychiatrycznej, mając tylko jeden tydzień urlopu w ciągu roku.
Charlotte przez następne dziesięć sekund wymyślała ripostę, co wywnioskował po lekko uniesionej brwi i zaciętym wyrazie twarzy. Młoda kobieta przygryzała lekko wargę i pociągnęła go lekko w swoją stronę.
 - Dobra, wygrałeś, masz lepiej na bezrobociu niż ja.
Nie mógł ukryć zadowolenia, które wywołała wygrana w ich małej „sprzeczce”. Zwykle kończył rozłożony na łopatki przez prostą, acz nie oczywistą ripostę, bez możliwości odgryzienia się jej.
Rozejrzał się po domu przyjaciółki, starając się odgadnąć, czym mogła być zajęta przed jego przyjściem.
Na przeszklonym stoliku do kawy stały dwa kubki, jeden do połowy wypełniony kawą i otwarta książka. Pewnie dlatego kazała mu na siebie czekać prawie pół minuty – musiała dokończyć czytać stronę.
Na czerwonej rogówce leżał zwinięty w kłębek beżowy koc, a na fotelu, który stał obok leżały puchate kapcie, w których Charlotte chodziła zawsze. Były jej ulubioną częścią garderoby, zupełnie tak, jak dla innych może być koszulka, czy spodnie.
Oprócz tego, przestronny salon o kawowych, lekko mdłych ścianach wyglądał zupełnie zwyczajnie. Wyjątkiem były dwa malowidła, zawieszone na ścianie, bliżej otwartej kuchni, które zdawały się łączyć ze sobą w dziwny sposób. Nie były trudne. Ot, kilka splecionych ze sobą gałęzi oblepionych kwiatami o nasyconej, purpurowej barwie na lekko czerwonkawym tle. Obrazy wyglądały ładnie, komponowały się z wystrojem salonu.
 - Nowe obrazy? - rzucił swobodnie, wskazując nosem na powieszone na ścianie płótna. Charlie odwróciła się na pięcie, podążając za jego wzrokiem, nim odpowiedziała:
 - Niezłe, co? Robiłam porządki i wygrzebałam na strychu jakieś farby i wyblaknięte abstrakcje, a Jamie stwierdziła, że jeśli chcę, może je dla mnie jakoś odnowić.
Andrew pamiętał okres, gdy jego przyjaciółka była bardzo oczarowana abstrakcyjnymi obrazami. Powód był jeden – były na tyle proste, że wpasowywały się niemal wszędzie, a Charlotte uwielbiała mieć coś na ścianach. Nie ważne, czy był to plakat, obraz czy kolekcja kart oprawiona w ramę.
 - Pasują tu – odparł. - Tak w ogóle, gdzie jest Jamie?
 - Śpi w sypialni. Całą noc oglądałyśmy filmy i dzisiaj szybko zasnęła.
 - Śpisz z nią?
Gdy odpowiedziała wzruszeniem ramion, zmarszczył brwi i powtórzył pytanie z większym naciskiem.
 - Czemu nie? Ty z nią sypiasz, a ja nie mogę? - syknęła, zakładając ręce pod piersiami.
Zirytowany wyrzucił ręce w górę, omal nie strącając łokciem wazonu stojącego na komodzie. Nie wiedział, czemu to go tak zdenerwowało, ale miał zamiar dać upust emocjom.
 - Bo mi jest posłuszna, Masterson, a ciebie się nie boi. Chyba rzeczywiście masz zapędy homoseksualne, bo nie wierzę, żebyś była aż tak nieprzewidująca i naiwna.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem wymalowanym na szczupłej twarzy. Założyła ręce pod piersiami i przyjęła wojowniczą postawę. Wiedział, że przypuściła właśnie kontratak.
 - O czym ty mówisz, Biersack? To nie ja zgwałciłam szesnastolatkę i nie ja przetrzymuję ją w domu, bo wymyśliłam sobie pierdoloną zemstę. Lepiej zdejmij te pedalskie rajtuzy, bo zakłócają ci przepływ krwi i mózg ci się przegrzewa – odgryzła się, a złośliwy uśmiech wpełzł powoli na jej pełne wargi.
 - Ale to nie ja lecę na pieprzoną małolatę! A to, że nie masz jeszcze chłopaka z takim wyglądem jasno mówi o twojej orientacji – warknął. - Błagam cię, na czole masz napisane „jestem lesbijką”!
Charlie zamarła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Odsunęła się od niego, ciężko oddychając.
 - Ja jestem lesbijką? - spytała z niedowierzaniem. Znów podeszła do niego, zadzierając głowę do góry i wywiercając w jego głowie dziurę samym spojrzeniem. - Nie, kochany. Ty jesteś gejem, bo to ty, kurwa mać nie zauważasz, że od dłuższego czasu mi się podobasz! Myślisz, że niby czemu ci pomagam, hm?
Nagle zaczął żałować swoich słów. Bo właściwie, wcale tak nie myślał, prawda? Charlotte z pewnością też nie myślała tak o nim. Dali się ponieść emocjom i tyle.
Mimo to, zrobiło mu się przykro. Podobał się jej? On? Myślał przecież, że są najlepszymi przyjaciółmi, bez żadnych podtekstów, czy zauroczeń. Odkąd poznał ją kilka lat wcześniej na festiwalu muzycznym, traktował ją jak siostrę. Nie czuł do niej nic więcej prócz przyjaźni... nie czuł?
Przez kilka chwil patrzyli na siebie z mordem w oczach, nie mogąc dobrać odpowiednich słów, by wyrazić swoje mieszane uczucia. Później cisze przerwało ciche chrząknięcie.
 - Słodki Jezu, gej porywacz i lesbijka pedofil, nie mogli mnie porwać normalni ludzie?
Andrew natychmiast uciekł spojrzeniem na bok, odnajdując w otwartych drzwiach zaspaną Jamie Addams, która wpatrywała się w nich ze stoickim spokojem, opierając się ramieniem o futrynę drzwi.
 - Miałeś wrócić wczoraj – zarzuciła mu, z nutką rozczarowania w głosie.
 - Długo już tam stoisz? - przeczesał włosy palcami, paznokciami drapiąc skórę głowy. Kątem oka zauważył, że Masterson też odpuściła i stała bezradnie pod ścianą, z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia. Minę miała niemrawą.
Rudowłosa pokręciła głową, odbijając się od futryny i z zadziwiającą lekkością podchodząc do nich. Znów zlustrowała ich zamglonym spojrzeniem i westchnęła cicho.
 - Wystarczająco długo – odpowiedziała, posyłając Charlie grymas przypominający uśmiech. - Zachowujecie się jak nastolatki, wiecie? Jesteście okropni. Oboje.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, patrząc na szesnastolatkę. Widocznie pobyt u "pani psycholog" nijak na nią nie wpłynął. Nadal była tą samą, denerwującą Jamie.
 - To nie twoja sprawa - burknęła Charlotte, wbijając w nią lodowate spojrzenie. 
 - Stała się moja, kiedy mnie obudziliście - odcięła się. 
Andy dobrze wiedział, że Charlie nie miała ochoty na przepychanki słowne z małolatą, a Addams była gotowa dołożyć wszelkich starań, żeby dogryźć im obojgu. Postanowił zapobiec katastrofie i błyskawicznie wydobył z siebie głos.
 - Pięć minut snu nie robi różnicy. I tak musielibyśmy cię obudzić, bo wracamy do mnie.
Masterson odetchnęła z ulgą, opierając się plecami o ścianę.
Pożegnali się szybko i chłodno.
Niech odpocznie i wszystko przemyśli.
Andrew postanowił dać jej na to czas.

Dzień dwudziesty trzeci

Gdy się obudził, Jamie jeszcze spała.

Z ociąganiem podniósł się, opierając ciężar ciała na ugiętych ramionach i ziewnął przeciągle. Zamrugał kilkukrotnie i spojrzał na zegarek, który wskazywał ósmą rano.
Chętnie spałby dalej - w końcu niecałe siedem godzin snu to zbyt mało, żeby jego organizm mógł się w pełni zregenerować, ale przypomniał sobie, że przez ostatnie dwadzieścia godzin wypił jedynie marną kawę.
Wstał, a potem przeciągnął się i poszukał wzrokiem swoich spodni. W nocy był zbyt wyczerpany, by brać prysznic, więc tylko rozebrał się, przytulił Addams, która wydawała się równie zmęczona, i zasnął.
Z cichym westchnieniem odnalazł luźne dresy leżące na fotelu od co najmniej kilku dni i błyskawicznie założył je na siebie, a później skierował się do kuchni, by zaspokoić głód.
Nie miał zamiaru się zbytnio wysilać, zresztą,  produkty, które znalazł nie pozwalały na nic innego, niż jajecznicę na tostach z papryką.
Nie, żeby umiał dużo więcej.
Po niecałych pięciu minutach, do jego uszu dotarł cichy, przytłumiony jęk. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając przez otwarte drzwi na korytarz, gdzie po dłużej chwili pojawiła się zaspana i rozczochrana Jamie.
 - Dzień dobry - przywitał się, gdy dziewczyna weszła do kuchni i zajrzała mu przez ramię. Następnie, powłócząc nogami dotarła do stołu i odsunęła krzesło, opadając na nie ciężko. Oparła głowę na pięściach i zmarszczyła lekko brwi, gdy rudy kosmyk włosów wpadł jej do oczu. 
 - Dlaczego mówi się "dzień dobry", zamiast, no powiedzmy, "dzień taki sobie"? Nie ma w tym chyba nic gorszącego, prawda? - burknęła, wywołując na jego twarzy jeszcze szerszy uśmiech. - Albo cześć. Można powiedzieć cześć, zamiast sugerować temu biednemu człowiekowi, że jego dzień musi być dobry. A może on lubi mieć gorsze dni, albo, nie wiem, czuć się nieswojo? Czemu nikt o tym nie pomyślał?
Z trudem stłumił cichy śmiech, wrzucając pokrojone warzywo na patelnię. Odwrócił się do niej i założył ręce, przekrzywiając lekko głowę.
 - Ktoś tu ma gorszy humor, co?
 - Nie. Czemu miałabym mieć? 
Andy uniósł brew, lekko zdezorientowany.
 - Zwykle nie rozmyślasz nad wszystkim na głos - zauważył z przekąsem. 
 - A co, nie wolno? 
Jej zimny i z lekka zarozumiały ton głosu sprawił, że miał jeszcze większy mętlik w głowie. Nabrał do płuc powietrza i przytrzymał je tam przez kilka sekund.
 - Wolno, oczywiście, że wolno. Nie rozumiem tylko, co się z tobą dzieje.

Prychnęła, odrzucając głowę do tyłu i posyłając mu dziwne spojrzenie. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, wpatrując się uporczywie w sufit. Gdy znów zaszczyciła go spojrzeniem, zauważył, że jej oczy się zaszkliły. 
 - Jamie, o co ci chodzi? Jesteś jakaś...
Nie pozwoliła mu dokończyć. W stała, prawie przewracając krzesło i podeszła do niego, zawijając dłonie w pięści. 
 - No, jaka?! Ty mnie w ogóle nie rozumiesz! - krzyknęła łamliwym głosem, a potem rozpłakała się na dobre. 
Andy ogłupiał zupełnie, gdy przytuliła się do niego, zapłakana i przez następne dziesięć minut nie chciała go puścić.
Nigdy nie był dobry w rozumieniu kobiet. Przypuszczał, że ich po prostu nie da się naprawdę zrozumieć, więc trzeba liczyć na łaskę opatrzności. Ta sytuacja tylko utwierdziła go w tym założeniu, chociaż... równie dobrze mógł spróbować swoich sił. W końcu, co mogło się stać? Byli w kuchni, gdzie są noże, a w zasięgu Jamie stała gorąca patelnia. Nic mu nie groziło.
 - Jamie - zaczął łagodnym głosem. - jeśli, hm, masz TE dni.. Ja wiem, że jest ci ciężko z tym wszystkim, ale nie możesz wyładowywać się na mnie...
 - Co?! O czym ty pleciesz! Ty mnie w ogóle nie słuchasz, nie rozumiesz mnie! - ryknęła, a potem zaczęła uderzać bezładnie w jego tors. - Jesteś pieprzonym palantem, dupkiem, ugh, nienawidzę cię, nienawidzę!
Westchnął cicho, łapiąc jej nadgarstki i przytrzymując je delikatnie. Szesnastolatka spojrzała na niego z mordem w oczach i mocno przydeptała jego stopę.
Zaklął siarczyście, lecz puścił ją, zostawiając z niegotowym śniadaniem. Sam skierował się do drzwi, łapiąc bluzę.
  - Dobra! - wrzasnął, naciągając ubranie. - Już idę! Idę, po te pieprzone podpaski, zadowolona?
Na jej twarzy wykwitły szkarłatne rumieńce. Znów zaniosła się szlochem.
 - Jesteś idiotą! Nie znoszę cię!
Potem uciekła do sypialni, trzaskając drzwiami.
Andy pomyślał, że zapowiadają się bardzo długie dni.




________________________________________________________
Od autorki: No dobrze, trochę się to wszystko poplątało.
Rozdział z założenia miał być komiczny, ale później wpadłam na pomysł napisania takiego.. więziennego początku. I ubawiłam się przy tym, przyznaję, bardziej niż przy fragmencie z rozchwianą emocjonalnie Jamie. W ogóle, miałam zamiar napisać więcej, ale stwierdziłam, że jeśli zostawię to tak jak jest, będzie najlepiej.
A teraz: jak spędzacie wakacje? Ja marnuję je przed laptopem, wcinając mleko skondensowane na przemian z kanapkami. Zdrowo i sportowo, ciekawe, czy później zmieszczę się w spodnie.
No, no. Teraz będę pisać szybciej, bo w końcu zacznie się prawdziwa.. hm, akcja? No, można to tak określić, z resztą, musi się zacząć, w końcu zostało jeszcze tylko pięć rozdziałów.
Jak wam się podoba szablon? Mi bardzo! Jestem z niego tak zadowolona, a został wykonany na bajkowych szablonach.
Wiem, składnia tego zdania boli.
I zastanawiam się... jest tu może ktoś płci męskiej?

12 komentarzy - nowy rozdział.
Kropek, minek, nie liczę, przepraszam. Weszłam w fazę "potrzebuję wskazówek i potwierdzeń", więc taka kropeczka nie da mi zbyt wiele w rozwijaniu się.

* w tekście została użyta gwara więzienna
** tekst o lesbijce pedofilu i porywaczu geju podrzuciła mi Rassy

czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 8

[retrospekcja]

 - Mamo, proszę, nie każ mi tam iść - jęknęła siedmioletnia Jamie Addams, kurczowo trzymając się nogi stołu. - Ja nie umiem malować, nie chcę!
Madison Addams, wysoka, zgrabna kobieta o fiołkowych oczach i płomiennych rudych włosach, których kolor nie zmieniał się nawet pod wpływem słońca, przykucnęła przy córce i delikatnie pogłaskała ją po głowie, starając się dodać jej otuchy.
 - Potrafisz, kotku. Ja wiem, że potrafisz - przekonywała miękkim głosem, podczas gdy mała Jamie wygięła drobne usteczka w grymasie wyrażającym pełną dezaprobatę. Była uparta.
 - Nie!
Madison westchnęła cicho, muskając ustami czoło dziewczynki i zostawiając na nim drobny, czerwony ślad, po czym przytuliła ją do siebie, nie zważając na jej protesty.
 - Kochanie, co się dzieje? - zapytała troskliwie, odsuwając córeczkę od nogi stołu. spojrzała na nią troskliwie.
 - Nie chcę już być artystką - oznajmiła zdecydowanym głosem Jamie. - Pani w szkole powiedziała, że powinnam bawić się z koleżankami, a nie malować. - dodała po chwili, spuszczając głowę.
Matka westchnęła. Położyła dłoń na brodzie Jamie i lekko uniosła jej głowę do góry, patrząc w szare oczy jej ojca. Och, jaka ona była do niego podobna! Tylko kolor włosów odziedziczyła po Madison. Całą resztę - owalny kształt twarzy, mały, lekko zadarty nosek, drobne, pełne usta, a nawet te przylegające go głowy elfie uszy miała po swoim tacie.
 - Czasami nauczyciele nie mają racji - uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Najważniejsze jest bycie sobą.

Dzień osiemnasty

Przez prawie dziesięć lat Jamie nie potrafiła przywołać w pamięci dokładnego obrazu tamte sytuacji. Było tak aż do teraz - do dnia, w którym znów czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, stawiająca czoła jednemu z największych wyzwań, jakie na nią czekały - dopasowania się do społeczeństwa, nie tracąc przy tym swojej własnej osobowości.
To, z czym mierzyła się teraz było o wiele trudniejsze, niż znalezienie przyjaciela wśród sporej ilości osób. Tym razem musiała stać się przyjacielem swojego wroga i utrapienia. Największego zła, jakie do tej pory ją spotkało. Musiała dopasować się do niego i żyć z nim, choć zatrzymywanie swoich uczuć i myśli tylko dla siebie było niesłychanie nużące i męczące. Już po dwóch dniach czuła się jak robot - uwięziona w klatce postawionych przed nią ograniczeń przestała robić wszystko to, co tak bardzo lubiła. Choć dokładnie pamiętała, jak intensywnym dla niej uczuciem było tworzenie nowego obrazu, teraz nie brakowało jej cichego skrzypienia kredki muskającej drewno, czy płótno. Może była to kwestia monotonii, która wdarła się w jej życie? Wstawała rano, robiła, a następnie zmywała po śniadaniu. Później, o ile to było konieczne, brała się za sprzątanie, a wieczorem, po kolacji, czytała książki z biblioteczki Andy'ego. Ten sam cykl trwał od jedenastu dni, a Jamie z każdą kolejną godziną coraz bardziej popadała w rutynę
W tym domu bycie sobą nie wchodziło w grę. Głęboko ukrywane uczucia mogła okazywać tylko w jeden, dziwny sposób, mianowicie - milczenie o nich.
Zdrętwiałe nogi zaczęły doskwierać Addams. Dziewczyna powoli ugięła jedna z nich i uniosła do góry, opierając stopę o framugę nieotwartego okna. Przesunęła dłońmi wzdłuż łydki do kolana, lekko uciskając miejsca, w których czuła największe mrowienie. Jednocześnie oparła głowę o szybę, podziwiając złotawy zarys gór i zaborcze cienie, wijące się po ścianie budynku.
Przygryzła wargę, gdy jedną z dłoni zahaczyła o klamkę otwierającą okno. Rzuciła na nią niezdecydowane spojrzenie, po czym przez ramię zerknęła na zamknięte drzwi pokoju i powoli nacisnęła na nią i pchnęła lekko.
Świat stał przed nią otworem.
Granatowy płaszcz ozdobiony cyrkoniami gwiazd szczelnie przykrywał niebo. Noc zdawała się wdzierać do środka sypialni, otulając gęstym mrokiem kąty pokoju i rzucając splątane cienie na ściany. Powietrze stało w miejscu; gęste, lepkie i słodkie od zapachu kwiatów przyniesionego przez wiatr z miasteczka. Dusiło, jak gdyby zamiast życia chciało nieść śmierć, dławić cukierkową trucizną i czerpać z tego satysfakcję.
Odrzuciła na plecy dwa brązoworude warkocze i zacisnęła palce na krawędzi parapetu. Powoli i ostrożnie wychyliła ciało do przodu, biorąc głęboki wdech i rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które subtelnie zaczynało otaczać jej ciało.
Od tamtej felernej nocy nie wychyliła na zewnątrz nawet palca. Porywacz stał się o wiele ostrożniejszy, niż przedtem. Rzadziej przesiadywał na górze, która nadal pozostawała dla Jamie tajemnicą. Zwracał większą uwagę na jej zachowanie. Głównie dlatego w tej chwili nie miała możliwości opuszczenia sypialni. Andy, co prawda, nie powiedział zbyt wiele, oprócz tego, że dopóki nie zacznie normalnie z nim rozmawiać, nie wyjdzie z sypialni. Śmieszne. Chyba, że miał zamiar spać na kanapie w ubraniu; jego piżama i wszystko inne znajdowało się właśnie w tej "luksusowej celi".
Przymknęła oczy, przekładając nogi za okno i spojrzała w dół. Od ziemi dzieliło ją maksymalnie dwa metry. Mogła by zeskoczyć, nie robiąc sobie przy tym krzywdy i niepostrzeżenie uciec, ale... Nie, nie mogła zrobić tego Andy'emu. Nie chciała, żeby z jej powodu poszedł do więzienia. I chociaż chęć najkrótszej rozmowy z rodzicami wydzierała w jej sercu ziejąca czernią dziurę, nie zdecydowała się na ucieczkę.
Zamknęła okno i znów przytuliła twarz do szyby, podwijając nogi i oplatając je szczelnie ramionami. Przekonała się, że była to dobra decyzja, kiedy drzwi się otworzyły, a ona, niewiniątko, utkwiła wzrok w dalekich wzniesieniach.
Nie musiała odwracać głowy, by wiedzieć, że Andy jak zwykle opiera się  ramieniem o futrynę i świdruje ją spojrzeniem na wylot, próbując wyczuć, czy właśnie nie próbowała uciec.
Bo nie próbowała, prawda? Może ta myśl przemknęła przez jej głowę, ale zachowała się zupełnie tak, jak ludzie w tłumie; przemknęła cicho, niezauważona, nie burząc i nie naginając zasad zakorzenionych głęboko w jej głowie.
 - Myślałem, że położyłaś się spać - Dreszcz przebiegł po plecach Jamie, gdy niski, zachrypnięty głos dotarł do jej uszu z bardzo bliskiej odległości.
Przymknęła oczy, gdy silne, wytatuowane ramiona objęły jej ciało, a jego usta musnęły płatek ucha. Nie była na to przygotowana. Spodziewałaby się bardziej najazdu kosmitów, niż czułości ze strony Andrew. Chyba, że...
 - Jesteś bardzo spięta, mała. Rozluźnij się - wyszeptał, pochylając się i składając nieco zbyt agresywny pocałunek na jej ramieniu. Gdy poczuła charakterystyczny, lekko szczypiący ból, wiedziała, że postanowił pokazać, kto jest czyją własnością. Miała szczęście, że te nieszczęsny symbol w postaci przekrwionej, bezkształtnej malinki zniknie szybko.
 - Nie chcę - sapnęła, lecz pomimo swoich słów odchyliła głowę do tyłu i cofnęła ramie, by wpleść palce w jego włosy.
Przycisnął usta do jej szyi jeszcze trzy razy, później czubkiem języka przesunął po linii szczęki, aż w końcu znów dotarł do jej ucha. Mogła poczuć, że się uśmiecha.
 - Nie jestem twoim wrogiem, Jamie. Nie zmuszaj mnie, żebym robił rzeczy, których nie chcę, żeby zmusić cię do mówienia.
Przytrzymała go przy sobie, przeplatając między palcami jego czarne kosmyki. Oparła się plecami o jego tors i przekrzywiła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
 - Nie mam cię za wroga.
Oczywiście, kłamała. Gdyby nie skupił wzroku na jej ustach, zauważyłby, że nie udało jej się powstrzymać rozbieganego spojrzenia, a odpowiedzi udzieliła zbyt szybko. Określała go jako swojego wroga dość często, pomiędzy "kotkiem", "skarbem", a "pieprzonym idiotą".
 - Więc dlaczego się do mnie nie odzywasz?- zapytał złośliwym tonem, marszcząc brwi i zabierając ręce z talii dziewczyny.
 Bo chcę cię chronić. Bo nie możesz przeze mnie cierpieć. Bo bardzo cię lubię, pieprzony debilu.
Postanowiła nie odpowiadać, nie mając przygotowanej wcześniej w miarę inteligentnej odpowiedzi. Milczała więc.
Andy zacisnął usta w wąską kreskę. Wyglądało na to, że nie zamierzał ustąpić. Ostre rysy jego twarzy nabrały groźnego wyrazu, a stalowe oczy przewiercały ją bezlitośnie. Wciągnęła powietrze i powoli wypuściła je przez zęby. Nie podda się. Nie wolno jej.
Andrew westchnął.
 - Dobra. Jeśli nie chcesz się odzywać, nie odzywaj się. Nie obchodzi mnie to.
Addams podobała się ta odpowiedź. Opierając ciężar ciała na nadgarstkach, przekręciła się i ześlizgnęła z parapetu. Nie przewidziała jednego.
Po dziesięciu minutach spędzonych w jednej, niewygodnej pozycji na wąskim parapecie, jej nogi były sztywne, zupełnie jak u manekina. Już miała runąć na podłogę, gdy Andy przytrzymał ją w talii i lekko popchnął na brzeg łóżka, kucając naprzeciwko niej.
 - Zmieniłem zdanie. Jednak mnie obchodzi - mruknął, kładąc głowę na jej kolanie. - Jamie, żyjemy ze sobą, mieszkamy razem i gwarantuję ci, że to będzie trwało jeszcze przez dość długi czas. Dobrze radzę, nie buduj wokół siebie muru, bo znajdę sposób, żeby go przebić. I będę przy tym równie brutalny, co ostatnio.
Spojrzała na jego głowę, ułożoną ufnie na jej zgiętych nogach. Niewidzialna dłoń nagle ścisnęła jej gardło, odbierając oddech i mowę. Miała ochotę krzyczeć, ale... nie mogła.
 - Hej, malutka. Shh, nie chciałem cię wystraszyć - sprostował szybko Andy, widząc przerażenie w jej oczach. Zimnymi opuszkami palców dotknął jej policzka - Boisz się mnie Jamie. To dlatego.
Drżący oddech wyrwał się spomiędzy jej warg, kiedy odpowiadała ciche "nie".
Mężczyzna powoli podniósł się z kolan i usiadł obok niej, obejmując troskliwie ramieniem. Widziała, że mocno nad czymś myślał. Przez chwilę nawet zastanawiała się o czym, lecz wszystkie jej domysły okazały się błędne.
 - Wyjeżdżam - poinformował, drugą ręką nerwowo rozmasowując kark. - Nie na długo. Maksymalnie trzy dni.
 - Co będzie ze mną?
Zamilkł na chwilę.
 - Charlotte się tobą zaopiekuje. Jutro z samego rana cię do niej zawiozę.
A więc taki miał plan. Cóż, mogła się tego spodziewać.
Chociaż.. nie. Po Andym nigdy nie wiadomo było, czego można oczekiwać.

xxxx

Następnego dnia już o siódmej rano siedziała na tylnym siedzeniu czarnego audi, z oczami przewiązanymi czarną chustką. Andy, gdy jeszcze spała, zaniósł ją w piżamie na tylne siedzenie samochodu, uprzednio nie podejmując próby obudzenia jej. Nie przeszkadzało jej to, co prawda, ale fakt, że dopuścił się czegoś takiego, niezmiernie ją irytował. Przez kilka minut ciszyła się nawet, że nie będzie go widziała przez jakiś czas. Ale to minęło. Zorientowała się, że będzie za nim tęsknić, choć będzie przy niej Charlie, która z pewnością będzie bardziej życzliwa od niego.
Po dziesięciu minutach jazdy Andy zatrzymał się gwałtownie. Po chwili usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a później została wyniesiona z samochodu na rękach.
Nie protestowała. Nie było sensu, bo już po chwili postawił ją na ziemi i zdjął z jej oczu opaskę, po czym zapukał do drzwi.
Nie musieli czekać długo. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła rozczochrana Charlotte ubrana w szare onesie z nadrukowanymi krasnoludkami.
 - Jak zwykle wyglądasz pięknie - powiedział Andy z nutką sarkazmu w glosie, całując przyjaciółkę w policzek. Jamie zmarszczyła brwi. - Przysięgam, później ją zabiorę.
 - Możesz mi ją zostawić - zaśmiała się Charlie, łapiąc dłoń szesnastolatki i wciągając ją do środka. - Miłej podróży, skarbie - uśmiechnęła się szeroko, zamykając drzwi przed jego nosem i nie dając dojść do głosu. - No. To teraz sobie porozmawiamy.






______________________________________________________________
Od autorki: Stało się. Wena opuściła mnie na dłużej, niż miesiąc.
Wyjątkowo opornie szło mi pisanie tego. W ogóle, najchętniej wyjebałabym ten rozdział, ale za długo się z nim męczyłam, żeby teraz go nie wstawić, no.
W ramach rekompensaty, w tym miesiącu postaram się (nie obiecuję) napisać jeszcze dwa rozdziały. Cholera, nigdy nie potrafię przejść do akcji. Nigdy, ugh.
A tak w ogóle, co tam u Was? Chodzi ktoś jeszcze do szkoły, czy wyznajecie ideologię (ideologię xd) yolo i olaliście to? Ja postanowiłam sobie, że będę chodzić do końca, bo mamy tzw. luźny tydzień. Nie robimy nic, ewentualnie oglądamy filmy i kończymy na pojedynczych lekcjach materiał. Plus, chcę na ostatnich lekcjach chemii i fizyki wykorzystać wszystkie nieprzygotowania.
Widzę, że trochę Was tu mniej, ale to nic. Rozumiem, miałam dość długą przerwę, ale w pewnym sensie to dobrze, bo jesteśmy już za połową bloga, wiecie? Nie chcę go kończyć aż tak szybko. Przywiązałam się do Marmolady i spółki, związałam się z nimi i myślę o pisaniu nawet przed snem, zamiast jak normalny człowiek zasnąć sobie spokojnie i niczym się nie zamartwiać.
Dawno tak się nie rozpisałam pod żadnym postem. Okej, już nie nudzę, bo za chwilę będzie tego więcej niż rozdziału.

12 komentarzy - nowy rozdział
 

REKLAMA

rassysfanfics.blogspot.com

niedziela, 10 maja 2015

Rozdział 7

Szybkie bicie serca i urwany oddech. Mdłe światło latarki omiatające spękaną od upałów ziemię i kolce przebijające skórę. W końcu krwawe ślady, obłęd w jego oczach i potworny, szarpiący ból, tam, w środku. Później tylko ciemność zalepiająca oczy, przeplatana krótkimi przebłyskami świadomości.
Jamie Addams rytmicznie kołysała się na podłodze, kurczowo przyciskają pod brodę kolana. Ciężka od nadmiaru emocji głowa niemal bezwładnie opierała się o zgięte nogi i pulsowała tępym, irytującym bólem, który dziewczyna starała się ignorować. Zza kurtyny włosów wpatrywała się niespokojnie w nieprzeniknioną ciemność, która ją otaczała, choć pewnym było, że ludzki wzrok nie zdoła się przez nią przebić.
Tu było inaczej niż w pozostałych częściach domu. Powietrze było gorące i wilgotne, przesiąknięte słodkawym zapachem pleśni i kurzu, na który Jamie była uczulona.
Poza tym, w czystym pomieszczeniu trudno jest znaleźć myszy, czy pająki, których dziewczyna panicznie się bała. Cóż, właściwie nie zdawała sobie sprawy jak głęboki jest jej lęk, nim piętnaście minut wcześniej małe, włochate stworzonko nie wbiegło pod jej bluzę, zimnymi łapkami drapiąc plecy, a finalnie wplątując się w jej włosy. W głębi serca czuła, że ich - tych małych, paskudnych gryzoni - bała się bardziej, niż pieprzonego Andy'ego, śpiącego teraz twardym snem na górze.
Nie liczyła kolejnych minut. Adrenalina pulsująca w jej żyłach nie pozwalała się skupić na liczbach. Jamie nie czuła nawet szczypiących skaleczeń wokół kostek i pięt, nie wspominając już o rozszarpującym bólu podbrzusza, który uchodził jej uwadze. Zamiast tego czuła lekkie kłucie. Nic więcej.
Nagle smuga światła sącząca się z góry przebiła ciemność. Chmura kurzu wznosząca się w powietrzu po raz pierwszy stała się widoczna, podobnie jak.. trzy myszy siedzące na oparciu fotela.
Addams zerwała się z drewnianej podłogi i potykając o własne nogi i szczątki mebli pognała na górę. Wysoka sylwetka Andy'ego odznaczająca się w jasnym świetle była dla niej jak ostoja. Gdy niemal mechanicznie przylgnęła do jego ciała, czuła się bezpieczna. Wiedziała dobrze, że nie powinna się tak czuć. Nie po tym co jej zrobił.
A mimo to przytulała się do faceta, który porwał ją, brutalnie zgwałcił i zamknął w piwnicy pełnej myszy i pająków. Cóż, życie bywa zaskakujące.
 - Boże, Andy, proszę, nie zamykaj mnie tam więcej, proszę -mówiła płaczliwym tonem, przyciskając twarz do jego koszulki. - Tam są myszy, rozumiesz? Myszy! Proszę, nie każ mi tam wracać, nie każ..
Brunet przez krótką chwilę wydawał się być rozczulony tym pokazem mazgajstwa. Uspokajająco pogłaskał ją po głowie, po czym odsunął od siebie na długość ramion i zmierzył krytycznym spojrzeniem.
Wyobrażała sobie, jak okropnie musiała wyglądać. Jej włosy z pewnością były posklejane pajęczynami, a twarz zakurzona. Spodziewała się też śladów krwi na swoich nogach i... nie myliła się.
Gdy spojrzała w dół, by oszacować stan swoich kostek, omal nie upadła z przerażenia. Stopy oblepiała warstwa zaschniętej krwi zmieszanej z kurzem i brudem, a po udach.. Po udach ciekły smużki świeżej krwi.
Była w stu procentach pewna, że nie jest to efekt dorastania.
 - Uspokój się łajzo - nakazał Andrew, lustrując dokładnie jej zapłakaną twarz. - Najpierw się umyjesz i ubierzesz.. Charlotte podrzuciła dla ciebie z rana trochę ubrań.. Więc jak już się ogarniesz, będziemy musieli porozmawiać.
Jamie posłusznie pokiwała głową. Nie miała innego wyjścia. Musiała teraz być posłuszna.

xxxx

Na początku obmyła z kurzu twarz i szyję, a włosy dokładnie rozczesała i zaplotła w ciasnego warkocza. Sam fakt, że pozwolił jej przebywać w łazience samej, był odrobinę intrygujący. Zwykle czekał na nią pod drzwiami, bądź siedział obok wanny, w razie gdyby potrzebowała pomocy w wyczyszczeniu ran na plecach. Tym razem była jednak w stu procentach pewna, że nie ma go w pobliżu, przez co, choć wstyd było jej się do tego przyznać, poczuła się odrobinę samotna.
Usiadła na brzegu wanny, wkładając do niej nogi i odkręcając zimną wodę. Delikatnie i starannie oczyściła rany, mając nadzieję, że krwawienie po chwili ustanie. Na całe szczęście jej kostki nie wyglądały tragicznie, w porównaniu do.. och, cholera. Bała się nawet myśleć, co zobaczy po zdjęciu przydługiej bluzy. 
Gdy adrenalina zaczęła opadać, poczuła ból. Na początku tylko przytłumiony i kujący, stopniowo przeradzał się w przeraźliwe szarpanie, które starała się ignorować. 
Po krótkiej chwili do wanny dolała odrobinę ciepłej wody i zdjęła z siebie jego bluzę, kładąc ją na podłodze. Jednym ramieniem objęła obolałe podbrzusze i, podtrzymując się drugą ręką, usiadła powoli, opierając plecy o zimną ściankę wanny. 
To, co działo się poprzedniego dnia było dla niej.. dziwnym przeżyciem. Najpierw zalazła sojusznika, kogoś, kto doskonale rozumiał to, co czuła. Charlie okazała się być bardzo miła i wyrozumiała. Fakt, pomagała Andy'emu, ale przecież powiedziała, że jej też chce pomóc. Cóż, przynajmniej mogła mieć pewność, że Charlotte pomoże jej, jeśli zajdzie taka konieczność.
Jamie pomyślała, że miło jest mieć świadomość, że ktoś chce się o nią zatroszczyć. To trochę tak, jakby była z nią jej mama, która zawsze na uwadze miała jej dobro.
Powoli przekręciła się na bok i skrzywiła, czując ukłucie nisko pod pępkiem. Spojrzała w dół - woda była czerwona.
 - Kurwa - zaklęła pod nosem, wracając do poprzedniej pozycji. 
Nie mogła tego znieść. Co, jeśli przez tego idiotę się wykrwawi na śmierć?
Nagle zrobiło jej się przykro, że w myślach nazwała go idiotą. Była przecież świadoma tego, że może jej to zrobić. Ostrzegał ją wielokrotnie, że ucieczka niesie za sobą konsekwencje. Ale ona nie słuchała. Miał prawo się wściec.
Nie chciała źle. Miała zamiar tylko znaleźć miasteczko i budkę telefoniczną, z której mogłaby poinformować rodziców, że nic jej nie jest i nie muszą się martwić. Nie pisnęłaby o Andy'm nawet słówka. 
(Powoli stawał się dla niej ważny. Zbyt ważny)
Później grzecznie wróciłaby do niego. Bez podstępów położyłaby się obok i wtuliła w jego ciepłe ciało.
Zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie podjęła próbę pozbawienia go przytomności. Choć.. było to mnie ryzykowne niż pozostawienie go śpiącego. Co, gdyby się obudził i zobaczył, że jej nie ma?
Bezpieczniejszym rozwiązaniem wydało jej krótkotrwałe pozbawienie go powietrza. Doskonale wiedziała, po jakim czasie dochodzi do uszkodzeń mózgu, a po jakim człowiek umiera. Jej wystarczyło tylko to, że Andy na kilka chwil odleciał. Nie chciała zrobić mu krzywdy.
Pochłonięta rozmyślaniami nawet nie zorientowała się, że woda stała się zimna. Dwie minuty zajęło jej wygramolenie się z wanny i owinięcie się czarnym, długim ręcznikiem. Później usłyszała pukanie do drzwi.
Zostawiając na posadzce mokre, drobne ślady, podeszła do drzwi i wychyliła zza nich głowę. Na podłodze leżały złożone dresowe spodnie, koszulka i bielizna.
Z niemałym trudem schyliła się po ubranie i wróciła do łazienki, zamykając drzwi. Odwiesiła ręcznik i założyła bieliznę po czym chwyciła koszulkę i skrzywiła się.
To chyba jakaś kpina, pomyślała. On ewidentnie robi sobie ze mnie jaja.
Z cichym westchnieniem założyła przylegające do ciała ubranie z nadrukowaną Myszką Miki. Na nogi wciągnęła wąskie dresy i wyszła z pomieszczenia, kierując swoje kroki do kuchni.
 - Siadaj - usłyszała, zanim nawet zdążyła zobaczyć Andy'ego siedzącego na blacie z papierosem.
Wbijał w nią zniecierpliwione spojrzenie. Pospiesznie wykonała polecenie, siadając przy stole naprzeciwko niego i spuściła głowę na znak, że jest gotowa na krzyki i wyzwiska.
Bo właściwie, to właśnie ich się spodziewała. Wczoraj nawet nie próbował wyrażać swojego zdania o niej, więc teraz najwyraźniej chciał to zrobić. Chciał wykrzyczeć jej w twarz, jaką podłą suką była, łamiąc swoją wcześniejszą obietnicę. Cholera, czuła, że właśnie na to zasługiwała.
 - Więc? Wytłumaczysz mi jakoś to, co zrobiłaś w nocy?
Podniosła głowę i zerknęła na niego, nie kryjąc zdziwienia. Nie chciał się wyżyć?
 - Ja.. nie wiem. Przepraszam - wyjąkała zdrętwiałymi wargami. Przygnieciona jego przenikliwy spojrzeniem nie potrafiła zebrać myśli.
Mężczyzna wstał i podszedł do niej, odsuwając krzesło zaraz obok usiadł i położył dłoń na jej kolanie, tym samym zmuszając, by po raz kolejny patrzyła na niego nierozumnie.
Dlaczego jego dotyk jej nie przeszkadzał?
 - Jamie, posłuchaj. To, co się wczoraj wydarzyło.. Chryste, nie wiem, co we mnie wstąpiło - milczał przez dłuższa chwilę. - Bardzo.. no, bolało? - spytał w końcu.
Przez chwilę zastanawiała się, czy nie lepiej byłoby skłamać. Podniosła głowę i patrząc mu w oczy powiedziała:
 - Nie.
Później wstała i wyszła z kuchni, przysięgając sobie, że więcej nie narazi go na wyrzuty sumienia.




______________________________________________________________
Od autorki: Dzień dobry, a raczej dobry wieczór wszystkim!
Mo więc mamy maj, piękny, słoneczny, pełen nauki. Umieram ucząc się z chemii czegoś, czego nawet nie potrafię nazwać, cóż, a moja polonistka zawzięcie szykuję moją klasę do testów gimnazjalnych. Piszemy już 12 charakterystykę w tym roku!
Poza tym, tak sobie wyliczyłam, że ten blog będzie miał 14 rozdziałów i epilog. Do końca lipca pewnie go skończę i zacznę nowy.
A tak poza tym, to coś mniej więcej się wyjaśniło? Punkt widzenia Jamie, jej zamiary? Bo mam wrażenie, że dałam tu zdecydowanie zbyt dużo jej myśli a za mało dialogów.

Wchodzi limit! Obserwujących jest jedenastu, a na rozdział wejść ponad 200. Tak więc uważam, że 8 komentarzy, nie licząc, rzecz jasna, moich odpowiedzi, to trochę mało, a więc:

10 KOMENTARZY - NOWY ROZDZIAŁ.

Pozdrawiam.
oreuis
.
.
.
.
.
.