czwartek, 18 czerwca 2015

Rozdział 8

[retrospekcja]

 - Mamo, proszę, nie każ mi tam iść - jęknęła siedmioletnia Jamie Addams, kurczowo trzymając się nogi stołu. - Ja nie umiem malować, nie chcę!
Madison Addams, wysoka, zgrabna kobieta o fiołkowych oczach i płomiennych rudych włosach, których kolor nie zmieniał się nawet pod wpływem słońca, przykucnęła przy córce i delikatnie pogłaskała ją po głowie, starając się dodać jej otuchy.
 - Potrafisz, kotku. Ja wiem, że potrafisz - przekonywała miękkim głosem, podczas gdy mała Jamie wygięła drobne usteczka w grymasie wyrażającym pełną dezaprobatę. Była uparta.
 - Nie!
Madison westchnęła cicho, muskając ustami czoło dziewczynki i zostawiając na nim drobny, czerwony ślad, po czym przytuliła ją do siebie, nie zważając na jej protesty.
 - Kochanie, co się dzieje? - zapytała troskliwie, odsuwając córeczkę od nogi stołu. spojrzała na nią troskliwie.
 - Nie chcę już być artystką - oznajmiła zdecydowanym głosem Jamie. - Pani w szkole powiedziała, że powinnam bawić się z koleżankami, a nie malować. - dodała po chwili, spuszczając głowę.
Matka westchnęła. Położyła dłoń na brodzie Jamie i lekko uniosła jej głowę do góry, patrząc w szare oczy jej ojca. Och, jaka ona była do niego podobna! Tylko kolor włosów odziedziczyła po Madison. Całą resztę - owalny kształt twarzy, mały, lekko zadarty nosek, drobne, pełne usta, a nawet te przylegające go głowy elfie uszy miała po swoim tacie.
 - Czasami nauczyciele nie mają racji - uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Najważniejsze jest bycie sobą.

Dzień osiemnasty

Przez prawie dziesięć lat Jamie nie potrafiła przywołać w pamięci dokładnego obrazu tamte sytuacji. Było tak aż do teraz - do dnia, w którym znów czuła się jak mała, bezbronna dziewczynka, stawiająca czoła jednemu z największych wyzwań, jakie na nią czekały - dopasowania się do społeczeństwa, nie tracąc przy tym swojej własnej osobowości.
To, z czym mierzyła się teraz było o wiele trudniejsze, niż znalezienie przyjaciela wśród sporej ilości osób. Tym razem musiała stać się przyjacielem swojego wroga i utrapienia. Największego zła, jakie do tej pory ją spotkało. Musiała dopasować się do niego i żyć z nim, choć zatrzymywanie swoich uczuć i myśli tylko dla siebie było niesłychanie nużące i męczące. Już po dwóch dniach czuła się jak robot - uwięziona w klatce postawionych przed nią ograniczeń przestała robić wszystko to, co tak bardzo lubiła. Choć dokładnie pamiętała, jak intensywnym dla niej uczuciem było tworzenie nowego obrazu, teraz nie brakowało jej cichego skrzypienia kredki muskającej drewno, czy płótno. Może była to kwestia monotonii, która wdarła się w jej życie? Wstawała rano, robiła, a następnie zmywała po śniadaniu. Później, o ile to było konieczne, brała się za sprzątanie, a wieczorem, po kolacji, czytała książki z biblioteczki Andy'ego. Ten sam cykl trwał od jedenastu dni, a Jamie z każdą kolejną godziną coraz bardziej popadała w rutynę
W tym domu bycie sobą nie wchodziło w grę. Głęboko ukrywane uczucia mogła okazywać tylko w jeden, dziwny sposób, mianowicie - milczenie o nich.
Zdrętwiałe nogi zaczęły doskwierać Addams. Dziewczyna powoli ugięła jedna z nich i uniosła do góry, opierając stopę o framugę nieotwartego okna. Przesunęła dłońmi wzdłuż łydki do kolana, lekko uciskając miejsca, w których czuła największe mrowienie. Jednocześnie oparła głowę o szybę, podziwiając złotawy zarys gór i zaborcze cienie, wijące się po ścianie budynku.
Przygryzła wargę, gdy jedną z dłoni zahaczyła o klamkę otwierającą okno. Rzuciła na nią niezdecydowane spojrzenie, po czym przez ramię zerknęła na zamknięte drzwi pokoju i powoli nacisnęła na nią i pchnęła lekko.
Świat stał przed nią otworem.
Granatowy płaszcz ozdobiony cyrkoniami gwiazd szczelnie przykrywał niebo. Noc zdawała się wdzierać do środka sypialni, otulając gęstym mrokiem kąty pokoju i rzucając splątane cienie na ściany. Powietrze stało w miejscu; gęste, lepkie i słodkie od zapachu kwiatów przyniesionego przez wiatr z miasteczka. Dusiło, jak gdyby zamiast życia chciało nieść śmierć, dławić cukierkową trucizną i czerpać z tego satysfakcję.
Odrzuciła na plecy dwa brązoworude warkocze i zacisnęła palce na krawędzi parapetu. Powoli i ostrożnie wychyliła ciało do przodu, biorąc głęboki wdech i rozkoszując się przyjemnym ciepłem, które subtelnie zaczynało otaczać jej ciało.
Od tamtej felernej nocy nie wychyliła na zewnątrz nawet palca. Porywacz stał się o wiele ostrożniejszy, niż przedtem. Rzadziej przesiadywał na górze, która nadal pozostawała dla Jamie tajemnicą. Zwracał większą uwagę na jej zachowanie. Głównie dlatego w tej chwili nie miała możliwości opuszczenia sypialni. Andy, co prawda, nie powiedział zbyt wiele, oprócz tego, że dopóki nie zacznie normalnie z nim rozmawiać, nie wyjdzie z sypialni. Śmieszne. Chyba, że miał zamiar spać na kanapie w ubraniu; jego piżama i wszystko inne znajdowało się właśnie w tej "luksusowej celi".
Przymknęła oczy, przekładając nogi za okno i spojrzała w dół. Od ziemi dzieliło ją maksymalnie dwa metry. Mogła by zeskoczyć, nie robiąc sobie przy tym krzywdy i niepostrzeżenie uciec, ale... Nie, nie mogła zrobić tego Andy'emu. Nie chciała, żeby z jej powodu poszedł do więzienia. I chociaż chęć najkrótszej rozmowy z rodzicami wydzierała w jej sercu ziejąca czernią dziurę, nie zdecydowała się na ucieczkę.
Zamknęła okno i znów przytuliła twarz do szyby, podwijając nogi i oplatając je szczelnie ramionami. Przekonała się, że była to dobra decyzja, kiedy drzwi się otworzyły, a ona, niewiniątko, utkwiła wzrok w dalekich wzniesieniach.
Nie musiała odwracać głowy, by wiedzieć, że Andy jak zwykle opiera się  ramieniem o futrynę i świdruje ją spojrzeniem na wylot, próbując wyczuć, czy właśnie nie próbowała uciec.
Bo nie próbowała, prawda? Może ta myśl przemknęła przez jej głowę, ale zachowała się zupełnie tak, jak ludzie w tłumie; przemknęła cicho, niezauważona, nie burząc i nie naginając zasad zakorzenionych głęboko w jej głowie.
 - Myślałem, że położyłaś się spać - Dreszcz przebiegł po plecach Jamie, gdy niski, zachrypnięty głos dotarł do jej uszu z bardzo bliskiej odległości.
Przymknęła oczy, gdy silne, wytatuowane ramiona objęły jej ciało, a jego usta musnęły płatek ucha. Nie była na to przygotowana. Spodziewałaby się bardziej najazdu kosmitów, niż czułości ze strony Andrew. Chyba, że...
 - Jesteś bardzo spięta, mała. Rozluźnij się - wyszeptał, pochylając się i składając nieco zbyt agresywny pocałunek na jej ramieniu. Gdy poczuła charakterystyczny, lekko szczypiący ból, wiedziała, że postanowił pokazać, kto jest czyją własnością. Miała szczęście, że te nieszczęsny symbol w postaci przekrwionej, bezkształtnej malinki zniknie szybko.
 - Nie chcę - sapnęła, lecz pomimo swoich słów odchyliła głowę do tyłu i cofnęła ramie, by wpleść palce w jego włosy.
Przycisnął usta do jej szyi jeszcze trzy razy, później czubkiem języka przesunął po linii szczęki, aż w końcu znów dotarł do jej ucha. Mogła poczuć, że się uśmiecha.
 - Nie jestem twoim wrogiem, Jamie. Nie zmuszaj mnie, żebym robił rzeczy, których nie chcę, żeby zmusić cię do mówienia.
Przytrzymała go przy sobie, przeplatając między palcami jego czarne kosmyki. Oparła się plecami o jego tors i przekrzywiła głowę, by spojrzeć mu w oczy.
 - Nie mam cię za wroga.
Oczywiście, kłamała. Gdyby nie skupił wzroku na jej ustach, zauważyłby, że nie udało jej się powstrzymać rozbieganego spojrzenia, a odpowiedzi udzieliła zbyt szybko. Określała go jako swojego wroga dość często, pomiędzy "kotkiem", "skarbem", a "pieprzonym idiotą".
 - Więc dlaczego się do mnie nie odzywasz?- zapytał złośliwym tonem, marszcząc brwi i zabierając ręce z talii dziewczyny.
 Bo chcę cię chronić. Bo nie możesz przeze mnie cierpieć. Bo bardzo cię lubię, pieprzony debilu.
Postanowiła nie odpowiadać, nie mając przygotowanej wcześniej w miarę inteligentnej odpowiedzi. Milczała więc.
Andy zacisnął usta w wąską kreskę. Wyglądało na to, że nie zamierzał ustąpić. Ostre rysy jego twarzy nabrały groźnego wyrazu, a stalowe oczy przewiercały ją bezlitośnie. Wciągnęła powietrze i powoli wypuściła je przez zęby. Nie podda się. Nie wolno jej.
Andrew westchnął.
 - Dobra. Jeśli nie chcesz się odzywać, nie odzywaj się. Nie obchodzi mnie to.
Addams podobała się ta odpowiedź. Opierając ciężar ciała na nadgarstkach, przekręciła się i ześlizgnęła z parapetu. Nie przewidziała jednego.
Po dziesięciu minutach spędzonych w jednej, niewygodnej pozycji na wąskim parapecie, jej nogi były sztywne, zupełnie jak u manekina. Już miała runąć na podłogę, gdy Andy przytrzymał ją w talii i lekko popchnął na brzeg łóżka, kucając naprzeciwko niej.
 - Zmieniłem zdanie. Jednak mnie obchodzi - mruknął, kładąc głowę na jej kolanie. - Jamie, żyjemy ze sobą, mieszkamy razem i gwarantuję ci, że to będzie trwało jeszcze przez dość długi czas. Dobrze radzę, nie buduj wokół siebie muru, bo znajdę sposób, żeby go przebić. I będę przy tym równie brutalny, co ostatnio.
Spojrzała na jego głowę, ułożoną ufnie na jej zgiętych nogach. Niewidzialna dłoń nagle ścisnęła jej gardło, odbierając oddech i mowę. Miała ochotę krzyczeć, ale... nie mogła.
 - Hej, malutka. Shh, nie chciałem cię wystraszyć - sprostował szybko Andy, widząc przerażenie w jej oczach. Zimnymi opuszkami palców dotknął jej policzka - Boisz się mnie Jamie. To dlatego.
Drżący oddech wyrwał się spomiędzy jej warg, kiedy odpowiadała ciche "nie".
Mężczyzna powoli podniósł się z kolan i usiadł obok niej, obejmując troskliwie ramieniem. Widziała, że mocno nad czymś myślał. Przez chwilę nawet zastanawiała się o czym, lecz wszystkie jej domysły okazały się błędne.
 - Wyjeżdżam - poinformował, drugą ręką nerwowo rozmasowując kark. - Nie na długo. Maksymalnie trzy dni.
 - Co będzie ze mną?
Zamilkł na chwilę.
 - Charlotte się tobą zaopiekuje. Jutro z samego rana cię do niej zawiozę.
A więc taki miał plan. Cóż, mogła się tego spodziewać.
Chociaż.. nie. Po Andym nigdy nie wiadomo było, czego można oczekiwać.

xxxx

Następnego dnia już o siódmej rano siedziała na tylnym siedzeniu czarnego audi, z oczami przewiązanymi czarną chustką. Andy, gdy jeszcze spała, zaniósł ją w piżamie na tylne siedzenie samochodu, uprzednio nie podejmując próby obudzenia jej. Nie przeszkadzało jej to, co prawda, ale fakt, że dopuścił się czegoś takiego, niezmiernie ją irytował. Przez kilka minut ciszyła się nawet, że nie będzie go widziała przez jakiś czas. Ale to minęło. Zorientowała się, że będzie za nim tęsknić, choć będzie przy niej Charlie, która z pewnością będzie bardziej życzliwa od niego.
Po dziesięciu minutach jazdy Andy zatrzymał się gwałtownie. Po chwili usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, a później została wyniesiona z samochodu na rękach.
Nie protestowała. Nie było sensu, bo już po chwili postawił ją na ziemi i zdjął z jej oczu opaskę, po czym zapukał do drzwi.
Nie musieli czekać długo. Drzwi otworzyły się, a w nich stanęła rozczochrana Charlotte ubrana w szare onesie z nadrukowanymi krasnoludkami.
 - Jak zwykle wyglądasz pięknie - powiedział Andy z nutką sarkazmu w glosie, całując przyjaciółkę w policzek. Jamie zmarszczyła brwi. - Przysięgam, później ją zabiorę.
 - Możesz mi ją zostawić - zaśmiała się Charlie, łapiąc dłoń szesnastolatki i wciągając ją do środka. - Miłej podróży, skarbie - uśmiechnęła się szeroko, zamykając drzwi przed jego nosem i nie dając dojść do głosu. - No. To teraz sobie porozmawiamy.






______________________________________________________________
Od autorki: Stało się. Wena opuściła mnie na dłużej, niż miesiąc.
Wyjątkowo opornie szło mi pisanie tego. W ogóle, najchętniej wyjebałabym ten rozdział, ale za długo się z nim męczyłam, żeby teraz go nie wstawić, no.
W ramach rekompensaty, w tym miesiącu postaram się (nie obiecuję) napisać jeszcze dwa rozdziały. Cholera, nigdy nie potrafię przejść do akcji. Nigdy, ugh.
A tak w ogóle, co tam u Was? Chodzi ktoś jeszcze do szkoły, czy wyznajecie ideologię (ideologię xd) yolo i olaliście to? Ja postanowiłam sobie, że będę chodzić do końca, bo mamy tzw. luźny tydzień. Nie robimy nic, ewentualnie oglądamy filmy i kończymy na pojedynczych lekcjach materiał. Plus, chcę na ostatnich lekcjach chemii i fizyki wykorzystać wszystkie nieprzygotowania.
Widzę, że trochę Was tu mniej, ale to nic. Rozumiem, miałam dość długą przerwę, ale w pewnym sensie to dobrze, bo jesteśmy już za połową bloga, wiecie? Nie chcę go kończyć aż tak szybko. Przywiązałam się do Marmolady i spółki, związałam się z nimi i myślę o pisaniu nawet przed snem, zamiast jak normalny człowiek zasnąć sobie spokojnie i niczym się nie zamartwiać.
Dawno tak się nie rozpisałam pod żadnym postem. Okej, już nie nudzę, bo za chwilę będzie tego więcej niż rozdziału.

12 komentarzy - nowy rozdział
 

REKLAMA

rassysfanfics.blogspot.com
oreuis
.
.
.
.
.
.