piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 9

Dzień dwudziesty drugi 

 - Chcesz się bzykać, laleczko?
Tubalny głos Franka Martina odbił się od zimnych ścian celi, docierając do uszu Andrew w postaci przytłumionego echa. Blondyn zwiną się na łóżku, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki wdech, który po chwili uleciał spomiędzy jego zdrętwiałych warg. Aż nazbyt dobrze wiedział, że pytanie czterdziestosiedmioletniego mordercy jest skierowane do niego.
 - Nie słyszałeś, frajerze? Albo obciągniesz mi druta, albo masz wpierdol!
Zadrżał, gdy na policzku poczuł gorący oddech swojego oprawcy, ale nie odważył się otworzyć oczu. Bał się, tak cholernie mocno się bał, że Frank będzie chciał czegoś więcej, nisz szybkie zrobienie laski. To byłoby do niego podobne; wielokrotnie znęcał się nad dwudziestoletnim współwięźniem, wkładając dłoń w jego spodnie i dotykając go tam, gdzie Andrew nie chciał być dotykany. Oczywiście, nikt nie chciał mu wierzyć. Nawet jego matka, która odwiedziła go w przeciągu roku tylko raz, tylko po to, by powiedzieć mu, że musieli sprzedać jego mieszkanie w Los Angeles, nie wierzyła w ani jedno jego słowo. Zbyła go krótkim „przesadzasz, Andrew”, a później rozgadała się na jeden z najbardziej nonsensownych tematów, jakie tylko mógł sobie wyobrazić.
Nerwowo przełknął ślinę, starając się uspokoić bolesne kołatanie serca. Może lepiej było dostać mocne lanie? Może któryś z klawiszy zauważyłby jego cierpienie i ocaliłby go, przenosząc sprawców do izolatki? Co prawda, po ich powrocie dostałby jeszcze bardziej, ale to nie miało znaczenia.
 - Ooo, nasza malutka dzidzia płacze! Może jeszcze za chwilę narobi w gacie, zanim zakorkuję mu dupę swoim kutasem?
Ryk pozostałej czwórki niemal zagłuszył jego ponure rozmyślania. Powoli wsunął dłoń za gumkę jaskrawoczerwonych spodni, odnajdując tam dokładnie to, czego szukał. Twardy, długi przedmiot zaostrzony na końcu, na chwilę dodał mu otuchy. Była to szczoteczka do zębów, którą udało mu się zaostrzyć, pocierając nią o betonową ścianę więziennej łazienki, w miejscu, gdzie jedna z płytek odpadła.
 - Zostaw mnie, Frank – warknął, ściskając swoją prowizoryczną broń tak mocno, jakby miała przynieść mu wybawienie. Hej, nie wyrżnie nią może wszystkich, ale jeśli chociażby trochę ich zrani, to będzie coś! - Dobrze ci radzę.
Kolejna salwa śmiechu rozeszła się po celi zwracając uwagę strażnika, który rzucił tylko przelotne spojrzenie na więźniów i pomaszerował dalej, jak gdyby chciał że ten okrutny rechot jest spowodowany co najwyżej słabym, sprośnym żartem.
 - Ty grozisz mi, Biersack? - rzucił zjadliwie Martin. - Jesteś tylko nędznym robakiem, nie znaczysz zupełnie nic. Nikt cię tu nie lubi. Moglibyśmy cię zgnieść, wepchnąć twój odcięty łeb między kraty, odrąbać ci chuja i wsadzić w twoją własną, śmierdzącą dupę.
Pochylił się, sapiąc mu do ucha te jadowite wyzwiska.
I to był jego największy błąd.
Andrew błyskawicznie wyprostował się i jak sprężyna skoczył na swojego współwięźnia, wbijając ostrze szczoteczki w jego ramię. Wyciągnął je natychmiast i ponowił cios, lecz tym razem zakrwawiony plastik trafił w nicość. Ryknął dziko, mierząc szaleńczym spojrzeniem pozostałą czwórkę, kierując się do najsłabszego, a jednocześnie najbardziej pyskatego ze wszystkich – Boba Brolina, niskiego chudzielca o szczurzej twarzy, skazanego za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. W jego oczach dostrzegł zdziwienie zmieszane z nutą przerażenia. Uśmiechnął się na ten widok i już miał rzucać w jego stronę, gdy grube, silne palce zacisnęły się wokół jego kostki i runął na podłogę z głuchym łoskotem. Szarpał nogami i rękami, wykrzykując groźby, za które jego wyrok mógłby być przedłużony o co najmniej rok. Zupełnie jak jak wcześniej, jego zwinięte w pięści dłonie i stopy odziane jedynie w plastikowe, odrażające kapcie nie napotykały na swojej drodze niczego. Wciągnął głęboko do płuc mieszaninę odoru stęchlizny, stóp i starego potu, szykując się do kolejnego krzyku. Szarpnął głową w bok, gdy potężny wrzask wydobył się z jego gardła, a pozostali rzucili się na pomoc swojemu panu. Nim zdążył znów szarpnąć, jego kończyny były unieruchomione, a spodnie opuszczone do kostek, ukazując w pełnej krasie jego męskość.
 - Co teraz, gnoju? - wyszeptał Frank, przesuwając wolną ręką po jego udzie. - Myślisz, że jesteś guru, tak? Zobaczymy, kto, kurwa, będzie na górze!
Został natychmiast przewrócony na brzuch, a jego ręce założone w bolesnej dźwigni na plecach. Szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w brudną podłogę. Ktoś szarpnął go za włosy, uderzając głową Andrew o podłogę.
 - Przygotuj się, sukinsynu.
Potem poczuł szarpiący ból; z jego wnętrza wydobył się rozdzierający krzyk...
I otworzył oczy.
Jego żyły wypełniała czysta adrenalina. Pot perlił się na czole, spływając po nosie i policzkach, skapując pod koniec na czarny, wymięty podkoszulek.
Jego ręce natychmiast powędrowały w tył. Pod opuszkami palców rozpoznał szorstki materiał ulubionych jeansów. Z ulgą wypuścił nagromadzone w płucach powietrze, uświadamiając sobie w pełni, że tylko śnił.
Dla całkowitej pewności rozejrzał się dokładnie, analizując miejsce, w którym się znajdował. Kierownica, dwa fotele z przodu, trzy miejsca z tyłu, do tego schowek, dwie dźwignie, trzy pedały, no dobrze, to z pewnością było wnętrze jego auta.
Z czułością pogłaskał miękką tapicerkę, opadając spokojnie na oparcie fotela. Jedna zagadka pozostała mu do rozwiązania. Gdzie on, do ciężkiej cholery był?
Zanim odważył się wyjść na zewnątrz, dokładnie rozejrzał się dookoła. Dwa samochody, dużo miejsca, białe prostokąty wymalowane na wyasfaltowanym placu. Żadnych ludzi. Parking.
Skierował spojrzenie na rozświetlony niebieskawym neonem budynek, o burych ścianach i burym dachu. Z rzędu sporych okien jarzących się zimnym, białym światłem, wyglądały pułki zastawione kolorowymi, błyszczącymi produktami. Nie musiał spoglądać na kilkumetrowy, czerwony znak, żeby wiedzieć, że była to stacja benzynowa.
Otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz, przecierając twarz dłońmi. Nim wszedł do budynku sprawdził, czy na pewno ma w kieszeni drobne i pchnął przeszklone drzwi.
Chłodne powietrze i zapach dezynfekujących detergentów otoczyły go ze wszystkich stron. Uśmiechnął się w duchu, podchodząc do lady, za którą siedziała dziewczyna, mniej więcej dwudziestoletnia. Miała blond włosy, związane różową frotką na czubku głowy i ze znudzonym wyrazem na swojej okrągłej twarzy przeglądała jakiś kolorowy magazyn, zapewne o modzie.
Odchrząknął.
Dziewczyna podniosła na niego mdłe spojrzenie szarawych oczu, po czym wyprostowała się i obdarzyła go perlistym uśmiechem idealnie równych zębów.
Przemknęło mu przez myśl, że jej rodzice musieli sporo wydać a ten uroczy grymas.
 - W czym mogę ci pomóc, przystojniaku? - zapytała kokieteryjnym głosem, powoli podnosząc się z wyliniałego krzesła. Poprawiła dyskretnie piersi, na które, rzecz jasna, zerknął, w końcu był facetem.
 - Macie może kawę.. Lucy? - odwzajemnił jej uśmiech, uprzednio znajdując jej imię na zmatowiałym identyfikatorze.
 - Mamy – Odparła od razu, a po chwili namysłu dodała: - Ale smakuje jak wióry.
Kiwnął nieznacznie głową, przestępując z nogi na nogę. Obserwował, jak opiera się łokciami o ladę, wyginając plecy w mocny łuk i bardziej prezentując obfity (choć wcale nie niekształtny!) biust.
 - Gdybyś chciał, mogę zaproponować ci coś innego na rozbudzenie.
Andy odniósł wrażenie, że wręcz wymruczała te słowa. Przeczesał palcami włosy, marszcząc lekko brwi. Czy tę dziewczynę naprawdę pociągał spocony, rozczochrany koleś w wymiętej podkoszulce i wystrzępionej kamizelce?
 - Wystarczy kawa. – odparł, sięgając dłonią do kieszeni, by wyciągnąć z niej drobne.
Lucy bez entuzjazmu ruszyła w stronę ekspresu, spoglądając na niego z ukosa. Chwilę zajęło jej zmienianie kapsułki i włączanie urządzenia, toteż nim dostał upragniony napój, minęło kilka minut.
 - Należą się cztery dolary – poinformowała mechanicznym głosem, stawiając na białej, lekko obdrapanej ladzie styropianowy kubek z plastikową nakrywką. Położył na ladzie dziesięć dolarów w banknocie i puścił do dziewczyny oczko, odwracając się w stronę wyjścia. - Smacznych wiórów i szerokiej drogi – sapnęła jeszcze, opadając na krzesło i biorąc do ręki magazyn.
 - Miłej nocy, Lucy - zaśmiał się cicho, zanim drzwi powoli się za nim zamknęły.
Wrócił do samochodu, przed jazdą postanawiając odczekać kilka minut. Patrząc przez okno, powoli sączył zdecydowanie zbyt słodką kawę o smaku styropianu. Włączył radio. Urządzenie huknęło za pewne na pół parkingu. Błyskawicznie wyciszył je, szukając odpowiedniej stacji.
Zastanawiał się, która była godzina. Na dworze było ciemno, niebo pokrywały migoczące gwiazdy, a od północy rozświetlała je jasnoróżowa łuna bijąca od jednego z najbardziej rozświetlonych miast świata. Zerknął na zegarek w swoim telefonie.
Północ.
Świetnie.
Charlotte go zabije.

xxxx

Zagryzł wargę i zapukał mocno do drzwi, mając cichą nadzieję, że Charlie i Jamie jeszcze nie śpią. Gdy ze środka dobiegł go cichy, zmęczony jęk, wiedział, że jedna z nich jest na nogach. Przez chwilę wsłuchiwał się w przytłumiony odgłos ciężkich kroków, a gdy drzwi się otworzyły, uśmiechnął się szeroko.
Nim zaspana Charlotte zdążyła rzucić go na pożarcie lwom za cały dzień opóźnienia, zamknął ją w żelaznym uścisku i ucałował w czoło, starając się ją obłaskawić. Dziewczyna przez chwilę stała sztywno, lecz po kilku sekundach wtuliła się w niego, chowając twarz w jego szyi.
 - Śmierdzisz, Biersack - stwierdziła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. - Nie wiesz, co to woda i mydło?
 - Nie, nie wiem.
Odsunął ją od siebie, śmiejąc się pod nosem. Dziewczyna przekrzywiła lekko głowę i zlustrowała jego twarz spojrzeniem. Zmarszczyła lekko brwi, kładąc dłoń na jego policzku i przesuwając po jego skórze opuszkami palców.
 - Płakałeś? - zapytała półszeptem po chwili ciszy, skutecznie ścierając uśmiech z jego twarzy.
Zrobił krok w tył, sprawiając, że jej dłoń zsunęła się z jego policzka i powoli opadła.
 - Nie bądź śmieszna - odparł szybko, ostrzejszym tonem, niżby chciał. - Wszystko w porządku. - dodał znacznie łagodniej, wchodząc do środka i powoli przemierzając jasny przedpokój, ozdobionymi okładkami płyt włożonymi w antyramy. Oparł się o komodę z ciemnobrązowej sklejki i cicho westchnął, zakładając ręce na klatce piersiowej.
Dziewczyna ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy pokręciła głową i zamknęła drzwi; następnie podeszła do niego powoli, łapiąc jego dłoń i splatając ich palce razem. Uśmiechnęła się niepewnie.
 - Jak było u rodziców?
Prychnął cicho, widząc to typowe dla niej zachowanie. Nigdy nie drążyła tematów, o których Andy nie chciał rozmawiać. Widocznie myślała, że kiedyś sam się otworzy i opowie jej o wszystkich swoich lękach. Jeśli tak, nie miała racji. Nie mówił jej o niczym nawet podczas swojej odsiadki.
Czy jej nie ufał? Nie, w żadnym razie. Ufał jej jak nikomu innemu, choć była sarkastyczna, irytująca i uparta jak mało kto. Była dla niego najbliższą osobą. Darzył ją ogromnym szacunkiem, ale nie chciał opowiadać jej o tym, co działo się w zamkniętej celi. Nie chciał jej... martwić?
 - Wybaczyli mi wszystkie grzechy i z powrotem przyjęli do rodziny - poinformował, starając się brzmieć zabawnie. - Chcieli zatrzymać mnie na cały tydzień, ale powiedziałem, że mam ważne sprawy i nie mogę zostać na tak długo.
Zaśmiała się.
 - Oczywiście, jesteś bardzo zapracowanym człowiekiem – mruknęła pod nosem Charlie. - Co prawda utrzymującym się z zasiłku i spadku, ale bardzo zapracowanym.
Andy z szerokim uśmiechem pokiwał głową.
 - Są przecież pozytywy, prawda? Ja mogę całymi dniami siedzieć w domu i w przeciwieństwie do ciebie nie muszę cztery razy w tygodniu jeździć do kliniki psychiatrycznej, mając tylko jeden tydzień urlopu w ciągu roku.
Charlotte przez następne dziesięć sekund wymyślała ripostę, co wywnioskował po lekko uniesionej brwi i zaciętym wyrazie twarzy. Młoda kobieta przygryzała lekko wargę i pociągnęła go lekko w swoją stronę.
 - Dobra, wygrałeś, masz lepiej na bezrobociu niż ja.
Nie mógł ukryć zadowolenia, które wywołała wygrana w ich małej „sprzeczce”. Zwykle kończył rozłożony na łopatki przez prostą, acz nie oczywistą ripostę, bez możliwości odgryzienia się jej.
Rozejrzał się po domu przyjaciółki, starając się odgadnąć, czym mogła być zajęta przed jego przyjściem.
Na przeszklonym stoliku do kawy stały dwa kubki, jeden do połowy wypełniony kawą i otwarta książka. Pewnie dlatego kazała mu na siebie czekać prawie pół minuty – musiała dokończyć czytać stronę.
Na czerwonej rogówce leżał zwinięty w kłębek beżowy koc, a na fotelu, który stał obok leżały puchate kapcie, w których Charlotte chodziła zawsze. Były jej ulubioną częścią garderoby, zupełnie tak, jak dla innych może być koszulka, czy spodnie.
Oprócz tego, przestronny salon o kawowych, lekko mdłych ścianach wyglądał zupełnie zwyczajnie. Wyjątkiem były dwa malowidła, zawieszone na ścianie, bliżej otwartej kuchni, które zdawały się łączyć ze sobą w dziwny sposób. Nie były trudne. Ot, kilka splecionych ze sobą gałęzi oblepionych kwiatami o nasyconej, purpurowej barwie na lekko czerwonkawym tle. Obrazy wyglądały ładnie, komponowały się z wystrojem salonu.
 - Nowe obrazy? - rzucił swobodnie, wskazując nosem na powieszone na ścianie płótna. Charlie odwróciła się na pięcie, podążając za jego wzrokiem, nim odpowiedziała:
 - Niezłe, co? Robiłam porządki i wygrzebałam na strychu jakieś farby i wyblaknięte abstrakcje, a Jamie stwierdziła, że jeśli chcę, może je dla mnie jakoś odnowić.
Andrew pamiętał okres, gdy jego przyjaciółka była bardzo oczarowana abstrakcyjnymi obrazami. Powód był jeden – były na tyle proste, że wpasowywały się niemal wszędzie, a Charlotte uwielbiała mieć coś na ścianach. Nie ważne, czy był to plakat, obraz czy kolekcja kart oprawiona w ramę.
 - Pasują tu – odparł. - Tak w ogóle, gdzie jest Jamie?
 - Śpi w sypialni. Całą noc oglądałyśmy filmy i dzisiaj szybko zasnęła.
 - Śpisz z nią?
Gdy odpowiedziała wzruszeniem ramion, zmarszczył brwi i powtórzył pytanie z większym naciskiem.
 - Czemu nie? Ty z nią sypiasz, a ja nie mogę? - syknęła, zakładając ręce pod piersiami.
Zirytowany wyrzucił ręce w górę, omal nie strącając łokciem wazonu stojącego na komodzie. Nie wiedział, czemu to go tak zdenerwowało, ale miał zamiar dać upust emocjom.
 - Bo mi jest posłuszna, Masterson, a ciebie się nie boi. Chyba rzeczywiście masz zapędy homoseksualne, bo nie wierzę, żebyś była aż tak nieprzewidująca i naiwna.
Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem wymalowanym na szczupłej twarzy. Założyła ręce pod piersiami i przyjęła wojowniczą postawę. Wiedział, że przypuściła właśnie kontratak.
 - O czym ty mówisz, Biersack? To nie ja zgwałciłam szesnastolatkę i nie ja przetrzymuję ją w domu, bo wymyśliłam sobie pierdoloną zemstę. Lepiej zdejmij te pedalskie rajtuzy, bo zakłócają ci przepływ krwi i mózg ci się przegrzewa – odgryzła się, a złośliwy uśmiech wpełzł powoli na jej pełne wargi.
 - Ale to nie ja lecę na pieprzoną małolatę! A to, że nie masz jeszcze chłopaka z takim wyglądem jasno mówi o twojej orientacji – warknął. - Błagam cię, na czole masz napisane „jestem lesbijką”!
Charlie zamarła, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Odsunęła się od niego, ciężko oddychając.
 - Ja jestem lesbijką? - spytała z niedowierzaniem. Znów podeszła do niego, zadzierając głowę do góry i wywiercając w jego głowie dziurę samym spojrzeniem. - Nie, kochany. Ty jesteś gejem, bo to ty, kurwa mać nie zauważasz, że od dłuższego czasu mi się podobasz! Myślisz, że niby czemu ci pomagam, hm?
Nagle zaczął żałować swoich słów. Bo właściwie, wcale tak nie myślał, prawda? Charlotte z pewnością też nie myślała tak o nim. Dali się ponieść emocjom i tyle.
Mimo to, zrobiło mu się przykro. Podobał się jej? On? Myślał przecież, że są najlepszymi przyjaciółmi, bez żadnych podtekstów, czy zauroczeń. Odkąd poznał ją kilka lat wcześniej na festiwalu muzycznym, traktował ją jak siostrę. Nie czuł do niej nic więcej prócz przyjaźni... nie czuł?
Przez kilka chwil patrzyli na siebie z mordem w oczach, nie mogąc dobrać odpowiednich słów, by wyrazić swoje mieszane uczucia. Później cisze przerwało ciche chrząknięcie.
 - Słodki Jezu, gej porywacz i lesbijka pedofil, nie mogli mnie porwać normalni ludzie?
Andrew natychmiast uciekł spojrzeniem na bok, odnajdując w otwartych drzwiach zaspaną Jamie Addams, która wpatrywała się w nich ze stoickim spokojem, opierając się ramieniem o futrynę drzwi.
 - Miałeś wrócić wczoraj – zarzuciła mu, z nutką rozczarowania w głosie.
 - Długo już tam stoisz? - przeczesał włosy palcami, paznokciami drapiąc skórę głowy. Kątem oka zauważył, że Masterson też odpuściła i stała bezradnie pod ścianą, z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia. Minę miała niemrawą.
Rudowłosa pokręciła głową, odbijając się od futryny i z zadziwiającą lekkością podchodząc do nich. Znów zlustrowała ich zamglonym spojrzeniem i westchnęła cicho.
 - Wystarczająco długo – odpowiedziała, posyłając Charlie grymas przypominający uśmiech. - Zachowujecie się jak nastolatki, wiecie? Jesteście okropni. Oboje.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, patrząc na szesnastolatkę. Widocznie pobyt u "pani psycholog" nijak na nią nie wpłynął. Nadal była tą samą, denerwującą Jamie.
 - To nie twoja sprawa - burknęła Charlotte, wbijając w nią lodowate spojrzenie. 
 - Stała się moja, kiedy mnie obudziliście - odcięła się. 
Andy dobrze wiedział, że Charlie nie miała ochoty na przepychanki słowne z małolatą, a Addams była gotowa dołożyć wszelkich starań, żeby dogryźć im obojgu. Postanowił zapobiec katastrofie i błyskawicznie wydobył z siebie głos.
 - Pięć minut snu nie robi różnicy. I tak musielibyśmy cię obudzić, bo wracamy do mnie.
Masterson odetchnęła z ulgą, opierając się plecami o ścianę.
Pożegnali się szybko i chłodno.
Niech odpocznie i wszystko przemyśli.
Andrew postanowił dać jej na to czas.

Dzień dwudziesty trzeci

Gdy się obudził, Jamie jeszcze spała.

Z ociąganiem podniósł się, opierając ciężar ciała na ugiętych ramionach i ziewnął przeciągle. Zamrugał kilkukrotnie i spojrzał na zegarek, który wskazywał ósmą rano.
Chętnie spałby dalej - w końcu niecałe siedem godzin snu to zbyt mało, żeby jego organizm mógł się w pełni zregenerować, ale przypomniał sobie, że przez ostatnie dwadzieścia godzin wypił jedynie marną kawę.
Wstał, a potem przeciągnął się i poszukał wzrokiem swoich spodni. W nocy był zbyt wyczerpany, by brać prysznic, więc tylko rozebrał się, przytulił Addams, która wydawała się równie zmęczona, i zasnął.
Z cichym westchnieniem odnalazł luźne dresy leżące na fotelu od co najmniej kilku dni i błyskawicznie założył je na siebie, a później skierował się do kuchni, by zaspokoić głód.
Nie miał zamiaru się zbytnio wysilać, zresztą,  produkty, które znalazł nie pozwalały na nic innego, niż jajecznicę na tostach z papryką.
Nie, żeby umiał dużo więcej.
Po niecałych pięciu minutach, do jego uszu dotarł cichy, przytłumiony jęk. Uśmiechnął się pod nosem, spoglądając przez otwarte drzwi na korytarz, gdzie po dłużej chwili pojawiła się zaspana i rozczochrana Jamie.
 - Dzień dobry - przywitał się, gdy dziewczyna weszła do kuchni i zajrzała mu przez ramię. Następnie, powłócząc nogami dotarła do stołu i odsunęła krzesło, opadając na nie ciężko. Oparła głowę na pięściach i zmarszczyła lekko brwi, gdy rudy kosmyk włosów wpadł jej do oczu. 
 - Dlaczego mówi się "dzień dobry", zamiast, no powiedzmy, "dzień taki sobie"? Nie ma w tym chyba nic gorszącego, prawda? - burknęła, wywołując na jego twarzy jeszcze szerszy uśmiech. - Albo cześć. Można powiedzieć cześć, zamiast sugerować temu biednemu człowiekowi, że jego dzień musi być dobry. A może on lubi mieć gorsze dni, albo, nie wiem, czuć się nieswojo? Czemu nikt o tym nie pomyślał?
Z trudem stłumił cichy śmiech, wrzucając pokrojone warzywo na patelnię. Odwrócił się do niej i założył ręce, przekrzywiając lekko głowę.
 - Ktoś tu ma gorszy humor, co?
 - Nie. Czemu miałabym mieć? 
Andy uniósł brew, lekko zdezorientowany.
 - Zwykle nie rozmyślasz nad wszystkim na głos - zauważył z przekąsem. 
 - A co, nie wolno? 
Jej zimny i z lekka zarozumiały ton głosu sprawił, że miał jeszcze większy mętlik w głowie. Nabrał do płuc powietrza i przytrzymał je tam przez kilka sekund.
 - Wolno, oczywiście, że wolno. Nie rozumiem tylko, co się z tobą dzieje.

Prychnęła, odrzucając głowę do tyłu i posyłając mu dziwne spojrzenie. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, wpatrując się uporczywie w sufit. Gdy znów zaszczyciła go spojrzeniem, zauważył, że jej oczy się zaszkliły. 
 - Jamie, o co ci chodzi? Jesteś jakaś...
Nie pozwoliła mu dokończyć. W stała, prawie przewracając krzesło i podeszła do niego, zawijając dłonie w pięści. 
 - No, jaka?! Ty mnie w ogóle nie rozumiesz! - krzyknęła łamliwym głosem, a potem rozpłakała się na dobre. 
Andy ogłupiał zupełnie, gdy przytuliła się do niego, zapłakana i przez następne dziesięć minut nie chciała go puścić.
Nigdy nie był dobry w rozumieniu kobiet. Przypuszczał, że ich po prostu nie da się naprawdę zrozumieć, więc trzeba liczyć na łaskę opatrzności. Ta sytuacja tylko utwierdziła go w tym założeniu, chociaż... równie dobrze mógł spróbować swoich sił. W końcu, co mogło się stać? Byli w kuchni, gdzie są noże, a w zasięgu Jamie stała gorąca patelnia. Nic mu nie groziło.
 - Jamie - zaczął łagodnym głosem. - jeśli, hm, masz TE dni.. Ja wiem, że jest ci ciężko z tym wszystkim, ale nie możesz wyładowywać się na mnie...
 - Co?! O czym ty pleciesz! Ty mnie w ogóle nie słuchasz, nie rozumiesz mnie! - ryknęła, a potem zaczęła uderzać bezładnie w jego tors. - Jesteś pieprzonym palantem, dupkiem, ugh, nienawidzę cię, nienawidzę!
Westchnął cicho, łapiąc jej nadgarstki i przytrzymując je delikatnie. Szesnastolatka spojrzała na niego z mordem w oczach i mocno przydeptała jego stopę.
Zaklął siarczyście, lecz puścił ją, zostawiając z niegotowym śniadaniem. Sam skierował się do drzwi, łapiąc bluzę.
  - Dobra! - wrzasnął, naciągając ubranie. - Już idę! Idę, po te pieprzone podpaski, zadowolona?
Na jej twarzy wykwitły szkarłatne rumieńce. Znów zaniosła się szlochem.
 - Jesteś idiotą! Nie znoszę cię!
Potem uciekła do sypialni, trzaskając drzwiami.
Andy pomyślał, że zapowiadają się bardzo długie dni.




________________________________________________________
Od autorki: No dobrze, trochę się to wszystko poplątało.
Rozdział z założenia miał być komiczny, ale później wpadłam na pomysł napisania takiego.. więziennego początku. I ubawiłam się przy tym, przyznaję, bardziej niż przy fragmencie z rozchwianą emocjonalnie Jamie. W ogóle, miałam zamiar napisać więcej, ale stwierdziłam, że jeśli zostawię to tak jak jest, będzie najlepiej.
A teraz: jak spędzacie wakacje? Ja marnuję je przed laptopem, wcinając mleko skondensowane na przemian z kanapkami. Zdrowo i sportowo, ciekawe, czy później zmieszczę się w spodnie.
No, no. Teraz będę pisać szybciej, bo w końcu zacznie się prawdziwa.. hm, akcja? No, można to tak określić, z resztą, musi się zacząć, w końcu zostało jeszcze tylko pięć rozdziałów.
Jak wam się podoba szablon? Mi bardzo! Jestem z niego tak zadowolona, a został wykonany na bajkowych szablonach.
Wiem, składnia tego zdania boli.
I zastanawiam się... jest tu może ktoś płci męskiej?

12 komentarzy - nowy rozdział.
Kropek, minek, nie liczę, przepraszam. Weszłam w fazę "potrzebuję wskazówek i potwierdzeń", więc taka kropeczka nie da mi zbyt wiele w rozwijaniu się.

* w tekście została użyta gwara więzienna
** tekst o lesbijce pedofilu i porywaczu geju podrzuciła mi Rassy
oreuis
.
.
.
.
.
.