poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 10

Dzień dwudziesty ósmy

W przeciągu pięciu dni Andy podjął jedną z najważniejszych decyzji swojego życia - zostanie singlem już na zawsze.
Wiedział, że kobiety są czasami nieznośne, ale Jamie z każdym kolejnym dniem przechodziła samą siebie, racząc go wyzwiskami, wybuchając histerycznym płaczem, lub zamykając się na kilka godzin w sypialni. Było mu źle z tym, że tak się zachowywała, choć miał świadomość tego, że być może w większości jej humory były po prostu grą aktorską. Jeśli tak, byłaby naprawdę świetna, z pewnością zostałaby doceniona. A jeśli nie... pozostało mu współczuć ludziom, którzy akurat wtedy przebywali w jej towarzystwie.
Westchnął ciężko, wracając myślami do dni, w których to on stracił wolność, mimo, że nie zrobił niczego złego. Czuł się podle, ale mimo to wytrwał do końca i odzyskał normalne życie, a ona? Ona nie potrafiła się z tym pogodzić, chociaż nie traktował jej źle. Naprawdę, starał się, nie zawsze mu to wychodziło, ale nie chciał jej krzywdzić. Gdyby współpracowała...
No właśnie, gdyby współpracowała.
Andrew zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo, miło i kolorowo, ale Jamie zdecydowanie przesadzała w okazywaniu swojego buntu.
Właściwie, gdzie ona była?
Spojrzał na zegarek w swoim telefonie; dochodziła druga. Kiedy ostatni raz widział Addams? Trzy godziny wcześniej? Tak, nazwała o ohydnym zboczeńcem, bo na dłuższą chwilę zawiesił spojrzenie na jej nogach. Nie miał złych zamiarów, nie wyobrażał sobie niczego. Zastanawiał się tylko, dlaczego jest tak cholernie chuda, w końcu jadła dość sporo.. ba! Czasami nawet więcej od niego!
Zmarszczył lekko brwi, jeszcze raz spoglądając na zegarek. Wskazywał te samą godzinę, zmienioną zaledwie o dwie minuty. Biersack zmarszczył lekko brwi i podniósł głowę z miękkiego podłokietnika kanapy, po czym rozejrzał się dookoła.
Jamie nie było w kuchni, na korytarzu, ani w fotelu, który od tygodnia zajmowała wieczorami, czytając książki z jego skromnej biblioteczki.
Opuścił nogi na podłogę, przeciągając się . Co, jeśli uciekła? Nie, nie możliwe, słyszałby. A może...
Wstał gwałtownie, potrącając kolanami mały, drewniany stolik, który odsuną się odrobinę, rysując panele.
 - Jamie?! - zawołał, otwierając kolejno drzwi znajdujące się na korytarzu. Wetknął głowę do łazienki i rozejrzał się. W pomieszczeniu jak zawsze panował porządek, gdyby nie liczyć dwóch ręczników zwiniętych w kłębek na pralce i jego piżamy wiszącej na brzegu wanny. Nie do końca wiedział, co ona tam robiła, w końcu jej tam nie zostawił.. chociaż nie, jednak mógł to zrobić.
Sprawdził też sypialnię, nie tak czystą, jak łazienka. Rozkopana pościel leżała częściowo na podłodze, poduszka należąca do Jamie leżała na parapecie, ale samej dziewczyny nigdzie nie było.
 -Zamów mi pizzę zwyrolu!
Spojrzał z ulgą na schody i przymknął powieki, licząc do dziesięciu. Jamie nie uciekła. Była w domu, a on mógł być spokojny. Nie wróci do więzienia.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że Addams weszła na górę, chociaż jej na to nie pozwolił. Natychmiast wezbrała w nim fala irytacji i żalu, która kazała wbiec mu na górę i zwlec tę nieposłuszną nastolatkę na dół, a potem zamknąć w piwnicy, razem z myszami i wszystkim, co jeszcze tam żyło.
Przeskakując po trzy stopnie na raz, wbiegł na piętro i rozejrzał się. Dwa niewykończone pokoje były zupełnie puste, ale klapa prowadząca na strych otwarta. Już wiedział, gdzie znajdzie Jamie.
Błyskawicznie wdrapał się po drabinie, rozglądając dookoła. Oprócz nieotwartych pudeł ze swojego starego mieszkania, zakurzonego fotela i kilku starych obrazów ustawionych pod ścianą, nie zauważył niczego. Dopiero później, spojrzał w górę i zamarł.
Jamie, jak gdyby nigdy nic, siedziała spokojnie na jednej z belek nośnych, z nogami zwieszonymi po jednej stronie. Opierała się o skośny strop dachu, uśmiechając się szeroko i machając do niego.
 Spokojnie, Andy, tylko spokojnie.
 - Co ty tam, do kurwy, robisz? - spytał, siląc się na spokojny ton głosu.
Jamie beztrosko wzruszyła ramionami, zaczynając machać nogami na przemian. Na jej bosych stopach widział drobne blizny, które przypomniały mu o tamtym felernym dniu, gdy prawie mu uciekła.
 - Siedzę sobie. Nie widać? - odbiła pytanie wesoło, zupełnie jakby było uderzoną piłeczką.
 - Złaź tu natychmiast!
Pokręciła jedynie głową, i zaśmiała, gdy rude włosy zakryły jej twarz. Zaczesała je do tyłu z szerokim uśmiechem na ustach.
 - Nie zejdę - odparła.
Andy z przerażeniem obserwował, jak dziewczyna próbuje wstać, a finalnie, niczym przetrącona akrobatka zaczyna przechadzać się w tę i z powrotem po belce.
 - Jamie, ja nie żartuję! Złaź, albo cię stamtąd zdejmę!
Jego groźba nie przyniosła żadnych rezultatów, poza kolejną salwą śmiechu.  Jamie zachwiała się niebezpiecznie i kurczowo złapała ściany.
 - Nie wchodź tu, bo skoczę!
Do irytacji Andrew dołączyło prawdziwe przerażenie. Gdyby faktycznie skoczyła, mogłaby się połamać, albo zabić! Wtedy musiałby zawieźć ją do lekarza (albo kostnicy) i z całą pewnością wylądowałby w więzieniu.
 - Okej. Nie wejdę - założył ręce na piersi, odsuwając się trochę od wejściowej klapy - Jakie masz warunki?
Dziewczyna uśmiechnęła się, wykonując kilka chwiejnych kroków.
 - No nie wiem. Chcę pizzę!
Spokojnie, Andy, pamiętaj, nie możesz zrobić jej krzywdy.
 - Dobrze - Westchnął ciężko, przymykając oczy - Dostaniesz pizzę, ale błagam cię, zejdź na dół - dodał spokojnie. Czuł się jak pieprzony negocjator rozmawiający z zapalonym samobójcą.
 - Nie! Chcę jeszcze farby! I kredki! - zawołała.
 - Dobra! Dostaniesz pizzę, farby i kredki. Zadowolona? - sapnął zrezygnowany, chowając twarz w dłoniach i patrząc na nią przez rozchylone palce.
Jamie energicznie pokiwała głową. Potem przykucnęła i opuściła nogi na oparcie fotela, który przechylił się lekko, ale nie przewrócił. Następnie zawiesiła się na wyciągniętych ramionach, kurczowo trzymając beli i puszczając się, gdy jej stopy znalazły się ledwie kilka centymetrów nad podłogą.
Nie potrafił ukryć zaskoczenia, kiedy podeszła bliżej, obejmując jego szyję ramionami i stanęła na palcach, żeby pocałować go w policzek.
 - Jesteś najukochańszym porywaczem na całym świecie - zachichotała, przytulając twarz do jego klatki piersiowej.
Nie do końca wiedział, jak ma się zachować. Położył jedną dłoń na jej plecach, przyciskając ją do siebie. Ukrył twarz w rozczochranych włosach Jamie, wzdychając cicho i wciągając ich zapach. Pachniały konwaliami i.. kurzem, ale zapach kwiatów zdecydowanie przeważał.
 - Co ja z tobą mam, Marmoladko..

xxxx

Andrew westchnął cicho, odkładając drewnianą łyżkę, którą mieszał warzywa na patelni. Wyłączył gaz, opierając ramionami po dwóch stronach kuchenki i wziął głęboki oddech, starając się zignorować zapach przypalonego jedzenia. Tak, zdecydowanie nie potrafił gotować.
Odbił się dłońmi od blatu, z zamiarem znalezienia Jamie i zmuszenia jej do zrobienia obiadu. Ona, co prawda, nie odnajdywała się w kuchni dużo lepiej od niego, ale przynajmniej niczego nie przypalała.
Podejrzewał, gdzie może ją znaleźć. Właściwie, nawet to wiedział, w końcu to właśnie na strychu spędziła trzy ostatnie dni, prawie nie schodząc na dół. Nie miał pojęcia, co tam robiła, było mu trochę przykro, że nie spędza czasu z nim, ale nie poruszał tego tematu, gdy wspólnie jedli posiłki, czy kładli się spać. W końcu, nie powinno być mu z tym źle, prawda? Nie powinien jej lubić, do cholery, przecież ją porwał!
Powoli wspiął się po schodach, nadal czując subtelny zapach spalenizny, a potem po drabinie wdrapał się na strych i rozejrzał.
Odkąd Jamie zrobiła tam sobie pracownię, poddasze przeszło gruntowną przemianę. Nie mógł wyjść z podziwu, jak drobnej postury szesnastolatce udało się posprzątać w tak krótkim czasie. Zniknął kurz i pająki - tego oczywiście mógł się spodziewać, Addams nawet bez jego próśb, czy raczej rozkazów dbała o porządek, szczególnie w tej kwestii. Nie spodziewał się jednak, że dziewczyna posunie się do wyprania starego fotela, czy złożenia półki z jego starego mieszkania i ułożenia na niej mniejszych pudeł. Hej, ten fotel od zawsze miał tak intensywny, chabrowy kolor?
Skierował spojrzenie na Jamie, zupełnie zaabsorbowaną pokrywaniem starego płótna farbą. Andy był z tego powodu zadowolony - nie musiał wydawać pieniędzy i pozbywał się starych bohomazów, które nijak nie pasowały do jego obecnego domu.
Siedziała półprofilem do niego, mając doskonały widok na wejście na strych, jednak zdawała się go nie zauważyć. Sięgając co chwila do pojemniczków z farbami, przesuwała palcami po płótnie, a potem wycierała je dokładnie, żeby nałożyć inny kolor. Ze zdziwieniem i iskierką satysfakcji zauważył, że nie miała na sobie koszulki, a jedynie materiałowy stanik bez ramiączek, przypominający pas. Jego wzrok prześlizgnął się po jej umazanych farbą ramionach, brzuchu, i twarzy, zastygłej w wyrazie skupienia. Efektu wcale nie psuła plamka zielonej farby na jej policzku i skroni, przeciwnie, nadawała jej dziwnego uroku.
Odchrząknął.
Nie zwróciła na niego uwagi, co wywołało u Andy'ego lekką irytację. Podszedł do Jamie, umiejscawiając dłonie na jej biodrach.
 - To widok z sypialni? - spytał z nutką zaciekawienia w głosie, przekrzywiając lekko głowę, starając się odtworzyć w myślach układ gór i pagórków.
Znów nie otrzymał odzewu. Andrew pomyślał, że jedynym sposobem na otrzymanie jakiejkolwiek odpowiedzi będzie dokuczenie jej. Nie wiedział tylko, jak mógłby to zrobić.
Po dłuższej chwili zastanowienia, przybrał możliwie najbardziej krytyczny ton i skrzywił nieznacznie, chcąc wyglądać naturalnie. Rzucił na obraz jeszcze jedno spojrzenie, po czym orzekł:
 - To światło odbijające się od skał wygląda jak gówno.
 - Przykro mi, jeśli twoje tak wygląda - odcięła się i spojrzała na niego zupełnie obojętnie, po czym z powrotem skierowała wzrok na obraz i poprawiła kontur jednej z gór paznokciem, tworząc na nim drobne wyżłobienia.
Andrew, zaskoczony jej szybką ripostą odsunął się o pół kroku, zdejmując dłonie z jej bioder. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się jej pracy, gorączkowo zastanawiając się, jak zmusić ją do gotowania.
Był głodnym facetem zdolnym do wszystkiego.
Po dłuższej chwili przygryzł wargę, powoli zanurzając palec w pojemniczku z czerwoną farbą. Na całe szczęście, Jamie niczego nie zauważyła, zbyt zajęta odwzorowywaniem struktury skał.
Igrał z życiem i doskonale o tym wiedział, ale głód był silniejszy. Znów pochylił się nad dziewczyną, wyciągając dłoń w kierunku obrazu. Zanim zdążyła zaprotestować, szybko strzelił palcami, opryskując góry i kawałek nieba czerwonymi, malutkimi plamkami.
Dziewczyna wyprostowała się natychmiast, po czym powoli wzięła szmatkę wiszącą na oparciu wysokiego krzesła barowego, które służyło Jamie za sztalugę. Wytarła ręce i odłożyła ją na bok.
 - Jeśli natychmiast stąd nie pójdziesz, włożę ci tę pięść w tyłek.
Jej słowa zawisły w zatęchłym powietrzu. Andy przełknął ślinę, przypominając sobie szalone, przekrwione oczy Franka, gdy z jadem wypowiadał podobną groźbę, wbijając kolano w jego krocze.
Przełknął ślinę, zdobywając się na kolejny ryzykowny ruch. Sięgnął do jej włosów, po czym wplótł w nie palce, pociągając jej głowę do tyłu. Jamie wygięła plecy w łuk, rozpaczliwie próbując utrzymać równowagę na chybotliwym krześle i nie wpaść w jego ramiona. Prychnęła, gdy wyszczerzył zęby w zwycięskim grymasie i założyła ręce.
Bronił się przed jej morderczym spojrzeniem, zanim zdążył zebrać całe swoje wyrachowanie i wpił się mocno w jej usta, pozbawiając jej tchu.  Dziewczyna sapnęła cicho, rym samym na krótki moment rozchylając wargi. Nie umknęło to jego uwadze i już po chwili pogłębił pocałunek, starając się znaleźć wygodną dla siebie pozycję.
Po chwili oderwał się od jej ust z tym samym, zwycięskim uśmiechem.
 - A teraz idź do kuchni, i zrób mi jeść - rozkazał lekko rozbawionym tonem, obserwując, jak stopniowo jej policzki pokrywają się szkarłatnym rumieńcem.
Wyplątał palce z jej włosów, wyprostował plecy i skierował do otwartej klapy. Nim zdążył choćby opuścić nogi, zabrudzona szmatka wylądowała na jego karku, pozostawiając po sobie kolorową plamę.
Zaśmiał się i skierował spojrzenie na Jamie, która pospiesznie ścierała czerwone plamki, starając się odratować swój krajobraz.
 - Jesteś okropny. Zepsułeś tyle mojej pracy - sapnęła zdenerwowana, w końcu odsuwając rożek chusteczki od obrazu i oceniając efekt swojej operacji.
 - Przestanę być, jeśli zrobisz mi coś do jedzenia - odparł.
Gdy schodził po schodach, usłyszał jeszcze krótką serię wyzwisk i zaśmiał się pod nosem. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, będąc na parterze, było otwarcie okna, kolejną - zmycie z siebie farb, co wcale nie okazało się zbyt łatwym zadaniem. Na samym końcu naszykował składniki potrzebne do zrobienia obiadu.
Kątem oka dojrzał Addams schodzącą leniwie po schodach. Posłała mu obrażone spojrzenie i zniknęła za drzwiami łazienki.
No dobrze, może przesadził, nie powinien niszczyć jej malunku, ale gdyby tego nie zrobił, czy teraz mógłby liczyć na normalne, nieprzypalone (najwyżej lekko niedogotowane) jedzenie? Wątpił w to szczerze, a nie miał ochoty na kolejną porcję płatków, albo błyskawicznej kaszki.
Po pięciu minutach Jamie pojawiła się w kuchni; nadal bez koszulki, co całkowicie mu odpowiadało, i bez warstwy farby na skórze. Podeszła do kuchenki, zerkając na składniki, a następnie na Andy'ego, pokręciła ze zrezygnowaniem głową i delikatnie odepchnęła go biodrem, włączając gaz.
Mężczyzna odsunął się na bok, zerkając co chwila na odsłonięte fragmenty jej ciała. Ze zdziwieniem wyłapywał nowe szczegóły, których nie zauważał wcześniej - białe, nitkowate blizny ułożone pod lekkim skosem na jej łopatkach, małe znamiona tworzące dziwaczne krzywe przypominające gwiazdozbiory. Nawet malutki, ciemny pieprzyk osadzony w jednym z dołeczków w dole jej pleców nie umknął jego uwadze.
 - Popilnuj tego przez chwilę - mruknęła Jamie. zmniejszyła szybko ogień i przekazała mu drewnianą łyżkę, obracając się przodem do niego. Zadarła głowę i niczym do dziecka, powoli i wyraźnie powiedziała: - Nie spal tego. Mieszaj, za trzy minuty dodaj ryż i pilnuj.
Uniósł brew, ale pozostawił jej słowa bez komentarza, zbywając to machnięciem ręki.
Jamie westchnęła cicho, odsuwając się i udając w stronę sypialni, gdzie zniknęła po dłuższej chwili, uprzednio dwukrotnie zerkając na niego przez ramie z dość specyficznym wyrazem twarzy, mieszaniną troski, zdenerwowania i irytacji.
Nie lubił, gdy Jamie wydawała mu polecenia. No dobrze, nie lubił jak ktokolwiek wydawał mu polecenia, ale ona tym bardziej nie powinna tego robić! Była w jego domu, porwana przez niego, przewieziona w jego bagażniku. To było tak nie logiczne, ale... Był głodny, mógł zrobić ten jeden, jedyny wyjątek. Odbije sobie to później.
Aby umilić sobie to monotonne zajęcie, włączył radio i uśmiechnął od ucha do ucha, gdy po ostatnich dźwiękach nieznanej mu piosenki głos spikera obwiesił początek audycji "Klub 27". Zaczęła się typowo, od Jimiego Hendrixa, Jima Morrisona i Kurta Cobaina.
Andy nawet nie zauważył, kiedy kiedy minęło dziesięć minut, a warzywa na patelni znów zaczęły się przypalać. Z transu wyrwało go dopiero głośne pukanie do drzwi, które zmusiło go, by wyłączył gaz i ściszył odrobinę odbiornik. Zmarszczył brwi, z przyzwyczajenia wycierając dłonie w ściereczkę.
Kto mógł przyjść o tej porze? Charlotte? Nie, od dwóch dni się nie odzywała, poza tym, z pewnością miała jeszcze dyżur w klinice.
Otworzył drzwi, zamierając na chwilę. Nie mógł wydusić z siebie choćby słowa, widząc przed nosem policyjną legitymację. Jedyne, na co było go stać, to zrobienie miejsca w drzwiach, aby szeryf wraz z innym policjantem mogli wejść do środka.
 - Dzień... d-dzień dobry. - Andy zamknął powoli drzwi, przełykając z trudnością ślinę. - O-o co chodzi?
Czuł, jak drży mu głos, jego kolana stają się miękkie, a stopy wrastają w podłogę. Wziął kilka głębokich oddechów, z trudem opanowując opanowujący go atak histerii. Nie mógł zdradzić się teraz. To byłoby.. nie znajdował odpowiedniego określenia, żeby powiedzieć, w jak fatalnej sytuacji by się znalazł, gdyby teraz zdradziło go jego dziecinne zachowanie.
 - Chcielibyśmy zadać panu kilka pytań, Biersack - odparł Greg Elson, miejscowy szeryf, z nutką nonszalancji w głosie.
 - Proszę się nie stresować - dodał młodszy z policjantów, na oko trzydziestoletni. - To tylko kilka pytań uzupełniających. Uznaliśmy, że nie ma sensu ciągnąć pana na komisariat na te kilka minut. - Rozejrzał się z zaciekawieniem po przedpokoju, a następnie spojrzał na leżący w nim dywan i swoje buty. - Zdejmować?
Andrew pokręcił głową, na moment odrywając się od swoich czarnych myśli. Zmierzył funkcjonariusza wzrokiem, starając się przypomnieć sobie jego twarz. Z pewnością kiedyś go widział, był bardzo charakterystycznym człowiekiem; wysokim na prawie dwa metry i bardzo szczupłym. Wzdłuż jego przedramienia biegła sina, wystająca żyła, rozkrzewiająca się przy łokciu i znikająca pod białą, zgrubiałą blizną, wyraźnie odcinającą się na tle śniadej skóry. Włosy mężczyzny ściągnięte były z tyłu głowy w krótką, kręconą kitkę, a jego oczy przeszywały Andy'ego na wskroś, jakby chciały znaleźć wszystkie tajemnice pośród jego wnętrzności.
 - Nie, nie trzeba. - Biersack zamknął drzwi i potarł dłonią czoło, biorąc przy tym głęboki oddech.
Następnie skinieniem ręki wskazał swoim gościom kuchnię. Gdy zniknęli w pomieszczeniu, spojrzał nerwowo na drzwi sypialni. Przygryzł wargę, widząc w nich wystającą rudą czuprynę i parę stalowych oczu, spoglądających w stronę kuchni.
Posłał Jamie karcące spojrzenie, podążając w ślad za funkcjonariuszami, którzy zajęci byli sprawdzaniem zawartości patelni.
 - Mieszka pan sam? - zagadnął znów ten młodszy, stając obok Andy'ego, któremu bliżej było do zawału serca, niż uspokojenia się. - A, tak. Nie przedstawiłem się. Bill Hickok, drugi zastępca szeryfa. - Podał mu dłoń, przyzywając na usta lekki, chłodny uśmiech.
Andy uścisnął jego dłoń. Po chwili poczuł, jak uścisk mężczyzny staje się silniejszy. Zrozumiał, w co ten gra, wkładając połowę swojej siły, żeby mocniej zacisnąć palce na jego ręce.
Ten znów się uśmiechnął, zwalniając chwyt.
 - Bill Hickok? Jak ten rewolwerowiec?
 - Rodzice sobie z niego zakpili - wtrącił Elson, śmiejąc się pod nosem i rozsiadając przy stole. - Ciężko cię złapać, Biersack. Byliśmy tu, kilka dni temu, nie było cię.
Andy pokiwał głową.
 - Byłem u rodziców - wyjaśnił, opierając się o blat i wzruszył teatralnie ramionami, jakby pytanie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Rewolwerowiec Billy* przytaknął krótko, wyciągając z kieszeni mały notes i równie niewielki długopis.
 - No dobrze. Przejdźmy może do rzeczy, bo chyba spodziewa się pan kogoś, a my będziemy przeszkadzać - stwierdził ze znaczącym uśmiechem.
Trybiki w głowie Andrew natychmiast ruszyły, przywracając kolor na jego policzki i uspokajając jego nerwy. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, oddychając z ulgą.
Jego zdenerwowanie zostało odebrane nie do końca tak, jak się spodziewał, ale lepiej, żeby myśleli, że ma się z kimś spotkać, niż odkryli Addams siedzącą w jego sypialni.
 - Poprosimy o dowód tożsamości - rzekł znów szeryf. Sięgnął do wiązania krawata i rozluźnił je przy szyi, odchylając lekko głowę - Procedury, sam rozumiesz.
W czasie gdy on kręcił się po pomieszczeniu, starając przypomnieć sobie, gdzie tym razem schował portfel, obaj mężczyźni rozsiedli się wygodnie przy stole, zostawiając miejsce jedynie naprzeciw nich.
 - Właściwie, to czemu nie przyjechali panowie no...  trochę wcześniej? W końcu na komisariacie byłem prawie trzy tygodnie temu - zagadał, przesuwając wzrokiem po bielonych półkach, które zdecydowanie wymagały odmalowania.
Greg skrzywił się nieznacznie, uderzając krótkimi palcami w drewno. Był to lekko przysadzisty mężczyzna, z krzaczastymi brwiami i wąsem. Łysina na jego głowie odbijała światło wpadające przez okno, sprawiając wrażenie, że jego głowa jest o wiele większa niż w rzeczywistości.
Mimo nieprzyjemnej aparycji i skłonności do paskudnych grymasów, Elson był jednym z najmilszych ludzi, jakich Andy znał. Potrafił zaskarbić sobie przyjaźń każdego, łącznie z dwudziestoczterolatkiem.
 - Jakoś.. nie mieliśmy czasu, ani sposobności. Sam rozumiesz - odparł bez skrępowania. - Masz ten dowód?
 - Gdzieś mam. - Stanął na palcach, starając się dosięgnąć wzrokiem przestrzeni między szafą a sufitem. Dojrzał czarny, skajowy przedmiot leżący blisko małej pajęczyny i wyciągnął po niego dłoń, wydobywając go znad szafki.
Podał dowód tożsamości szeryfowi, siadając naprzeciw nich i splatając palce, układając przedramiona płasko na blacie stołu.
 - Utrzymuje pan swoje zeznania z dwudziestego dziewiątego kwietnia?
 - Utrzymuję - przytaknął.
Hickok zapisał coś w swoim notesie, znów kierując spojrzenie na Andy'ego.
 - Alfred Shackeford wycofał pana alibi - oznajmił i oblizał kącik ust. - Proszę powiedzieć jeszcze raz, co robił pan dwudziestego drugiego kwietnia między godziną pierwszą a siódmą po południu?
Andy uśmiechnął się i odczekał kilka sekund, nim udzielił odpowiedzi. Naczytał się zbyt wiele kryminałów z Kathryn Dance, specjalistą od kinezyki, żeby wiedzieć, jak zachowywać się, by kłamstwo nie wyszło na jaw.
 - Około pierwszej byłem tu, w domu, oglądałem "The Andy Griffith Show". Później skoczyłem do sklepu po coś na obiad, wróciłem do domu i dalej oglądałem telewizję. Tyle - wzruszył ramionami.
 - Okej. To tyle - stwierdził Elson, podnosząc się powoli i spoglądając znacząco na swojego współtowarzysza - Nie będziemy dłużej go męczyć, skoro spodziewa się.. gości - dodał z szerokim uśmiechem.
Bill pokiwał głową, wstając i chowając notes do kieszeni. Za szeryfem podążył w stronę drzwi i złapał za klamkę.
 - Tak to jest Ands, jak małolaty uciekają z domu. Nagle jest tysiące podejrzanych, którzy mogli ich porwać - westchnął Greg - Jej rodzice wskazali przynajmniej z pięćdziesięciu innych gości. Jeszcze chwila, a zaczną drukować jej zdjęcia na opakowaniach mleka. - uścisnął serdecznie jego dłoń - Trzymaj się. I powodzenia - dodał jeszcze, nim obaj wyszli, a Andy zamknął drzwi.

xxxx

Andy poczuł się jak małe dziecko, które właśnie dostało torbę cukierków. Miał ochotę skakać, śmiać się i krzyczeć, co zrobił, wpadając wcześniej do sypialni i porywając zdezorientowaną Jamie w ramiona. Śmiał się, przytulając ją do siebie i obracając się, dopóki nie upadli razem na łóżko.
 - Zwariowałeś? - sapnęła, poprawiając zawiniętą niesfornie koszulkę.
 - Nie wydałaś mnie - odpowiedział bez związku, nawet nie próbując brzmieć poważnie. Jego głos był przesiąknięty śmiechem i pozytywnym akcentem, co z pewnością nie umknęło jej uwadze. - A mogłaś to zrobić i wrócić do domu. Ale nie zrobiłaś!
Zachichotał chrapliwie, nie mogąc do końca uwierzyć w swoje powodzenie. Czuł się błogo i lekko, zupełnie tak, jakby w tamtej chwili mógł dokonać rzeczy niemożliwych.
Dziewczyna pokręciła głową, patrząc na niego wzrokiem pełnym politowania. Nie obchodziło go to, że właśnie wychodzi na idiotę. Poderwał się szybko, łapiąc jej dłoń i niemalże siłą zaciągając ją do kuchni. Kręcił się przez dłuższą chwilę po pomieszczeniu, w końcu zaglądając do lodówki i wyciągając z niej dwie butelki piętnastoprocentowego piwa. Jedną z nich podał Jamie, a potem zajął się szukaniem w szufladach otwieracza, nie przemęczając się ich późniejszym zamykaniem.
 - Kanadyjskie - wyjaśnił, w końcu wydobywając "niezbędnik prawdziwego faceta". - Właściciel jednego baru jest Kanadyjczykiem. Raz na jakiś czas przywozi mi skrzynkę. - Otworzył w mgnieniu oka obie butelki i wyrzucił kapsle. - Spróbuj. Jest dużo lepsze od naszych sikaczy.
Nie czekając na jej odpowiedź, pociągnął ją za sobą w kierunku kanapy. Z cichym westchnieniem opadł na miękki mebel, sadzając ją na swoich kolanach i obejmując ramionami.
 - Nie musiałaś mnie ratować. Czemu to zrobiłaś? - spytał po chwili, biorąc łyk piwa.
Uniósł brew, gdy spuściła wzrok i przygryzła lekko dolną wargę. Zaczęła przesuwać palcem po szyjce butelki, nieświadomie wywołując u niego lawinę kosmatych myśli.
 - Nie chciałam, żebyś poszedł do więzienia. - Oderwała wzrok od swoich lekko kościstych dłoni i znów spojrzała na niego, lekko zarumieniona. - Bo cię lubię, Andy.




___________________________________________________________
Od autorki: Tumtumtumtumtumtuududududuuuum!
Jest rozdział! W końcu, chciałoby się rzec.
Początek jak i środek poszedł mi bezproblemowo, końcówka była bardzo ciężka. Andy chyba też ma okres. Nie jestem z niej zadowolona, w ogóle, miały być jeszcze dwie strony, ale stwierdziłam, że nie będę się aż tak produkować, skoro na PONAD 250 osób komentarz napisało zaledwie 12 i to w przeciągu trzech tygodni. Być może teraz zasłużycie na ładnie opisaną scenę +18, bo teraz raczej to nie wyszło do końca, he.
Jak tam poszło rozpoczęcie roku? U mnie - gorąco. A jutro zaczynam chemią, z której w tym roku robię projekt i wiecie, że autentycznie się z tego cieszę?
Jeszcze jutro gorąco, ugh, będę musiała kisić się w długich spodniach (które jednak na mnie jeszcze wchodzą). Nic mi się nie chce, autentycznie, mam siedem godzin, w tym dwie wolne, haha. Poświęcę je na pisanie!
Okej, nie będę już dużej gadać.

15 komentarzy - nowy rozdział
Tak, dla zachęty (bo +18, a wiem, jakie opisy lubicie, zboczuchy)
oreuis
.
.
.
.
.
.