poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 4

Dzień trzeci

  - Do jasnej cholery, Jamie, przysięgam, że cię zabiję!
Jego wrzask wdzierał się wraz ze światłem przez wąską szczelinę między drzwiczkami szafy. Jamie nie zamierzała wychylać się ze swojej kryjówki. Wśród wiszących na metalowym drążku ubrań, schowana za czarnym płaszczem czuła się bezpiecznie.
W smudze światła unosiły się drobinki kurzu, sprawiając, że chciało jej się kichać. Miała wrażenie, że tańczą w zastraszająco szybkim rytmie łomotania jej serca. Słyszała, jak krew wartkim strumieniem przepływa w jej żyłach, niosąc ze sobą grudki lodu, które w jedną chwilę mogłyby oblepić jej serce, lub przyprawić o paraliż. Cóż, taka śmierć i tak byłaby milion razy lepsza niż to, co prawdopodobnie szykował dla niej Andy.
Odgłos ciężkich kroków zawisł w powietrzu, a Jamie wstrzymała oddech. Podkuliła mocno nogi i objęła je ramionami, starając się opanować bicie serca, które obudziłoby umarłego. I wtedy światło zalało jej wilgotną od łez twarz.
Jego sylwetka zdawała się lśnić na tle słonecznych promieni. Nie widziała wyrazu jego twarzy, choć była pewna, że nie jest to przyjemny grymas.
Andy wyciągnął ramiona i zacisnął w pięściach jej sweter. Szarpnął mocno jej ciałem i wyciągnął z szafy, stawiając na równe nogi, następnie pchnął na ścianę i oparł pięści po obu stronach jej głowy i pochylił tak, że ich twarze dzieliło kilka centymetrów.
Przygotowana na kolejny siarczysty policzek zacisnęła powieki i przylgnęła mocniej do ściany. Gdy po kilku sekundach nie poczuła na policzku palącego bólu, otworzyła nieśmiało oczy. Porywacz patrzył na nią, lecz w jego spojrzeniu nie dostrzegła zdenerwowania, a mieszankę smutku i zawodu.
Kierowana nieznaną jej dotąd siłą, położyła dłoń na jego policzku i pogłaskała szorstką skórę. Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz, choć mogła to być jedynie gra światła.
 - Przepraszam..- szepnęła i spuściła wzrok, zdając sobie sprawę, że zbyt długa patrzyła na jego usta.
 - Po prostu przestań uciekać- westchnął ciężko. - Nie chce cie krzywdzić, ale nie pozostawiasz mi wyboru, Jamie - Odsunął się kilka kroków i opadł na łóżko, pocierając pokrytą zarostem twarz i zmęczone oczy. - Nie chciałem, żeby cokolwiek ci się stało, rozumiesz? Ale nie potrafię się kontrolować. Nie mogę.
Jamie przełknęła ślinę, powoli podeszła do niego i przykucnęła obok. Dobrze wiedziała, że nie powinna. Wielokrotnie słyszała o dziewczynach, które dawały się omamić porywaczom. Oddawały im się, nie zważając na swoje uczucia. Myślały, że właśnie tak trzeba. Że jeśli "będą dla nich miłe", oni zwrócą im wolność.
I ona też czuła się jak jedna z tych naiwnych dziewcząt. Kiedy ufnie położyła głowę na jego kolanach i pozwoliła, by głaskał ją po włosach, gdy objęła jego nogi ramionami i przez długa chwilę milczała, próbując przekazać mu, że będzie posłuszna.
 - Nie będę - wychrypiała.
Och, gdyby tylko mogła pomóc temu człowiekowi. Poprzedniej nocy słyszała, jak łkał przez sen. Mruczał niewyraźne przeprosiny i obietnicę milczenia. Zdawała sobie sprawę, że nie była ona kierowana do kumpla, który spieprzył coś ważnego. Była to rozpaczliwa próba ucieczki, wyparcia tego, co krył głęboko w sobie.
Ale... Co ona, mała Jamie Addams miała z tym wspólnego?
Nigdy wcześniej nie widziała go na oczy. Może coś przegapiła? Och, oczywiście. W końcu Andy tyle o niej wiedział. Nie zdziwiłaby się nawet, gdyby znał jej oceny z ósmej klasy, albo miał spis i zdjęcia wszystkich obrazów, które do tej pory ujrzały światło dzienne. W końcu była artystką - i to nawet dość dobrą. Jej rodzice mieli wpływy,więc nie trudno się domyśleć, że kilka jej "dzieł" wisiało dumnie w bibliotekach, czy gabinetach niektórych prawników, kumpli ojca.
Chyba, że rozwiązaniem zagadki byli właśnie jej rodzice.
 - Andy? - zawołała cicho, lecz kiedy spojrzał w jej oczy, nagle otępiała.
 - Słucham, Jamie. Mów - zachęcił, zakręcając na palcu jeden z niesfornych rudych kosmyków.
 - Porwałeś mnie.. przez moich rodziców?
Widziała, że się waha, dobierając kolejne słowa. W jego zmęczonych oczach widziała udrękę i zmartwienie, jakby prawda miała go zabić.
 - Tak. To przez nich - wyjawił, po czym pogłaskał ją po lekko zasinionym policzku.
 - Ale.. nie chciałeś od nich okupu, prawda? Wtedy musiałbyś im udowodnić, że nic mi nie jest. A ty.. dlaczego.. Nie. Po co to zrobiłeś?
Andy wstał i niespokojnie zaczął przechodzić się po pokoju. Zagryzł mocno dolną wargę i zacisnął dłonie w pięści, gdy ona nieobecnym wzrokiem podążała za jego cieniem. W końcu odwrócił się do niej i upadł na kolana. Ich twarze znalazły się na równej wysokości, a oni, wpatrzeni w swoje oczy starali się zakończyć wojnę i przynajmniej przez kilka minut żyć ze sobą w pokoju.
 - Chciałem, żeby zobaczyli, jak to jest stracić wszystko w kilka chwil.
Podniósł się i podał jej rękę. Jamie niepewnie złapała jego dłoń, by mógł pomóc jej wstać. Skołowana nie rozumiała już, czy może mu zaufać i przestać bać o swoje życie. Czy był niebezpieczny? Z pewnością tak. Czy byłby w stanie zrobić jej krzywdę? Owszem.
A mimo to, zaczynała mu ufać.
To niedorzeczne, Jamie. Otrząśnij się!
Andy przez dłuższą chwilę szukał czegoś w jednej z szuflad w meblościance. Obserwowała, jak przewraca niezidentyfikowane papiery, a w końcu ze zwycięską miną wyciąga z szuflady podłużne pudełeczko i rzuca je w jej kierunku. Złapała mały pakunek i przyjrzała mu się. Przez krótką chwilę na jej twarzy pojawiło się zdziwienie, lecz później dotarło do niej, co chciał jej przekazać.
Och, jak mogła być tak głupia?

xxxx


Była wściekła, gdy myślała o tym, co miała zrobić. Mogłaby to przecierpieć, gdyby poprosił ją w cywilizowany sposób. Nie uskarżałaby się. Byłaby cicho, potulna i grzeczna. Nie pisnęłaby nawet słówka sprzeciwu.
Tymczasem on próbował zdjąć z niej sweter. Zażenowana poprosiła, by dał jej chwilę. Obiecała, że rozbierze się sama i zrobi wszystko, co będzie sobie życzył. Chciała tylko, by wyszedł. Z ręką na sercu zadeklarowała, że gdy będzie gotowa, przyjdzie do niego.
Z cichym westchnieniem wychyliła się z sypialni Andy'ego i niezauważona przemknęła do łazienki, chowając pod koszulką pudełeczko, które wypalało ziejąca dziurę w jej dłoni. Gdy patrzyła na folię zabezpieczająca, robiło jej się niedobrze. 
Nerwowo przełknęła resztki śliny i złapała rogi koszulki, uprzednio rzucając opakowanie na pralkę. Przysiadła na rogu wanny i podobnie jak Andy wcześniej, oparła łokcie na kolanach, ukrywając twarz w dłoniach. Nie mogła stracić najcenniejszej rzeczy, jaką miała. Jeśli podejmie zbyt pochopną decyzję.. może tego żałować.
 - Jamie, czekam na ciebie!- Andy kilkukrotnie zapukał do drzwi łazienki. Jamie uniosła głowę i założyła za ucho niesforne kosmyki.
 - Za chwilę przyjdę. Daj mi kilka minut - powiedziała, wstając.
Andy ustąpił i już po chwili jego kroki ucichły na schodach. Dziewczyna podeszła do pralki i z nienawiścią wpatrywała się w nieotwarte opakowanie czarnej farby do włosów.
 - Albo ty, albo ja. Chyba że...
Wtedy nie wiedziała jeszcze, jaki błąd popełnia.

xxxx

Niespełna pół godziny zajęło jej stworzenie na ciele wzorów, które zazwyczaj umieszczała na szkicowanych przez siebie postaciach. Za pomocą jednej tubki farby i wykałaczki. Mozolnie tworzone rysunki zakrywały całe jej ramiona, podbrzusze, kawałek żeber i uda. Sprytnie wykorzystała rozcięcia na swoich ramionach, przemieniając je w pyski rozwścieczonych wilków. Drobne znamiona rozsiane na prawym barku zmieniła w gwiazdozbiory, a kolorowe plamy na dłoniach - w splecione ze sobą kwiaty. Teraz była o wiele bardziej charakterystyczna, niż przedtem. Mało kto mógł mieć burzę rudych loków na głowie i "tatuaży" na ciele.
Po chwili zastanowienia chwyciła nową wykałaczkę i podjęła próbę odtworzenia tatuaży Andy'ego. Litery na kciukach zdecydowanie odpadały. Podobnie mała dziewczyna na ramieniu; na nią zabrakło miejsca. Z niemałym skrępowaniem starała się przypomnieć wszystkie rysunki, jakie zdobiły ciało porywacza. Wtem wpadła na doskonały pomysł. Wykałaczką zamoczoną w farbie zaczęła formować serce z ważką w środku zaraz pod prawym obojczykiem. Przygryzła wargę, patrząc, jak farba powoli wnika w jej mleczna skórę, tworząc na niej skomplikowane, brązowe pajęczynki.
Uśmiechnęła się pod nosem, zdając sobie sprawę ze swojego postępku. Pospiesznie wytarła resztki farby z ciała i założyła jego sweter, sięgający połowy uda. Otworzyła drzwi i nim zdążyła zrobić chociażby krok w stronę wyjścia, on przepchnął się obok niej i z impetem zatrzasnął drzwi.
 - No kurwa mać, daj dziecku farbę do włosów! - złapał się za głowę, widząc na jej udach, co prawda dość oklepany, lecz niemal profesjonalnie wykonany motyw Księżniczki Zombie. - Co jeszcze zrobiłaś? - Rozejrzał się po pomieszczeniu, lecz nie zauważył żadnych zniszczeń i odetchnął z ulgą.
Na usta Jamie wpełzł mimowolny, złowieszczy uśmieszek. Złapała rogi swetra, orientując się, że mogła nie przemęczać się zakładaniem go i podciągnęła materiał do góry. Wszystkie jej malunki ukazały się w pełnej okazałości, choć jeden z nich, sporej wielkości wąż wijący się od uda, przez podbrzusze, znikał pod bandażem na żebrach.
 - Jeśli chciałaś mnie tym wyprowadzić z równowagi, to ci nie wyszło - odwzajemnił uśmiech i zbliżył się do niej. Jamie instynktownie cofnęła się do tyłu, lecz na powrót przyciągnął ją do siebie i ułożył dłonie na jej biodrach. - Podoba mi się ten wąż. Miło, że nawiązałaś nim do swojego charakteru i znaczenia drugiego imienia.
Addams uniosła brew i szarpnęła lekko swoim ciałem. Andy jeszcze mocniej przycisnął ją do siebie.
 - O co ci chodzi? - syknęła. - Wcześniej wściekałeś się za każdą pierdołę, a teraz?
 - Wiem, że to na ciebie nie działa. Jamie, nie jestem idiotą. Zdążyłem zauważyć, że wyzwiska, poniżanie i bicie cię nie rusza. Tym bardziej, gdy wiesz, że na to zasłużyłaś. W rzeczywistości boisz się czegoś zupełnie innego, prawda? - wyszeptał, pochylając się nad nią. Jego gorący oddech drażnił jej ucho.  - Boisz się, że zechcę cię dotykać w sposób, o jakim do tej pory nawet nie myślałaś.
Jamie zesztywniała. Wszystkie jej mięśnie były napięte do granic możliwości, niczym u drapieżnika gotowego do ataku. Ona jednak była ofiarą. Ofiara swojej własnej głupoty i jego skomplikowanego toku myślenia. Cóż, mogła się tego spodziewać, naiwna.
 - Wcale, że nie - zaprotestowała. - Nie boję się ciebie.
 - Nie boisz? - Przycisnął ją mocniej do siebie, kładąc dłoń w dole jej pleców. - Więc może zaczniesz, jeśli powiem ci, że od prawie pięciu lat nie miałem żadnej styczności z kobietą?
 - Dlaczego mnie to nie dziwi?- sapnęła, odchylając głowę. Jego spojrzenie przewiercało jej czaszkę na wylot.
 - Może dlatego, że ty nigdy nawet się nie całowałaś? - zasugerował.
 - Skąd możesz to wiedzieć? Nie widziałam żadnej karteczki z taką informacją - odpyskowała.
Przez krótką chwilę czuła się tak, jakby kłóciła się ze starym znajomym. Andy uśmiechał się złośliwie, aczkolwiek całkiem przyjaźnie. Obawy, jakie żywiła, na kilka sekund znikły, nie pozostawiając po sobie śladu.
 - Jesteś całkiem odważna, jak na szesnastolatkę - stwierdził, a w jego głosie słychać było uznanie.
 - A ty całkiem kobiecy, jak na faceta.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
 - Wiesz co? Miałem nie robić ci fizycznej krzywdy, ale jestem tego coraz bliższy.
Jamie przestąpiła z nogi na nogę, starając się nie okazywać, jak bardzo jest przerażona. Gdy adrenalina i złość  ustąpiły, poczuła się jak flak. Ledwie udawało jej się zachować maskę aroganckiej i pyskatej, i nie rozpłakać się przy tym. Miała zamiar zripostować, lecz znów ją ubiegł, mówiąc coś, co spodziewała się usłyszeć już kilka minut wcześniej:
 - Koniec żartów. Rozbieraj się.


___________________________________________________________________
Od autorki: No, zboczuchy, kto miał kosmate myśli?
Nie mam siły pisać niczego od siebie. Jestem padnięta po konkursie z fizyki, który swoją drogą zawaliłam, jest 22.28, a ja muszę się jeszcze ogarnąć i odrobić lekcje.
Komentujcie, komentujcie! Widzę, że przybywa coraz więcej czytelników i bardzo mnie to cieszy!
A te cztery x, które mogą się wyświetlać jako ó, to coś w rodzaju przeskoku.  
No, to dobranoc. 

środa, 25 marca 2015

Rozdział 3

Jamie przez dobre trzy godziny leżała w bezruchu na kanapie, opatulona kocem jak malutkie dziecko. Rany na jej plecach były opatrzone, lecz mocno ściśnięty na żebrach bandaż, a co za tym idzie każdy kolejny oddech, przynosił jej coraz większy ból. Andy opatrzył ją umiejętnie, choć o wiele za mocno. Nie mogła narzekać – w końcu nie zamknął jej nigdzie, pozwolił spać w cywilizowanych warunkach, a jakby tego było mało, miała mieć pełny dostęp do wszystkich pomieszczeń w domu, z wyjątkiem jego sypialni i piętra. Co z tego, że mogła się udusić? Zmarłaby w luksusie, którego nie doświadcza żadna porwana osoba.
Andy nie przypominał w najmniejszym stopniu porywacza. Był miły, odnosił się do niej z szacunkiem, dał jej ubranie. Nie obchodziło ją, że bielizna była za duża, a bluza zawijała się za każdym razem, gdy chciała przekręcić się na zdrowy bok. Grunt, że nie paradowała przed nim nago, co byłoby całkowitym pogwałceniem jej  prywatności i poczucia własnej wartości. Zaopiekował się nią, choć był bardzo powściągliwy w tym, co mówił. Odkąd odzyskała przytomność nie powiedział jej o sobie niczego, dzięki czemu mogłaby uwzględnić jego tożsamość. Był przebiegły i inteligentny. Stanowił dla niej prawdziwe wyzwanie, bo, gdyby okazał się być nieostrożnym idiotą, bez problemu wykradłaby mu telefon, odnalazła kluczyk i uciekła, lub obezwładniła go. Wtedy mogłaby zadzwonić do matki lub ojca, ewentualnie pod numer alarmowy.  Ale Andy zachowywał pełnię ostrożności. Jej telefon zniknął z torby, podobnie jak wszystko, co mogłoby nadawać sygnał z jej położeniem. Jak się domyślała, karta SIM telefonu już dawno leżała złamana gdzieś pośród pustkowia.
Rzuciła krótkie spojrzenie na książkę leżącą na małej ławie przed nią. Miała może trzysta stron, nieciekawą okładkę, której autorem był jeden z najgorszych grafików, o jakim kiedykolwiek słyszała i nudny, zniechęcający do lektury opis. Andy dał jej ją do przeczytania w nocy, żeby nie zasypiała. Cóż, nie dziwiła mu się. Z tego, co zauważyła, na zmianę traciła i odzyskiwała przytomność przez ładne pięć godzin. Mogła mieć jakiś uraz głowy.
Rozumiała w pełni jego intencję. Wielokrotnie czytała, lub słyszała o tym od matki. Osobie, która doznała uderzenia w głowę, lub chociażby długotrwałego zaniku świadomości, powinno się nie pozwalać na sen przez okrągłą dobę. Pozostało dwadzieścia jeden godzin.
Wzięła tomiszcze do ręki i przyjrzała mu uważnie. Nie kojarzyła nazwiska autora, choć wątek; tajemnicze morderstwo, znikający ludzie i jeden, ale bardzo inteligentny, poważany detektyw na tropie mordercy, który pod koniec śledztwa zapewne dostanie załamania nerwowego z powodu braku poszlak, a potem wpadnie na genialny pomysł, i morderca zgnije w więzieniu, był jej doskonale znany. Mogłaby streścić mu tę książkę w dwie minuty, nie przeczytawszy wcześniej ani jednej strony.
Podobnie robiła ze szkolnymi lekturami.
Po omacku namacała dłonią włącznik lampy stojącej obok kanapy. Żółtawe światło błyskawicznie rozświetliło ciemne pomieszczenie, docierając nawet do najbardziej skrytych zakamarków i rzucając na ściany długie, przerażające cienie. Wyobraźnia zaczęła płatać jej figle.
Przez krótką chwilę zdawało jej się, że za oknem ktoś stoi i patrzy w jej szare oczy, które teraz błyszczały od strachu. Długie, cieniste szpony muskały jej skórę, pozostawiając po sobie nieprzyjemne mrowienie i przerażający chłód.
Pospiesznie zerwała się z kanapy, zrzucając z siebie koc i cofnęła kilka kroków do tyłu. Do jej uszu dotarło skrzypnięcie, jak podejrzewała z sypialni Andy’ego. Obudziło go światło? Czy może jej ciężkie kroki na ciemnych panelach?
Miała wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy z jej piersi, wyrwie się z pułapki, z której próbowało uciec przez ostatnich kilka godzin. Jej oddech gwałtownie przyspieszył.
Niech mnie ktoś przytuli – przemknęło jej przez myśl.
Błyskawicznie odrzuciła swoje bezsensowne wymysły. Jedyną osobą, która mogłaby ją teraz przytulić, był chłopak śpiący kilka metrów dalej.
Obróciła się i oparła plecami o kuchenny blat. Wzięła oddech na tyle głęboki, na ile pozwalał jej opatrunek i spuścił głowę.
To tylko wyobraźnia, Jamie. Nie ma się czego bać.
Wypuściła powietrze nagromadzone w płucach i zabrała łokcie z blatu, po czym założyła je pod piersiami.
Później rozległ się trzask.
Spojrzała w dół i jęknęła. Zbiła niemal pełną popielniczkę, w efekcie czego popiół, ostre odłamki i filtry papierosów walały się na podłodze. Przykucnęła obok i zaczęła zbierać malutkie kawałeczki, kiedy w oczy rzuciły jej się.. klucze. Schowek w popielniczce? Sprytne. Ale nie dość sprytne.
Zerwała się z podłogi, całkowicie pewna, że dźwięk obudził właściciela domu. Nie myliła się. Zza drzwi słychać było stek cichych, zduszonych przekleństw, a później skrzypnięcie podłogi. Nie miała czasu.
Szybciej, Jamie, szybciej!
W momencie znalazła się przy frontowych drzwiach domu i trzęsącymi się dłońmi usiłowała trafić w dziurkę od klucza. Wszystkie jej starania szły na marne, gdy klucz uderzał wszędzie, z wyjątkiem otworu dla niego przeznaczonego. Jeszcze raz ostrożnie spróbowała wycelować w zamek, lecz klucz nagle okazał się być zbyt duży.
Powstrzymała szloch zawodu. I wtedy drzwi „zakazanej” sypialni się otworzyły.
Nie zdążyła nawet spojrzeć na Andy’ego. Znalazł się przy niej w ułamku sekundy, złapał mocno za szyję, podniósł i z całej siły przycisnął ją do ściany.
 - Co ty, do kurwy jasnej, robisz?
Ton jego głosu niczym nie przypominał tego sprzed trzech godzin. Stracił tą przyjazną nutkę, którą zastąpiła złość, frustracja i gardłowe warczenie. Brzmiał jak dzikus – niebezpieczny i nieprzewidywalny.
 Kluczyk wypadł spomiędzy jej kościstych palców. Zaczęło brakować jej tchu.
 - Nic.. – wydusiła tylko, zaciskając swoje zabarwione na najróżniejsze kolory palce na jego nadgarstku. Starała się rozluźnić jego uścisk.
 - Nic? Kurwa mać, jakie nic?!Ostrzegałem cię, że ucieczki będą surowo karane!
Przysunął się do niej. Nie musiał już nawet jej podtrzymywać. Mogła przysiąc, że właśnie stała się częścią ścinany na stałe.
 - Nie.. bij… 
 - Bić? O nie, Jamie, nie mam zamiaru cię bić – sapnął.
Z ogromnym trudem łapała oddech.  Jego druga dłoń zacisnęła się na odkrytym udzie Jamie. Jęknęła.
 - Proszę, nie.
Gwałtownie odsunął się od niej. Jej kolana uderzyły o podłogę, rozsyłając promieniujący ból po całym jej ciele. Plecy machinalnie wygięły się w łuk, głowa lekko uniosła.
Andy to wykorzystał.
Złapał jej podbródek i spojrzał w oczy z chęcią mordu. Następnie wymierzył jej mocny policzek, a ona zatoczyła się w bok, zasłaniając twarz włosami.
To również wykorzystał.
Rude loki błyskawicznie owinęły się wokół jego pięści. W mgnieniu oka przywrócił ją do pionu i znów przycisnął do ściany, tym razem umieszczając kolano miedzy jej udami.
Spojrzał na jej twarz, wielkie z przerażenia oczy, które w mdłym świetle były zielone, miejscami wręcz wpadające w jasny, miodowy brąz. Po jej policzkach spływały łzy.
 - Rozepnij mi spodnie – warknął.
Jamie była zdruzgotana.
 - Co?
 - To co słyszałaś. Rozepnij mi spodnie. Już!
Przełknęła nerwowo ślinę i - zupełnie tak, jak to robiły dziewczyny na filmach – przesunęła dłonie z jego klatki piersiowej, do rozporka. Dopiero teraz zauważyła, że miał na sobie jeansy, których zapewne zapomniał zdjąć. Przez chwilę walczyła z guzikiem, lecz finalnie, choć była to jedna z jej porażek, pokonała zbyt małą dziurkę i mogła zająć się zamkiem, który powoli rozsunęła.
 - Klęknij.
Jego ton stał się bardziej miękki. Delikatniejszy, ale nadal władczy i nieprzyjazny. Posłusznie zaczęła osuwać się na kolana, asekurując się jego biodrami, na których znalazła miejsce idealne dla swoich rąk. Coś jednak jej przeszkodziło. Spojrzała w dół, wprost na jego kolano, tkwiące pomiędzy jej nogami.  Skierowała na jego twarz wymowny wzrok. Andy powoli cofnął nogę, w zamian jednak ułożył rękę zaraz pod jej pośladkami. Gdy powoli zsuwała się w dół, opuszki jego palców przesuwały się po skórze, znikały na chwilę pod ubraniem i bielizną.
 - Co teraz? – zapytała najciszej, jak tylko potrafiła. Na wysokości oczu miała jego podbrzusze i kilka ciemnych włosków, biegnących wąską linią do pępka.
 - Teraz grzecznie przeproś.
 - Przepraszam.
Oficjalnie cała jej godność, cały honor i duma stały się przeszłością. Poniżył ją bardziej niż nauczyciel plastyki, gdy podczas jednej lekcji skrytykował wszystkie jej prace.
Później, rzecz jasna, musiała razem ze swoją rodzicielką stawić się w gabinecie dyrektora, po tym, jak ona skrytykowała (używając przy tym bardzo ostrych słów) nauczyciela i jego kwalifikacje.
 - Ładnie przeproś – przewrócił oczami.
Mało brakowało, a w geście rozpaczy uderzyłaby głową o najbliższą płaszczyznę, jednak zważywszy na fakt, że najbliższa płaszczyzna łączyła się z jego kroczem, zrezygnowała.
 - Ładnie przepraszam.
Czuła, jak jego dłoń przesuwa się powoli po jej kręgosłupie, między łopatkami i po zaciśniętym bandażu. Pomagając sobie drugą dłonią i lekko się przy tym pochylając, rozluźnił „duszące więzy”. Następnie podniósł ją, upokorzoną i zapłakaną i kciukiem otarł z jej policzka łzę.
 - Jeszcze raz spróbujesz uciec, a przysięgam, że twoje pełne usteczka będą miały więcej do roboty przy przeprosinach.
Energicznie pokiwała głową na znak, że wie, o co mu chodzi. Bo wiedziała i to nazbyt dobrze.
 - A teraz, jak przystało na posłuszną dziewczynkę, pójdziesz spać. Ale nie tam! – nie zgodził się, gdy nieśmiało wysunęła nogę w stronę kanapy. – Śpisz ze mną.
Nie ruszyła się nawet o milimetr, gdy odszedł od niej i zgarnął z kanapy koc oraz poduszkę, po czym skierował się do swojej sypialni. Zatrzymał się w drzwiach i patrzył na nią wyczekująco.
 - Przyrosłaś do podłogi? – uśmiechnął się z kpiną.
Och, tak, oczywiście. Przecież powinna już leżeć w jego łóżku rozebrana i gotowa do działania.
 - Naprawdę nie mogę spać na kanapie?
 - Nie- warknął, ostentacyjnie przesuwając się w bok.
Nie mogąc się powstrzymać, prychnęła z pogardą i skierowała się w jego stronę. Nie zwracając uwagi na dwuznaczny uśmieszek kwitnący na jego ustach, weszła do pomieszczenia i usiadła na ledwie widocznym w mroku łóżku. Chwilę później, pod jego karcącym spojrzeniem położyła się, zakrywając nogi kołdrą.
Nieśmiało rozejrzała się po pokoju. W niebieskawym świetle wpadającym przez okno, widać było jedynie niewyraźny zarys meblościanki i fotela, na który chłopak kilka sekund później rzucił koc.
Materac ugiął się pod jego ciężarem. Cień, który rzucał na ścianę, przypominał trochę lwa polującego na swoją ofiarę.
Po chwili cień zniknął, a Andy położył się niebezpiecznie blisko niej, obejmując ją w pasie ramieniem. Odszukał jej dłoń, schowaną przy podbrzuszu i schował w swoich. Jak na złość, ich ciała pasowały do siebie idealnie. Brunet oparł podbródek na czubku jej głowy i przyciągnął ją do siebie.  Ich biodra były połączone niczym najbardziej precyzyjna układanka.
Jamie chciała się przesunąć. Przez dłuższą chwilę wierciła się, próbowała wyrwać. Nic nie skutkowało. Jego uścisk był zaskakująco silny. W jego chudych ramionach było o wiele więcej krzepy, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
A może to ona była taka słaba?
 - Jamie, jeszcze raz się o mnie otrzesz, a przysięgam, że zrobię ci krzywdę – wyszeptał wprost do jej ucha.
Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, o co mu chodzi. A później o jej udo otarło się sporej wielkości wybrzuszenie. Wtedy zrozumiała.

xxxx

Pierwszy raz przyszło jej dzielić łóżko z mężczyzną, który prawdopodobnie był od niej starszy o dziesięć lat. Za każdym razem, gdy jej oczy zaczynały się zamykać, myślała o jego przyrodzeniu przyciśniętym do jej ud. Bez większego zaskoczenia odkryła, że świadomość jego niepożądanej bliskości rozbudzała lepiej niż mocna kawa, czy niekonwencjonalne obrazy teraźniejszych artystów.
W przeciwieństwie do Andy’ego, który przespał twardo całą noc i połowę poranka, ona nie zmrużyła oka aż do siódmej rano. Gdy się obudziła, zegarek stojący na stoliku nocnym wskazywał dziesiątą.
Przeciągnęła się z typową dla siebie kocią powolnością i gracją, i przetarła zapuchnięte, podkrążone oczy pięściami. Ziewnęła przeciągle i uchyliła ciężkie powieki.
Przez białe zasłony do pokoju sączyło się światło dnia. Meble wykonane z jasnego, najprawdopodobniej lipowego drewna pozbawione były naturalnej barwy, podobnie jak okładki książek ułożonych na półkach. Wszystko miało szarawy odcień, który zachęcał ją do zapadnięcia w głęboki sen, lecz powstrzymywała się przed tym z całych sił. Ostatecznie wstała i lekko chwiejnym krokiem podreptała do drzwi. Bose stopy bolały niemiłosiernie za każdym razem, gdy stawiała krok. Czuła się tak, jakby jej stawy wypełnione były wodą, a ciało ołowiem. Ledwie udało jej się otworzyć drzwi i przejść przez korytarz a następnie salon. Instynktownie zmierzała do kuchni, choć w rzeczywistości nie miała pojęcia, co robić. Przecież to nie był jej dom, a Andy nie był kimś, komu mogłaby zaufać. Utwierdził ją w tym przekonaniu w nocy.
 - Wyspana? – spytał życzliwie, patrząc na nią przez ramię.
 - Yhm – skłamała, nie chcąc wylewać wszystkich swoich trosk.
Andy stał przy kuchence i najwyraźniej próbował coś ugotować. Sądząc po zapachu, który do niej docierał, szło mu to całkiem nieźle, a na pewno o wiele lepiej niż jej. Był rozczochrany, ale wyglądał na wypoczętego. Spod jego oczu zniknęły sińce, skóra nabrała trochę koloru, usta wydawały się pełniejsze.
 - Właśnie widzę – westchnął, nakładając jedzenie do miseczki. Następnie postawił przed nią naczynie i dodał: - Smacznego.
 - Nie jestem głodna – burknęła, nawet nie patrząc na coś, co przypominało waniliowy kleik dla dzieci, do którego do tej pory miała słabość.
 - Nie obchodzi mnie to. Masz jeść.
 - Bo co? – spojrzała wyzywająco w jego oczy.
Zdawała sobie sprawę, że dla osoby postronnej cała sytuacja wydałaby się śmieszna. Ona; rozczochrana, niewyspana i praktycznie nieubrana, mierząca się wzrokiem z mężczyzną, który, jeśli tylko chciał, mógł ją skatować równie efektywnie jak w średniowieczu.
 - Bo nie chcę, żebyś mi się tu zagłodziła. Z resztą, jesteś tak chuda, że niewygodnie się z tobą śpi – mruknął, a na jego twarz wkradł się uśmiech. Gestem, do którego już przywykła, odgarną włosy z jej twarzy i założył za ucho, po czym jego uśmiech zgasł. – To ja ci to zrobiłem? – spojrzał na siniec na policzku Jamie i przesunął chłodnymi palcami po wystającej, czerwonej żyłce.
 - To wszystko mi zrobiłeś- spuściła wzrok.
 - Nie chciałem – powiedział cicho. - Przepraszam.
Przepraszał? Sądził, że tym jednym słowem zalecz wszystkie rozcięcia i stłuczenia na jej ciele? Jeżeli tak, grubo się mylił.
 - Skoro nie chciałeś, po co mnie porwałeś?
 - Dla zasady.
 - Zasady? – dociekała.
Nie odpowiedział. Odbił się dłońmi od blatu i skierował w stronę drewnianych, wąskich schodów. Przed wejściem na pierwszy stopień, mruknął:
 - Jak już skończysz, pozmywaj.
I zniknął.



______________________________________________________________________
Od autorki: Znów przepraszam za opóźnienie. Brak internetu, niestety i to przez cały tydzień.
Cóż, przynajmniej mogłam bez żadnego rozpraszania napisać rozdział, he. Ostatnio mam dziwny nadmiar weny, który zdecydowanie nie służy na kartkówkach i sprawdzianach. Mimo to w niedzielę postaram się dodać rozdział czwarty. Myślę nad pisaniem z perspektywy Biersacka. Jak mówicie, dobry pomysł? No cóż, co by tu jeszcze...
Ach, tak.
Widzę, ile osób to czyta (nie, nie ukryjecie się przede mną) więc proszę Was, wstawcie chociaż kropkę w komentarzu, żebym wiedziała, że jest w miarę okej. Nie wymagam wypracowań, ani nic takiego. Chyba, że ktoś ma ochotę, wtedy nie mam nic przeciwko.
I serdecznie przepraszam, że nie komentuję Waszych blogów, ale mam blokadę. Ktoś mnie nie lubi, huhu ☺
Do niedzieli! 

poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 2

Jamie nie miała pojęcia, ile czasu spędziła w bagażniku auta porywacza. Co chwila odzyskiwała przytomność, a później znów ją traciła. Równie dobrze mogło minąć wiele godzin, może nawet dni. Dla niej czas przestał istnieć. Walczyła o każdą sekundę świadomości, każdy, chociażby najmniejszy ruch. Oddychała płytko i nieregularnie. Powietrze było lepkie i gorące; każdy oddech palił jej płuca żywym ogniem. Łzy na jej policzkach dawno już wyschły, pozostawiając po sobie słone ślady i ogromną ujmę w jej pewności siebie. 
Ze wszystkich sił starała się uspokoić. Wiedziała, że panika w takich sytuacjach jest niewskazana. Matka dała jej wiele lekcji samokontroli, które jedynie przy potyczce z nauczycielką wzięły w łeb. Stopniowo nabierała powietrza, a później powoli je wypuszczała, starając się zignorować ogień wypełniający jej ciało. Palący ból nie istniał, wypierany przez wstyd i poczucie bezradności. Matka nie byłaby dumna, że dała się podejść jak dziecko. Przecież wielokrotnie tłumaczyła jej, jak ma się bronić. A ona? Oddała jeden, lekki cios.
Z jej oczu powoli wypłynęła nowa fala łez. Z wysiłkiem otarła je dłonią, po czym znów ułożyła rękę wzdłuż ciała. Tylko w ten sposób jej żebra nie zawadzały o ostry kawałek metalu, wystający spod samochodowej wykładziny. Całe ramie, co prawda było zakrwawione i posiniaczone, ale nie zwracała na to uwagi. Ręka była niczym w porównaniu z głową. Z jej skroni do tej pory sączyła się krew, zlepiając włosy i zalewając oczy.
Znajdowała tylko jedno słowo, które idealnie określało jej obecny stan. Beznadzieja.

 xxxx

Zimny wiatr muskał jej policzek. Rany szczypały uporczywie, a skóra ciągnęła się przy nawet najmniejszym ruchu. Rozchyliła powieki i nieobecnym, mętnym wzrokiem przesunęła po przednich siedzeniach auta, uchylonej szybie w drzwiach i radiu samochodowym, które nadawało ciche informacje ze świata polityki. Nikt nie mówił o zniknięciu Jamie Addams, małej córeczki jednego z najbardziej poważanych prokuratorów. Przez dłuższa chwilę z nadzieja wsłuchiwała się w brzęczenie odbiornika, jednak blok z informacjami zakończył się, a o porwaniu nie wspomniano ani słowa. Cóż, jedenaście wilii jednego z posłów było ważniejsze od jednej, nic nieznaczącej dziewczynki, która właśnie wbrew swojej woli jechała z nieznajomym facetem w zupełnie nieznane miejsce. To przecież nic szczególnego, prawda? Ile w końcu mogła być warta? Była chuda, słaba z matmy, a szczytem jej kulinarnych możliwości była zupka.
Chińska zupka.
Wyceniała siebie na jakieś.. sto dolarów. W końcu, gdyby okazała się fatalną gospodynią, albo zabaweczką do gwałcenia, można by ją zjeść. Podejrzewała, że jej mięso jest żylaste i niesmaczne, ale mimo to…
Oczywiście, każdy normalny człowiek myśli o swoich walorach kulinarnych, gdy jego życie wisi na włosku.
Westchnęła cicho, kierując wzrok na swoje ciało. Rany były opatrzone, skóra czysta. Nie widziała żadnych śladów krwi.  Jej twarz nie lepiła się od potu i łez. Była co prawda skrępowana, ale miękki materiał w żaden sposób nie był niewygodny. Krępował ruchy, owszem, ale nie wrzynał się w skórę i nie wycinał ran, jak wędkarska żyłka, którą kiedyś związano ją na obozie w ramach żartu.
Nagle samochód skręcił, a jej ciałem szarpnęło. Jęknęła, gdy klamra od pasa bezpieczeństwa wbiła się w jedno z potłuczeń na jej plecach.
 - Czyżby Śpiąca Królewna w końcu się obudziła?
Jego głos był niski i zachrypnięty. Mogła przysiąc, że obserwował ja we wstecznym lusterku, mimo że nie mogła widzieć jego twarzy.
 - Kim.. kim ty jesteś? Gdzie ja jestem?- spytała.
Jej ton; pewny siebie, zdecydowany, zaskoczył ją samą. Nie spodziewała się, że zdoła wydobyć z siebie jakikolwiek głos, który nie byłby przeraźliwym piskiem, albo kwileniem.
 - Zbyt dużo pytań – pokręcił głową porywacz.
Zrezygnowana na powrót położyła głowę na jednym z siedzeń  i mocniej podkuliła nogi. Nagle zrozumiała, że może być o wiele ciężej, niż przypuszczała. 
 - Mogę chociaż wiedzieć, jak masz na imię?
Mężczyzna przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad czymś, po czym, jakby od niechcenia, rzucił:
 - Andy. Mam na imię Andy.

xxxx 

Było jej zadziwiająco wygodnie, gdy obudziła się po kolejnej  utracie przytomności. Nie otwierała oczu, ale i bez tego mogła zgadnąć, że nie leży już na tylnym siedzeniu samochodu Andy'ego. Teraz klamry od pasów bezpieczeństwa nie wbijały się w jej plecy, uszy nie stawały się miękkie od dźwięku silnik, a jej kostki i nadgarstki były wolne. Gdyby uchyliła powieki, mogło by się okazać, że leży w obskurnej, starej piwnicy, zamknięta na pięć zamków, co i tak było by lepsze od... no właśnie. 
Bała się myśleć o tym, co mogłaby zobaczyć. Może porywacz miał zamiar czerpać z niej jakieś "korzyści" i postanowił zrobić z niej prostytutkę? Co, jeśli obudzi się na białej kanapie wśród innych skąpo ubranych dziewcząt, a zza szyby - nawet nie lustra weneckiego - będzie patrzyło na nią kilku obleśnych facetów, którzy muszą wyżyć się seksualnie? 
Delikatny dotyk na policzku tylko utwierdził ja w przekonaniu, że nie warto otwierać jeszcze oczu. Zacisnęła powieki mocniej, gdy miękki materac ugiął się pod czyimś ciężarem.
Jako artystka, konkretniej malarka, powinna dostrzegać w każdej sytuacji jakieś jasne strony; ciepły koc, którym była okręcona, przyjemny zapach męskich perfum zmieszany z zapachem lawendowego płynu do płukania, jednak teraz nie dostrzegała absolutnie żadnej. Tkwiła w ciemnym tunelu, bez nawet najmniejszej nadziei na światełko wybawienia albo chociaż pociąg, który zmiażdżyłby ją i ukrócił wszelkie cierpienia.
Chłodne opuszki palców przestały przesuwać się po policzku. Materac jednak nie odzyskał swojej właściwej formy. Był tam. Czuła, jak świdruje jej twarz wzrokiem, próbuje coś z niej wyczytać. Słyszała bicie własnego serca i krew, która płynęła w jej żyłach. Doskonale znała to uczucie. Towarzyszyło jej zawsze, gdy jej matka jechała na akcję policyjną i przez dłuższy czas nie wracała.Było nim przerażenie.
Czuła, jak zaczyna bawić się jej włosami. Owijał pojedyncze kosmyki wokół palca, splatał je, a potem powoli rozprostowywał. 
Gdyby nie okoliczności, uznałaby to za całkiem przyjemną pieszczotę. Lubiła, gdy ktoś dotykał jej włosów. Szczególnie wtedy, gdy robił to umiejętnie, nie ciągnął tak, jak to robią mali chłopcy w przedszkolu. 
Postanowiła, że najwyższy czas się "obudzić". Otworzyła oczy. Mężczyzną o zadziwiająco przyjemnym dotyku był.. Andy.
Wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Był całkiem przystojny, choć zupełnie nie w typie Jamie. Jego włosy były dość krótkie, lekko skręcone, ale mimo układały się dobrze. Oczy miał szare. W lekkim półmroku, jaki panował, wydawały się mętne i niebezpieczne, niczym oczy demona. Nos był mały, lekko zadarty. Zadziwiająco delikatny w porównaniu z zapadniętymi policzkami i pełnymi, lekko spękanymi wargami. Błyszczał w nim srebrny kolczyk.
Policzki pokrywał kilkudniowy zarost, który, musiała przyznać, całkiem mu pasował. Dodawał mu charakteru.
Och, miała nadzieję, że okaże się potulny jak baranek, a tatuaże na jego szyi, w szczególności ten, który przypominał przejechana małpę z doszytymi uszami nietoperza, wcale nie oddawały jego osobowości.
 - Co ty robisz? - jęknęła, przekręcając się na bok i patrząc na niego zza rogu czarnego, puszystego kocyka. 
 - Czekam, aż w końcu wstaniesz- mruknął zmieszany. Cóż, przyłapała go w chwili, gdy zajmował się tym, co miała na głowie. A to było dziwne.
W końcu był okrutnym porywaczem, nie powinien tego robić, prawda? Chyba, że był psycholem i zamierzał faktycznie wykorzystać ją na tle seksualnym. Wtedy takie zachowanie byłoby normalne.
Powinna przestać zadawać się z kumplem matki pracującym na wydziale kryminalnym. 
 - Wstałam, możesz przestać czekać- burknęła, podnosząc się do siadu. Syknęła z bólu, gdy rozcięta skóra na jej żebrach rozciągnęła się.
 - Jasne. Więc sama opatrzysz sobie to, co masz na plecach.
Jamie przewróciła oczami i wstała, z trudem utrzymując się na nogach. Kręciło jej się w głowie, ledwie mogła złapać równowagę, czy przejść kilka kroków.
Andy przewrócił oczami. Objął ją w pasie ramieniem, a jego palce wbiły się w jej miękkie ciało znajdujące się zaraz pod żebrami. Zacisnęła mocno zęby, starając się opanować i nie posłać mu morderczego spojrzenia.
Musiały minąć dwie chwile, zanim udało im się dotrzeć do łazienki. Było to małe pomieszczenie bez okien, wyłożone bordowymi kafelkami. Od połowy w górę, ściany pomalowane były białą farbą. Na jednej z nich wisiało sporej wielkości lustro i szafki z poskładanymi ręcznikami. Naprzeciwko stała wanna.
Jamie nigdy nie posądziłaby faceta o taki porządek. Sama, choć była dziewczyną, utrzymywała w warsztacie bałagan, mimo, że  jej matka wielokrotnie składała wniosek sprzątnięcie farb.
Do tej pory Addams miała w pamięci popołudnie, kiedy to po powrocie do domu jej mała pracowani była idealnie wysprzątany, farby ustawione kolorystycznie, a obrazy wystawione na światło, żeby szybciej wyschły. Wtedy myślała, że tamto popołudnie było najgorsze w jej życiu.
Myliła się.
 - Na co czekasz? Rozbieraj się - rozkazał Andy, patrząc na nią z wyczekiwaniem.
Dziewczyna spuściła wzrok i zaczęła bawić się bordową, długą nitką zwisającą z rękawa swetra. Wstydziła się rozebrać.
 - Jamie, w tym momencie się rozbierz, albo zrobię to sam. A to nie będzie przyjemne - warknął, po czym odkręcił kurek z ciepłą wodą i podszedł do niej. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał w oczy - Dla ciebie. Dla mnie będzie cudowne.
Jej policzki natychmiast pokrył rumieniec. Zrobiła krok w tył i odwróciła plecami do niego, po czym błyskawicznie ściągnęła sweter i położyła go na białym, łazienkowym krześle. W ślad za swetrem powędrowały legginsy, a później skarpetki i podkoszulek. Zaplotła ramiona pod piersiami i spojrzała na niego. Jej policzki płonęły tym samym ogniem, co włosy.
 - Dalej. Ja czekam.
 - Do cholery, nie rozbiorę się przy tobie do naga! - pisnęła.
Andy zrobił dwa kroki w jej stronę. Nie chciała się cofać. Nie okazała słabości, w skutek czego dwie sekundy później stała ze spuszczoną nisko głową, zmiażdżona spojrzeniem jego szarych, groźnych tęczówek.
 - W tej chwili do wanny - nakazał.
Posłusznie wykonała polecenie, próbując nie narzekać na niemożliwie gorącą wodę i to, że przykucnął zaraz obok niej, po czym zaczął oglądać rany na jej plecach. Podciągnęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę. On przesuwał powoli dłonią po jej żebrach, jakby próbując wyczuć, czy nie są w żaden sposób uszkodzone.
Później wziął do ręki gąbkę i zaczął zmywać krew ze skóry Jamie.
 - Posłuchaj mnie - powiedział. - Jeśli ty będziesz posłuszna wobec mnie, ja będę miły, rozumiesz? Żadnego pyskowania, sprzeciwu., Robisz to, co ja mówię, bo inaczej zamknę cię w piwnicy. Próby ucieczki będą karane bardziej surowo - Złapał ją za włosy, po czym pociągnął mocno w tył. - Nawet nie myśl, że cokolwiek ci odpuszczę.
Przełknęła nerwowo ślinę i pokiwała głową. Jego uścisk zelżał, a twarz przyjęła o wiele przyjaźniejszy wyraz.
 - Okej. Możesz wyjść. Wytrzyj się, pójdę po apteczkę - mówiąc to wstał i rzucił jej ręcznik. - I zapamiętaj dobrze to, co ci powiedziałem. Nie uciekniesz mi. Do najbliższego domu jest pół mili. To kompletne odludzie. Jeśli nie uda nam się dogadać, może być ci ciężko.
Chwilę później zniknął za drzwiami, zostawiając ją samą sobie i.. bez ubrań.

 xxxx

Okręcona w ręcznik, który ledwie zakrywał jej pośladki, wyszła z łazienki. Rozejrzała się, lecz w zasięgu jej wzroku nigdzie nie było. Salon skąpany był w niewyraźnym świetle lampy. Kanapa, na której leżała przykryta była kocem. Naprzeciw niej stała mała meblościanka z kilkoma książkami.
Oburzona zauważyła, że na ścianie nie ma absolutnie żadnych obrazów. Nie pogniewałaby się nawet, gdyby wisiały tu byle jakie repliki najgorszych bohomazów Picassa, Och, nawet za znienawidzonego przez siebie Auguste Renoira by się nie pogniewała!
Zaraz obok salonu znajdowała się mała, otwarta kuchnia. Tam również go nie było.
Powoli skierowała się do wspomnianego pomieszczenia. Rozejrzała się, choć nie za jedzeniem, a za jakimkolwiek kluczem. Nic takiego nie widziała.
w oczy rzuciła jej się dosyć wysoka półka. Wspięła się na palce i, jedną ręką przytrzymując zsuwający się ręcznik, starała się dosięgnąć klucza, który, jak jej się wydawało, był tam.
Gdy pod palcami nie wyczuła niczego, z wyjątkiem kurzu i breloczka, zrezygnowała z dalszych prób. Poprawiła materiał, który wciąż próbował obnażyć jej ciało i podeszła do lodówki, całej oblepionej karteczkami. Znajdowały się tam jej dane osobowe data urodzenia i plan lekcji. Oprócz tego krótkie informacje o rodzicach, godzinach ich pracy, przyzwyczajeniach.
 Madison Addams- McClain - notorycznie spóźnia się na drugą zmianę. PAMIĘTAĆ! Nie rzucać się w oczy w godzinach 7p.m - 7.30p.m.
Miała ochotę się roześmiać. Wiedział o niej bardzo wiele, a ona znała jedynie jego imię.
 Jamie Lilith Addams - słabo biega, za to dobrze maluje. Pamiętać! Nie połamać jej palców, bo zabije.
O tak, byłaby do tego zdolna.
Powoli oderwała wzrok od różnokolorowych karteczek, które diametralnie zmieniły jej humor. Jego uwagi, adnotacje były o wiele zabawniejsze od wszystkich żartów nauczycieli, jakie do tej pory słyszała.
 - Widzę, że już się rozejrzałaś.
Gwałtownie wykonała obrót. Andy stał wygodnie oparty o szafkę, trzymając w rękach długą, męską bluzę. Nie słyszała wcześniej jego kroków. Znów udało mu się ją zaskoczyć.
 - Um.. tak - wydukała.
 - Trzymaj. Zanim cała się zapalisz.
Podsuwał jej pod nos ubranie. Powoli odebrała je od niego, starając się nie patrzeć w przenikliwe, szare oczy.
 - Dziękuję - powiedziała, zdobywając się na odwagę.
Andy podniósł jej podbródek i wierzchem dłoni pogłaskał zaczerwieniony policzek.
 - Widzisz? Nie tak ciężko jest być grzeczną dziewczyną.

Gdyby tylko wiedział...



_____________________________________________________
Od autorki: Umieram. Kolejny ciężki tydzień? Czemu nie! Dowalcie 3 sprawdziany i kilka kartkówek, nikt się przecież nie pogniewa!
Oprócz mnie.
Wyjątkowo opornie szło mi pisanie tego rozdziału. Kilka razy usuwałam początek, który miał być z perspektywy Jamie, ale później mi się odmieniło i postanowiłam machnąć perspektywę Biersacka.
A później znów zmieniłam zdanie.
Dziękuję Wam bardzo za aktywność! To daje wielkiego kopa do działania!
No i dziękuję też Rassy, która wciąż ze mną wytrzymuje.
I tak, rozdziały będą pojawiały się w niedziele, poniedziałki, ewentualnie wtorki.
Pozdrawiam.

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 1

Było czwartkowe popołudnie, czwarta trzydzieści. Każda minuta dłużyła się niemiłosiernie podczas zajęć wyrównawczych z matematyki, której Jamie Addams wręcz nienawidziła. Głównym powodem jej niechęci była nauczycielka owego przedmiotu, profesor Spencer. Otyła kobieta po pięćdziesiątce, z twarzą pooraną bruzdami i krótkimi palcami zżółkniętymi od nikotyny. Na sam jej widok Jamie dostawała mdłości równie silnych, jak przy rozwiązywaniu zadań z trygonometrii, lub oglądaniu niektórych wystaw „dzieł sztuki” – nieokreślonych, gorszących bohomazów, które były równie nieatrakcyjne jak nauczycielka w zbyt ciasnej, różowej sukience w zielonkawe kwiaty.
Z utęsknieniem patrzyła na zegar, odliczając ostatnie sekundy dzielące ją od upragnionej wolności. Jej szare oczy błyszczały w nieodgadniony sposób. Wiedziała doskonale, że Spencer od początku lekcji patrzyła na nią podejrzliwie. Domyślała się, że szykuje dla niej coś upokarzającego, co zniszczyłoby cały jej dzień. Była do tego zdolna. Nie było jeszcze dnia, w którym Jamie nie musiałby wędrować do tablicy i w najciemniejszych zakamarkach swojego umysłu szukać odpowiedzi na niejasne pytania kobiety. Dlatego też, gdy tylko dźwięk szkolnego dzwonka przebił się przez skrzekliwy ton matematyczki, Jamie zerwała się z krzesła i zgarnęła ze swojej ławki zeszyt i zbiór zadań, po czym popędziła do drzwi i zaczęła szarpać się z klamką. Drzwi po krótkiej chwili ustąpiły. Już miała przekroczyć próg i pobiec do swojej szafki, kiedy tuż przy jej uchu rozległ się jeden z najokrutniejszych rozkazów, jakie w życiu przyszło jej słyszeć.
 - Addams, zostań jeszcze przez chwilę.
Jamie ze zduszonym jękiem zawodu i rezygnacji odwróciła się na pięcie w stronę profesor Spencer, stojącej teraz w wyzywającej pozie. Nogi miała założone, plecami opierała się o biurko, które z trudem wytrzymywało siłę, z jaką działało na nie ciało nauczycielki. Rękami trzymała się pod boki i niecierpliwie łypała na szczęściarzy, którzy opuszczali właśnie klasę.
Gdy drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem, odbiła się od mebla i podeszła do dziewczyny na swoich niewyobrażalnie wysokich szpilkach. Przez krótką chwilę Jamie zastanawiała się, jak jej pulchne stopy mieszczą się w tak eleganckich butach, jednak odpędziła od siebie myśli i skupiła na zamiarach nauczycielki.
 - O co chodzi, pani profesor? – zapytała przesłodzonym głosem. Doskonale wiedziała, że na nauczycielkę nie działają ładne oczy. W szczególności, że były to oczy Jamie Addams, najgorszej uczennicy w klasie, która zawalała niemal każdy sprawdzian i nie robiła dodatkowych zadań.
 - Doskonale wiesz, Addams. Ostatni sprawdzian poszedł ci wyjątkowo dobrze, prawda?
Wiedziała, do czego nauczycielka zmierza, ale nie miała ochoty słuchać jej wywodów. Chciała postawić sprawę jasno.
 - Nie ściągałam, jeśli o to chodzi – mówi.
 - Addams, nie mydl mi oczu- prychnęła profesorka, przechadzając się do swojej teczki leżącej na parapecie, na samym końcu klasy. Jamie obserwowała uważnie jej niezgrabne ruchy i średniej długości czarne włosy, które kołysały się w ich rytm. – Doskonale wiem, że nie napisałabyś tego sama. Zwykle ledwie zdajesz. Nie wiem, jak mogłabyś teraz zdobyć maksimum punktów.
Ale ona znała odpowiedź. Przez cały tydzień uczyła się, powtarzała wszystkie tematy i rozwiązywała zadania o podwyższonym, stopniu trudności. Robiła wszystko, by spełnić warunek postawiony przez rodziców – dobra ocena z matematyki była równoznaczna z wyjazdem na wakacyjny obóz przetrwania do Yosemite National Park, gdzie na łonie natury mogłaby odpocząć od zawrotnego tempa życia w Los Angeles.
Na tym wyjeździe zależało jej jak na niczym innym. Miesiąc w głuszy bez rodziców i dobrodziejstw nowoczesnego świata był szczytem jej marzeń. Chwila wytchnienia i ciszy. Oto to, czego najbardziej potrzebowała.
No, przystojni, wysportowani przewodnicy również byli niezłą atrakcją, szczególnie tam, gdzie inne dziewczyny nie miałyby możliwości zrobienia idealnego makijażu, który pozwoliłby im przyćmić urok osobisty Jamie.
 - Nie ściągałam – zapewniła z naciskiem. – Nie wiem, jak mogę to pani udowodnić, ale wszystko napisałam sama.
Widziała, że nauczycielka jej nie wierzy. Jej mina jasno to wyrażała.  Westchnęła i postanowiła chwycić się ostatniej deski ratunku, jaka jej pozostała:
 - Mogę rozwiązać wszystkie zadania od nowa, jeśli pani profesor tego chce.
Spencer wyglądała na zadowoloną. Otworzyła brązową torbę ze skaju i  zaczęła ją przeszukiwać, prawdopodobnie mając na celu czysty arkusz z zadaniami. Po chwili jednak zrezygnowała i zabrała torbę z parapetu, po czym podeszła do biurka i usiadła na krześle obitym zieloną poduszką. Przez chwilę wpatrywała się w ekspozycje figur przestrzennych stojącą na końcu sali, po czym z westchnieniem rezygnacji zmierzyła uczennicę wzrokiem.
 - Weź kredę, Addams – rozkazała i wyciągnęła spod biurka małą klepsydrę i zbiór zadań.
Dziewczyna miała ochotę odwrócić się i uciec, gdy Spencer przewracała kolejne strony, aby odnaleźć równanie na miarę jej możliwości. Nerwowo obracała w zaplamionych farbą dłoniach białą bryłkę kredy. Zagryzła dolną wargę. Już po krótkiej chwili poczuła w ustach metaliczny posmak krwi. Przesunęła językiem po rance i założyła za ucho rude loki, które już od drugiej lekcji żyły własnym życiem.
Nauczycielka zaczęła dyktować równanie. Jamie skrupulatnie zapisywała każdy ze znaków swoim fantazyjnym pismem. Następnie odsunęła się o krok do tyłu i wpatrzyła w zapisane na tablicy działanie. Szukała rozwiązania, łatwiejszego sposobu na znalezienie wyniku. Pomyślała nawet o rozpisaniu wszystkiego tak, jak to się robi w młodszych klasach podstawówki, ale zrezygnowała z tego pomysłu, bojąc się wyśmiania przez nauczycielkę. Na krótką chwilę oderwała wzrok od tablicy, żeby zerknąć na odwróconą klepsydrę. Miała niecałe dwie minuty.
Z ciężkim sercem stwierdziła, że może na dobre pożegnać się z obozem przetrwania i ratującymi ją z niebezpieczeństwa przewodnikami.
Kilka sekund przed końcem czasu zapisała na tablicy wynik – jak się domyślała, całkowicie mijający się z tym właściwym. Miała tylko nadzieję, że nie będzie on różnił się o kilka tysięcy. Wtedy w oczach Spencer byłaby skończona.
 - Źle – burknęła nauczycielka, patrząc na Jamie. – Oblałaś, Addams. Znowu.
Jamie chciała zapaść się pod ziemię. Było jej wstyd. Czuła, jak jej policzki oblewa rumieniec. Chciała krzyczeć, niszczyć, uderzyć nauczycielkę za to, że kazała jej zostać. Zamiast tego spuściła głowę i pod nosem wybełkotała ciche:
 - Rozumiem.
 - Rozumiesz? Addams, tu nie ma co rozumieć! Możesz nie zdać! Dzwonie dzisiaj do twojej matki. Nie wiem, jak ona może z tobą wytrzymywać. Tacy porządni rodzice, a ty przynosisz im tylko wstyd swoimi zaniedbaniami.
Trafiła w czuły punkt. Dziewczyna skrzywiła się i zamrugała dwa razy, chcąc powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Powoli podniosła głowę, zaciskając dłonie w pięści i bez żadnego zastanowienia odparowała:
 - Niech ją pani pozdrowi i spyta, o której kończy zmianę.
Twarz nauczycielki stała się czerwona. Purpurowa żyła zaczęła pulsować na jej szyi, nozdrza rozszerzyły się. Jej dłonie drżały, zaciśnięte na książce.
 - Addams! Co ma znaczyć to pyskowanie? Jutro chcę się widzieć z twoją matką!
 - Oczywiście, byłoby bardzo miło, o ile nie będzie miała patrolu na drugim końcu miasta – warknęła Jamie, mierząc Spencer morderczym spojrzeniem, po czym odwróciła się na pięcie i odprowadzana niemym gniewem nauczycielki, zabrała swoją torbę i wyszła z sali na opustoszały korytarz główny.
Trzęsła się z nerwów, gdy zbiegała po schodach i pokonywała boczny korytarz. Drżącymi palcami wykręcała kod w kłódce od szafki, a następnie pakowała do torby zeszyty z notatkami potrzebnymi do nauki. Zatrzasnęła szafkę i pobiegła w stronę wyjścia, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu i wszystkie swoje emocje przelać na płótno. Sztuka była jedyną rzeczą, która pozwalała jej zapomnieć o złych wydarzeniach. Była dla niej jak lekarstwo - słodka pigułka łatwa do połknięcia, która nie staje w gardle.
Jak błyskawica wypadła ze szkoły, a następnie wbiegła na chodnik i pokonała kilkadziesiąt metrów. Chciała oddalić się jak najszybciej od masywnego, betonowego budynku, w którym mieściła się szkoła. Planowała, że jutrzejszy dzień spędzi w domu, wmawiając uprzednio matce, że jest chora. Ojcu nie musiałaby nic mówić, w końcu był w trakcie prowadzenia ważnej sprawy. I tak nie zwróciłby uwagi, czy Jamie raczyła wstać z łóżka, czy też cały dzień przeleżała w nim, oglądając albumy z najznamienitszymi obrazami, jakie kiedykolwiek powstały.
Z gorzkim westchnieniem skręciła w jednokierunkową uliczkę ciągnąca się między dwoma nieużytkowanymi budynkami, w których kiedyś mieściło się centrum handlowe. Brakowało jej ojca, Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio rozmawiała z nim o czymś innym, niż słabe oceny z matematyki i fizyki.  W chwilach zwątpienia, takich jak ta, obwiniała go, że nie ma go z nią. Że nie mówi: „wszystko będzie dobrze”, a ona nie może zdenerwować się i powiedzieć, że sam uczył ją, żeby nie kłamać, ani nie dawać fałszywych nadziei.
Spuściła głowę, czując na policzkach słone łzy. Otarła je szybko rękawem zbyt dużego, granatowego swetra i pociągnęła nosem. Czuła się żałośnie. Nienawidziła płakać. Wolała już złościć się na wszystkich i wszystko. Okazywanie słabości było w jej mniemaniu największą wadą, jaką posiadała.
Wzięła głęboki oddech i wyprostowała się. Zachowując poważną minę przemierzała kolejne przecznice, nie oglądając się od siebie. Była zbyt zaabsorbowana kontrolowaniem emocji, by zauważyć czarne auto, które podążało za nią odkąd wyszła ze szkoły.
Och, Jamie, gdybyś tylko wiedziała…
Usłyszała za sobą ciężkie kroki. Były coraz szybsze, coraz bliżej. Miała nadzieję, że to nie jeden z policjantów, kumpli jej matki, który zaniepokojony jej postawą postanowił sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Ale to nie był policjant.
Poczuła, jak na jej głowę spada ogromny ciężar. Jęknęła z bólu, próbując ustać na miękkich nogach, co ledwie jej się udawało. Niemal po omacku zaczęła szukać podparcia, lecz nim jej dłoń natrafiła na cokolwiek, poczuła, jak napastnik przerzuca ją sobie przez ramię. Ciemne plamy tańczyły jej przed oczami. Zmysły powoli zanikały. Chciała szarpać się, walczyć, ale na marne. Udało jej się jedynie raz uderzyć do w plecy, co nie wywarło na nim absolutnie żadnego wrażenia.
Po chwili została brutalnie wrzucona do bagażnika. Usłyszała głuchy trzask i już wiedziała, że nie wyjdzie z tego cało.


____________________________________________________
Od autorki: Obiecałam, że dodam w weekend i dodałam. Drodzy koledzy, których pytałam o zdanie przy wyborze wstępu - przepraszam. Ten był sto razy lepszy.
Z tego miejsca chce podziękować Kasi, która dzielnie pomagała mi przy pisaniu i dawała dobre rady. Bez Ciebie nie poradziłabym sobie!
Okej, co tam jeszcze?
Sprawy formalne: chcę tu widzieć komentarze. Nie wypracowania, komentarze. Krótko i na temat, dosłownie dwa zdania. Co się podoba, a co nie.
Druga sprawa: rozdziały będą dodawane raz na tydzień, jak dobrze pójdzie. Wiecie, jako kujon mam teraz bardzo dużo nauki, szczególnie gdy o ważnym konkursie dowiaduję się dzień przed.

oreuis
.
.
.
.
.
.